Pokrzywdzony przez kard. McCarricka: cały czas brakowało mi wspólnoty ludzi, którzy wierzą w dobroć Boga
"Myślę, że jest możliwe odróżnienie Kościoła od ludzi, którzy przez dziesięciolecia przynosili mu ujmę i szkodę" - przyznał.
„Módl się za twojego biednego wujka - powiedział ksiądz pedofil" - to tytuł artykułu, jaki ukazał się na łamach amerykańskiego dziennika New York Times. Dziennikarka Elizabeth Bruenig, ochrzczona w Kościele ewangelicko-metodystycznym a od 2014 r. katoliczka opisuje historię Francisa M. (jest to drugie imię, aby zachować prywatność) jednej z ofiar byłego kardynała Theodora McCarricka, który w zeszłym roku został wydalony ze stanu kapłańskiego.
Bohater historii, jak i autorka artykułu, wspólnie rozważają kwestię „tajemnicy zła”. Wskazują na łaskę wiary, dzięki której można oddzielić Kościół od ludzi, którzy przynieśli mu potężną ujmę podkreślając, że łaska, pomimo grzechu pasterza Kościoła może zaprowadzić skrzywdzonego człowieka z powrotem do Kościoła.
Francis poznał ks. McCarricka w latach 70. XX w. podczas uroczystości w kościele w nowojorskim Bronxie. 40-letni wówczas duchowny miał za sobą karierę rektora Katolickiego Uniwersytetu Papieskiego w Puerto Rico i był asystentem odpowiedzialnym za edukację w archidiecezji i sekretarzem ówczesnego arcybiskupa Nowego Jorku, kard. Terrence Cooke (1921-1983).
Zawsze prosił wówczas chłopców, aby "modlili się za swojego biednego wujka”.
Dobrze zbudowany i zawsze chodzący w koloratce i garniturze monsignor dla wielu, zwłaszcza może dla chłopców wydawał się ideałem księdza, niemal „kimś z bajki". Kardynał przedstawił go rodzinie Francisa: ojcu, który przybył do Stanów Zjednoczonych z Irlandii i pracował jako kierowca tira, matce, gorliwej irlandzkiej katoliczce oraz Francisowi i jego trzem braciom nastolatkom. Ks. McCarrick zaczął odwiedzać rodzinę. Przychodził na kolacje zawsze z prezentami: różańcami z Fatimy, medalikami pobłogosławionymi przez papieża oraz łańcuszkami z Filipin. Duchowny powoli stał się zaakceptowanym w rodzinie „wujkiem Tedem".
Brał udział w rodzinnych uroczystościach: chrzcinach, ślubach i pogrzebach. Jednocześnie zaczęły ujawniać się jego pedofilskie skłonności. Zaczął zabierać chłopców na wycieczki, niekiedy nawet daleko do Los Angeles a nawet na prywatną wyspę na Bahamach. Pokazywał im, że są „wyjątkowi”. Ponadto zawsze prosił wówczas chłopców, aby "modlili się za swojego biednego wujka”. Francis pomimo seksualnego molestowania ze strony duchownego, nie stracił wówczas wiary.
Cały czas brakowało mi wspólnoty ludzi, którzy wierzą w dobroć Boga i jego transcendentna obecność, która tą wiarę buduje.
Latem 2018 r. w prasie pojawiły się oskarżenia w stosunku do kardynała o molestowanie kleryków i nastolatków w latach 70. Rozpoczęły się procesy. Francis otrzymał od archidiecezji zadośćuczynienie w wysokości kilkuset tysięcy dolarów. Niestety wtedy rozpoczął się kryzys wiary, przestał uczestniczyć w mszach św., tylko okazyjnie brał udział w kościelnych uroczystościach. Jednakże czegoś mu stale brakowało. Potrafił pójść do kościoła Najświętszego Zbawiciela na Manhattanie i w ciszy oraz słuchając śpiewów gregoriańskich, spędzić tam kilka godzin. Powoli dokonywała się w nim wewnętrzna przemiana.
Jak wyznał wiara i miłość Boga z powrotem zaprowadziła go do Kościoła. "Wiara nie jest do przeżywania samemu i solo. Potrzebna jest 'pewność' sakramentów we wspólnocie. Cały czas brakowało mi wspólnoty ludzi, którzy wierzą w dobroć Boga i jego transcendentna obecność, która tą wiarę buduje. Myślę, że jest możliwe odróżnienie Kościoła od ludzi, którzy przez dziesięciolecia przynosili mu ujmę i szkodę. W historii Kościoła były momenty, w których widzimy żyjących wiarą świętych. Widzimy także ludzi, którzy wykorzystywali swoje przywileje i polityczną siłę. Bóg na to pozwala, co jest częścią tajemnicy, która kiedyś może poznamy" - powiedział.
Obecnie Francis M. włączył się w życie swojej parafii na obrzeżach Nowego Jorku. Pomaga m.in. jako adwokat tamtejszym siostrom zakonnym i zakonnikom w ich problemach prawnych.
Skomentuj artykuł