Zatrzymaj falę kłamstw
Mój sześcioletni syn powiedział ostatnio słowa, które były dla mnie jak sztylet w matczyne serce: „Mama, ja jestem niedobry i niegrzeczny. Nie umiem być spokojny na zajęciach i nie da się tego zmienić”. Zaniemówiłam, bo wiedziałam, że ani w domu, ani w przedszkolu nikt nie mówił do niego w taki sposób. Skąd w nim więc taka głęboka, nieuczciwa autokrytyka? Skąd to przekonanie, że nic nie można zmienić?
Przyznajmy szczerze - nam, dorosłym zdarza się myśleć o sobie podobnie, choć człowiek, który przeżył wśród innych ileś lat, mógł usłyszeć takie nieprawdziwe i krzywdzące słowa od otoczenia. Zdarza się, że tego rodzaju kłamstwa wsiąkają w nas głęboko i nie widzi się już szans na zmianę. Toksyczne relacje w domu, pracy, czy te wyniesione z dzieciństwa. One potrafią być tak głębokie, że lęk przed zmianą paraliżuje.
Nieustanne porównywanie się z kanonem piękna, sukcesu, mądrości, najlepszej i jedynie słusznej duchowości. Doskakiwanie do poprzeczki, która wcale nie jest moją drogą życia, ale świat twierdzi inaczej, więc podskakuję raz za razem, byle by móc stanąć przed lustrem z satysfakcją. A ona nie nadchodzi, często długimi latami. Może czas na odinstalowanie wszystkich portali społecznościowych, odcięcie się od toksycznego środowiska i odnalezienie samego siebie? Tym razem nie w pryzmacie spojrzenia innych, ale patrząc w oczy Bogu i samemu sobie.
Wrosło w nas stare powiedzenie, że jak cię widzą, tak cię piszą. Często boimy się oceny innych, również dlatego, że sami dla siebie jesteśmy surowymi sędziami. Śmiałam się ostatnio, że Instagram kłamie, bo od wielu tygodni nie piję popołudniowej kawy, ale to właśnie z nią kojarzą mnie ludzie, myśląc, że spijam ją litrami. Taki obraz wytworzył się przez moje wpisy, z kubkiem w tle. To pokazało mi tylko tyle, że to jak odbieram czyjeś życie, nie musi być prawdą. Nawet jeśli mnie się wydaje, że wiem lepiej… To pokazuje też, jak inni (i często ja sama) karmimy się obrazami cudzej codzienności, czyjegoś życia. Po co? Jedni by się inspirować (i ta droga jest piękna i ważna!), inni by się porównywać, jeszcze inni by mieć przestrzeń na wylewanie swoich wewnętrznych frustracji, a jak wiadomo w internecie każdy może czuć się najmądrzejszy.
Można wmawiać sobie zarówno beznadzieję, jak i wpaść w drugą skrajność – w samouwielbienie. Żaden z tych biegunów nie prowadzi jednak ani do wzrostu, ani do głębokiego poznania siebie oraz tworzenia dobrych i wartościowych relacji z drugim człowiekiem. Kilka lat temu przeżyłam bardzo głębokie i mocne spotkanie w tym, co się we mnie działo. To było trudne, ale bardzo uzdrawiające… Opowiadałam duszpasterzowi mojej wspólnoty małżeństw o trudnym i bolesnym doświadczeniu swoich braków i błędów. Męczyło mnie to tak mocno, że mimo ludzkich obaw i oporów, zdecydowałam się porozmawiać z kimś zaufanym. Jego reakcja była wskazówką, z której korzystam od lat.
Poprosił, bym wyobraziła sobie jak w tej konkretnej sytuacji patrzy na mnie Bóg. Co mówi Jego wzrok? Duszpasterz mówił o tym, że Bóg nie potępia ani nie osądza, ale chce wspierać mnie w rozwoju - nie jest pluszowym dziadkiem na chmurce, który cieszy się z moich wybryków, ale też nie chce mojego bólu, samopotępienia i wewnętrznego konania. Zapewniał, że jestem dobra i wartościowa, bo taka zostałam stworzona, a popełnianie błędów jest rzeczą naturalną. Popełniamy je wszyscy, choć tylko niektórym pomagają one wzrastać. Staram się wracać do tych prawd, raz za razem. Przeglądać się w spojrzeniu pełnego miłości, które daje wzrost.
W czyich oczach się dziś przeglądam i czy wierzę w kłamstwa na swój temat? Czy chcę żyć tak nadal, czy może warto zacząć choć odrobinę inaczej, być może bardziej prawdziwie? Co mogę zrobić dziś, konkretnie, by pójść choć krok do przodu? Może będzie to rozmowa ze współmałżonkiem, albo przyjacielem. Być może - jeśli jest taka konieczność - z mądrym kapłanem bądź psychoterapeutą (w zależności od rodzaju trudności…). Może zacznę zatrzymywać się choć na chwilę w ciągu dnia, by zobaczyć, za co mogę być wdzięczna, a w jakich obszarach codzienności warto nad sobą popracować (mnie bardzo pomaga w tym codzienny ignacjański rachunek sumienia). Czy chcę się inspirować, by żyć lepiej, czy porównywać - dla samopotępienia, czasem usprawiedliwienia (no bo nic już się nie da zrobić!)? A może dlatego, że nikt nigdy nie powiedział, że można inaczej - nie doświadczyłam akceptacji i miłości, więc nie potrafię dać jej samej sobie? Warto zatrzymać w swoim życiu falę kłamstw, też po to, by nauczyć tego dzieci. One są dobre, kochane i wartościowe, ale to naszym zadaniem jest pokazać im, jak to w sobie odkryć. Do tego jednak trzeba samemu w to uwierzyć…
Skomentuj artykuł