Sobór Watykański II. Zgromadzenie niepodobne do żadnego innego wydarzenia z przeszłości
11 października 1962 r. papież Jan XXIII dokonał otwarcia obrad Soboru Watykańskiego II, którego zwołanie zapowiedział - zaskakując świat i ludzi Kościoła - na początku swojego pontyfikatu, w styczniu 1959 r. To przełomowe wydarzenie w dziejach Kościoła powszechnego było też - jak pisze o. John W. O’Malley SJ - "przypuszczalnie największym spotkaniem w dziejach świata".
"Krótka zapowiedź Jana XXIII zainicjowała proces, którego kulminacja miała stać się przypuszczalnie największym spotkaniem w dziejach świata. Początkowo papież i soborowi planiści przewidywali, że Vaticanum II zrealizuje swoje cele podczas jednej lub dwóch sesji trwających kilka miesięcy. Tymczasem Sobór trwał aż cztery lata. Wprawdzie obrady toczyły się jedynie przez około dziesięć tygodni rocznie, lecz praca najważniejszych ojców soborowych pomiędzy formalnymi sesjami była tak intensywna, że również ten czas należy uznać za integralną część Soboru" - podkreśla o. John W. O’Malley w książce "Co się zdarzyło podczas Soboru Watykańskiego Drugiego".
"Z wyjątkiem dwóch sesji, otwierającej (1962 r.) i zamykającej (1965 r.), Vaticanum II nie przyciągał tak wielkich tłumów jak np. igrzyska olimpijskie. Sobór nie był największym (w sensie liczby uczestników) ówczesnym „zgromadzeniem”. Było to jednak największe spotkanie, to jest wydarzenie o konkretnym programie, wymagające nieustannego uczestnictwa wszystkich stron i mające rezultat w postaci konkretnych decyzji. W tym sensie było to zgromadzenie niepodobne do żadnego innego wydarzenia z przeszłości" - zwraca uwagę o. John W. O’Malley SJ.
Oto fragment książki Johna W. O'Malleya SJ "Co się zdarzyło podczas Soboru Watykańskiego Drugiego" (Wydawnictwo WAM), opisujący początek obrad Vaticanum II.
Wielkie widoki na wielkie spotkanie
Angelo Giuseppe Roncalli nie przestawał zaskakiwać od chwili, gdy 28 października 1958 roku został wybrany na papieża. Zdumienie wywołał już swoją pierwszą decyzją jako nowy biskup Rzymu, przybierając imię Jan, którego nie nosił żaden z jego poprzedników od piętnastego wieku. Gdy po ogłoszeniu wyników konklawe pojawił się na balkonie Bazyliki św. Piotra, by ukazać się ogromnym tłumom zebranym w dole na piazza, jego otyła postać musiała uderzająco kontrastować ze wspomnieniem szczupłego i pełnego dostojeństwa Piusa XII. Furorę zrobiła wówczas fotografia Roncallego z papierosem w dłoni – pochodząca z czasów, gdy był nuncjuszem (ambasadorem papieskim) w Paryżu. Co więcej, już niebawem okazało się, że Jan XXIII, w odróżnieniu od ostrożnego w mowie i powściągliwego w zachowaniu poprzednika, jest spontaniczny, a nawet lubi żartować. Nowy papież szybko dokonał zmian w watykańskim protokole, co wskazywało, że pragnął, aby zapanowała mniej formalna atmosfera.
