Zbyt rzadki głos biskupów i polityczna bezdomność katolików
Nikły odzew na "List społeczny" dowodzi, jak bardzo w stosunkowo krótkim czasie zmieniła się pozycja społeczna i polityczna Kościoła w Polsce. Są sygnały, że ktoś to dostrzega. To już coś.
To nie było wcale tak dawno, gdy obecność wysokich przedstawicieli Kościoła katolickiego w działaniach politycznych zdecydowana większość społeczeństwa i wspólnoty wierzących postrzegała jako coś oczywistego, a nawet pożądanego. Przy czym nie chodziło o legitymizowanie którejkolwiek ze stron bardzo poważnego sporu. Kościół, przez fakt udziału swych reprezentantów w niezwykle istotnych politycznych wydarzeniach pełnił rolę obserwatora, ale również katalizatora. Wpływał na przebieg toczącego się procesu na mocy swego społecznego autorytetu. Nikt nie miał wątpliwości, że jest liczącą się politycznie, potrzebną siłą i mało kto miał o to do niego pretensje.
Od tamtych czasów upłynęły zaledwie trzy dekady. Jednak w naszej Ojczyźnie przez ten okres dokonały się ogromne zmiany, m. in. w sferze polityki, w mechanizmach jej funkcjonowania i metodach jej uprawiania. Dotknęły one również Kościoła, jego pozycji i roli. Przez całe lata bardzo wielu Polakom wydawało się, że jego obecność w polityce jest zbędna, a może nawet niepożądana. Takie przekonanie zaczęło podzielać wielu katolików świeckich i część duchownych, także biskupów. Nastąpiło zróżnicowanie. Niektórzy pragnęli kontynuacji wcześniejszych sposobów aktywności politycznej Kościoła w Polsce. Jeszcze inni spodziewali się jego znacznie większego zaangażowania i bezpośredniego wpływu na to, co się w polityce dzieje.
Konsensusu wokół tej istotnej sprawy nie udało się wypracować na poziomie Konferencji Episkopatu Polski. W rezultacie od lat można było obserwować niespójne oczekiwania i podobne działania Kościoła na tej arenie nie tylko na poziomie episkopatu, ale również wśród w różnym stopniu zainteresowanych polityką świeckich. Poskutkowało to zawodem i rozczarowaniem znacznej części społeczeństwa, w tym również wielu katolików. Tym większym, że pojawiły się już jakiś czas temu sygnały sugerujące dużą przychylność, wręcz sprzyjanie hierarchii Kościoła tylko jednej ze stron politycznego sporu. Tej, która deklaruje większą zbieżność swej ideologii i swego programu z nauczaniem Kościoła, a właściwie z niektórymi jego aspektami. W efekcie upowszechniania się tego przeświadczenia wielu zaangażowanych katolików, niepodzielających poglądów, a przede wszystkim licznych działań tego ugrupowania, poczuło się w Kościele jak wierni gorszej kategorii, zmarginalizowani, napiętnowani, a nawet mentalnie i faktycznie wykluczeni. Doszło do absurdu, w którym poglądy polityczne zdają się wyznacznikiem katolickiej ortodoksji.
W tej sytuacji bardzo istotne są wydarzenia ostatnich kilkunastu dni. Chodzi o ogłoszony 26 marca "List społeczny Episkopatu Polski", o wywiad biskupa Piotra Jareckiego dla "Rzeczpospolitej" oraz głosy, które padły podczas zorganizowanej w Warszawie konferencji pt. "Ołtarz i tron - katolicy w dzisiejszej Polsce".
Nikły odzew na "List społeczny" dowodzi, jak bardzo w stosunkowo krótkim czasie zmieniła się pozycja społeczna i polityczna Kościoła w Polsce. Jeszcze kilka lat temu mocno wybrzmiały w naszym kraju prośby i żądania głosu Kościoła w ważnych kwestiach społeczno-politycznych. Dzisiaj naprawdę znacząca i potrzebna w obecnych okolicznościach wypowiedź przechodzi faktycznie bez echa, niedostrzeżona przez żadną ze stron dzielącego Polaków sporu, a jeden z niewielu medialnych komentarzy brzmi: "Ważny głos biskupów, ale spóźniony".
Zapewne wśród powodów takiej sytuacji są sprawy wskazywane w wywiadzie bp. Jareckiego, m. in. "włączanie polityki w misję ewangelizacyjną, czyli misję zbawczą, jaką prowadzi Kościół. Chęć posługiwania się polityką i politykami w tej misji". Ale nie tylko.
Wiele wskazuje na to, że ambiwalentny stosunek do polityki prezentowany przez znaczącą część biskupów, księży i wiernych w Polsce przez lata, przyniósł owoc w postaci "politycznej bezdomności" bardzo licznych polskich katolików. O tym zjawisku mówił podczas wspomnianej wyżej konferencji o. Maciej Zięba, przewidując jego narastanie. To fatalna perspektywa dla naszej Ojczyzny i dla Kościoła w niej żyjącego. Jest w niej zawarta możliwość dalszej instrumentalizacji Kościoła, zarówno przez tych polityków, którzy deklarują wobec niego przychylność, jak i tych, którzy są do niego nastawieni nieżyczliwie lub wrogo. Zapowiada to także prawdopodobną dalszą abdykację Kościoła jako autorytetu społeczno-politycznego i postrzeganie jego siły jedynie w kategoriach narzędzia do doraźnej mobilizacji konkretnych grup wyborców. Miejmy nadzieję, że przepowiednie o. Zięby się nie sprawdzą.
Dlatego nadzwyczaj istotne jest dzisiaj przypominanie, że Kościół nie jest i nie może być apolityczny. Musi natomiast być apartyjny. I jako taki, w ramach swej misji, powinien zabierać odważnie głos i przypominać, że polityka pod żadnym pozorem nie jest i nie może być sferą wydzieloną, w której nie znajdują zastosowania ewangeliczne zasady lub w której katolik ma prawo stosować je wybiórczo i fragmentarycznie według chwilowego zapotrzebowania. Bp Jarecki ma rację, że w minionych latach Kościół zdecydowanie za rzadko zabierał merytorycznie głos w sprawach społeczno-politycznych. Przez to pozostawiał w zagubieniu i niepewności swoich aktywnych politycznie członków. Przecież właśnie w czasach fundamentalnych przemian głos Kościoła jest niezbędny, a jego brak okazuje się poważnym zaniedbaniem.
ks. Artur Stopka - dziennikarz, publicysta, twórca portalu wiara.pl; pracował m.in. w "Gościu Niedzielnym", radiu eM, KAI
Skomentuj artykuł