Mimo to żadne z działań Jana XXIII w pierwszych dniach jego pontyfikatu nie przygotowało świata na oświadczenie wygłoszone 25 stycznia 1959 roku, niecałe trzy miesiące po konklawe, że zamierza zwołać sobór. Dziesięć dni wcześniej papież przedyskutował swój pomysł z sekretarzem stanu kardynałem Domenico Tardinim, który zareagował nań z entuzjazmem. Wszystkich innych, w tym pozostałych kardynałów Kurii, zapowiedź ta zaskoczyła, a większość wprawiła w osłupienie. Po zdefiniowaniu dogmatu o papieskim prymacie i nieomylności na Soborze Watykańskim I niektórzy teolodzy przewidywali, że nie będzie już potrzeby zwoływania soborów, bowiem, jak sądzili, papież może odtąd sam rozwiązywać wszelkie problemy. Wiemy dziś, że w dwudziestym wieku dwaj papieże, Pius XI na początku lat dwudziestych i Pius XII na początku lat pięćdziesiątych, poważnie rozważali decyzję o zwołaniu soboru, który w ich pojęciu miał stanowić wznowienie i dopełnienie Vaticanum I, przerwanego z powodu zajęcia Rzymu przez wojska włoskie w 1870 roku i nigdy oficjalnie nie zakończonego. Jednakże w 1959 roku inicjatywy te były dobrze strzeżonymi sekretami i można mniemać, że Jan XXIII też o nich nie wiedział, dopóki sam nie zwołał soboru. W każdym razie papież konsekwentnie utrzymywał, że pomysł ten był rezultatem spontanicznej inspiracji (…).
Otwarcie Soboru Watykańskiego II – 11 października 1962 r.
11 października 1962 roku, o godzinie 8.30, w stopniowo rzednącym półmroku poranka, poprzez wielkie piazza, wypełnione klaszczącym, a niekiedy wiwatującym tłumem, wyruszyła uroczysta procesja. Jej świadkami były dziesiątki tysięcy osób zebranych na placu św. Piotra i miliony widzów oglądających to wielkie widowisko na ekranach telewizorów (...).
Około dwu i pół tysiąca ojców soborowych, od stóp do głów spowitych w powiewne białe szaty i z białymi mitrami na głowach, zstępowało po wielkich schodach pałacu nieopodal świątyni i zdawało się wypływać z niego poprzez piazza do Bazyliki św. Piotra. Gwardia Szwajcarska, Gwardia Szlachecka i Gwardia Palatyńska, biskupi i patriarchowie ze wschodnich Kościołów katolickich w swych egzotycznych strojach liturgicznych i koronach oraz inni zebrani dodawali scenie barwy i różnorodności.
Procesja trwała jeszcze ponad godzinę, a gdy się zakończyła, przybył Jan XXIII, niesiony na sedia gestatoria, sławnej papieskiej lektyce dźwiganej na barkach swej świty. Gdy wkraczał do świątyni, wszyscy inni zajęli już swoje miejsca. Bazylikę wypełniali nie tylko ojcowie soborowi, teolodzy, niekatoliccy obserwatorzy i inni, którzy zdołali uzyskać wstęp, lecz również głowy państw, m.in. książę Belgii Albert i prezydent Włoch Antonio Segni. Papież zstąpił z sedia i ukląkł przed ołtarzem, nad domniemanym miejscem pochówku św. Piotra, ukoronowanym wspaniałym brązowym baldachimem Berniniego, gdzie zaintonował hymn Veni, Creator Spiritus, „Przybądź, Duchu Święty”. Tak rozpoczął się Sobór.
Pierwsze dni Soboru
Najbardziej uroczystym i imponującym wizualnie wydarzeniem pierwszych dni Vaticanum II była niewątpliwie procesja do Bazyliki 11 października i Wielka Msza celebrowana bezpośrednio po Veni, Creator przez kardynała Eugène’a Tisseranta, dziekana Kolegium Kardynałów. Jednak inne wydarzenia były lepszymi wskaźnikami tego, jak ma przebiegać Sobór, co wówczas było jeszcze całkiem niepewne. Niektórzy, jak kardynał Wenecji Giovanni Urbani, spodziewali się, że biskupi nie przybyli jedynie po to, aby „skropić wodą święconą” status quo, podczas gdy inni tego właśnie oczekiwali. Czy Sobór miał celebrować chwałę katolicyzmu, czy też, niejako przy okazji, podjąć kilka trudnych decyzji, które, co oczywiste, nie wszystkich miały zadowolić?
Po Mszy nastąpiła chwila, na którą wszyscy czekali: Jan XXIII wygłosił mowę inauguracyjną. Przemawiał, rzecz jasna, po łacinie, w oficjalnym języku Soboru. Gaudet Mater Ecclesia („Raduje się Matka-Kościół”) brzmiały pierwsze słowa papieża i takie właśnie miano nosi ta mowa. Dziś jest już wiadome, że Jan XXIII napisał to wystąpienie sam, wielokrotnie je poprawiając. Słowa orędzia były starannie dobrane. Niemniej jednak dla wielu słuchaczy, nieobeznanych ze specyfiką języka papieskiego dyskursu, mowa brzmiała nijako i przeciętnie. Co więcej, papież przemawiał na zakończenie długiej, czterogodzinnej ceremonii. Niektórzy uczestnicy byli już wówczas zbyt zmęczeni, by wysłuchać uważnie, co ma do powiedzenia.
Każdy zresztą słyszał to, co chciał usłyszeć. Następnego dnia tytuł artykułu zamieszczonego w „L’Osservatore Romano” głosił: „Główny cel Soboru: obrona i promowanie doktryny”, podczas gdy nagłówek w „Le Monde”, wpływowej gazecie paryskiej, stwierdzał: „Papież aprobuje metody badawcze we współczesnej myśli”. Analityczne podejście do tekstu, w tym do dokumentów soborowych, dopuszcza obie interpretacje – i wiele innych. Gdy jednak patrzy się na mowę Jana XXIII jako całość i umieszcza ją w kontekście wypowiedzi poprzednich papieży w czasie „długiego dziewiętnastego stulecia”, stają się widoczne jej charakterystyczne cechy – i jej siła.
Po pierwsze, papież zdystansował się – a zatem i Sobór – od postawy nacechowanej podejrzliwością i skłonnej do ganienia „świata”. Wyraził przy tym nadzieję, że Kościół „oświecony światłem tego Soboru (…) patrzeć będzie nieustraszony w przyszłość” i stanowczo odżegnał się od głosów tych, którzy: „w czasach współczesnych widzą tylko odstępstwo i upadek; twierdzą, że nasz wiek stał się gorszy niż wieki dawniejsze”. Następnie papież stwierdzał, że choć Kościół jest świadom problemów, przygląda się przychylnie „godnemu podziwu postępowi odkryć geniuszu ludzkiego”. Świat dzisiejszy z pewnością w zbyt dużym stopniu pochłania polityka i ekonomia, w związku z czym brak mu czasu na uczestnictwo w swym duchowym bogactwie. Taka sytuacja nie jest właściwa, lecz nie wolno nam zapominać, że obecny porządek polityczny w wielu przypadkach stwarza lepsze warunki dla „większego dobra Kościoła”.
Jak zatem Kościół ma radzić sobie z tym, co właściwe i niewłaściwe w dzisiejszym społeczeństwie? Należy czynić to w pozytywny sposób, posługując się „raczej lekarstwem miłosierdzia, aniżeli surowością (…) wskazując raczej na skuteczność swojej nauki, aniżeli występując z potępieniem”. Papież poruszył tym samym jedną z kluczowych kwestii Soboru – zagadnienie stylu dyskursu – stwierdzając, że choć fundamentalne nauki Kościoła powinny zawsze pozostać te same, to jednak sposób, w jaki się je prezentuje, może ulec zmianie. W tym przypadku styl powinien być zasadniczo duszpasterski, bowiem Kościół pragnie poprzez Sobór „okazać się matką miłującą wszystkich, matką łaskawą, cierpliwą, pełną miłosierdzia i dobroci względem synów odłączonych”. Kościół może więc być drogowskazem, katalizatorem i osnową jedności dla rasy ludzkiej.
Jednak ten wielki cel wymaga, aby Kościół pozostał wierny swemu przesłaniu. Zarazem „dzięki stosowanym unowocześnieniom i mądremu zorganizowaniu wzajemnej współpracy Kościół będzie w ten sposób działał, by ludzie, rodziny, narody faktycznie zwracały się do rzeczy niebieskich”. W Soborze świat widzi bodziec, który mógłby pchnąć Kościół „w kierunku przepajania się nauką i urabiania sumień w pełnej zgodzie i wierności z autentyczną nauką, przestudiowaną jednakże i podaną w formie naukowej i literackiej właściwej duchowi współczesnemu”.
Chociaż większość słuchaczy nie zrozumiała w pełni doniosłości mowy papieża, jednak ci, którzy mieli nadzieję na to, że Sobór uderzy w nowe tony, potraktowali ją jako zachętę, zauważając, że papież przynajmniej uniknął popadania w coś, co oni sami uważali za stare kościelne frazesy. Szczególnie podczas pierwszego okresu Vaticanum II grupa ta wielokrotnie nawiązywała do Gaudet Mater Ecclesia, aby uzasadnić konieczność skierowania Soboru na właściwe ich zdaniem tory.
Papieska mowa inauguracyjna, choć powściągliwa, na swój sposób była faktycznie niezwykła. Stwierdzała, że Sobór nie powinien obawiać się dokonywania zmian w Kościele, kiedy jest to wskazane; że nie powinien czuć się zmuszony do trzymania się dawnych metod i form ani do odwracania się od nowoczesnej myśli; że jego celem powinna być ludzka jedność, co sugerowało przyjęcie postawy, w której nacisk kładzie się raczej na podobieństwa niż różnice; że powinien rozwijać współpracę z innymi; że powinien skupić się na swej roli wychowawczej. Mowa zawierała również – a przynajmniej można było uznać, że zawiera – sugestię, iż Sobór spogląda na swoje zadanie perspektywicznie, nie ograniczając zakresu swych obowiązków wyłącznie do członków Kościoła katolickiego. Co więcej, podkreślając wychowawczą orientację Vaticanum II, papież przeciwstawiał się tym, którzy chcieliby nadać Soborowi charakter „doktrynalny”, co oznaczało tworzenie dalszych szczegółowych definicji kościelnego nauczania.
Gaudet Mater Ecclesia uderzająco kontrastuje z karcącym i pełnym bólu tonem przemówienia, którym Pius IX zainaugurował Sobór Watykański I. Jan XXIII był w pełni świadom wagi swych słów, jak zdradził w późniejszej uwadze skierowanej do swojego sekretarza: „Przez cały czas [gdy wygłaszałem mowę] spoglądałem na mojego przyjaciela po prawej”. „Przyjacielem po prawej” był kardynał Alfredo Ottaviani, przewodniczący Kongregacji Świętego Oficjum.
Tego wieczoru papież pojawił się ponownie podczas oświetlanej świecami ceremonii na placu św. Piotra, gdzie wygłosił krótką, improwizowaną mowę do rozentuzjazmowanego tłumu6 . W ciągu następnych dwóch dni przyjął na audiencji kilka grup. Byli wśród nich obserwatorzy, nie tylko grupy protestantów, lecz m.in. przedstawiciele Patriarchatu Moskwy, Koptyjskiego Patriarchatu Aleksandrii, Syryjskiego Patriarchatu Antiochii, Kościoła Etiopskiego, Ormiańskiego Katolikatu Cylicji oraz Cerkwi Rosyjskiej na uchodźstwie. Przemawiając do nich po francusku, Jan XXIII przypomniał swe kontakty z różnymi przywódcami chrześcijańskimi z okresu, zanim został papieżem: „Nigdy, o ile sobie przypominam, nie było między nami żadnych sporów o pryncypia, żadnej różnicy zdań dotyczących współpracy w zakresie działalności charytatywnej, gdy okoliczności wymagały od nas pomocy poszkodowanym. Nie negocjowaliśmy, lecz rozmawialiśmy. Nie debatowaliśmy, lecz okazywaliśmy sobie wzajemnie miłość”.
Skomentuj artykuł