Gdzie jesteś Boże, gdy giniemy?
Mam tak po raz pierwszy, że zupełnie nie potrafię ocenić tego, co napisałem. Gdy decydowaliśmy o temacie następnego numeru magazynu, od razu wiedziałem, co chcę powiedzieć. Postanowiłem dać temu dojrzeć, minione Triduum odkryło jednak przede mną zupełnie nową perspektywę.
Publicystyka, którą zajmuję się na co dzień, jest dużo prostsza. Łatwiej dobrać argumenty, złapać koniec myśli i jak po nitce podążać do kłębka. Łatwiej stawiać i opisywać granice. W duchowości trzeba czegoś więcej. Trudno dotknąć wiary z dystansem. Pisanie o niej bez grzebania we własnym doświadczeniu jest nieautentyczne. Z drugiej jednak strony trzeba mieć w sobie też minimum powściągliwości, żeby własnego doświadczenia nie absolutyzować. Ten osobisty wstęp jest podpowiedzią, jak czytać mój tekst. Próbuję dotknąć czegoś, co mnie przerasta i zdaję sobie z tego sprawę. Dziękuję za wyrozumiałość.
Najważniejsze zadanie
Święta spędziłem poza granicami Polski odcięty od Internetu. Po powrocie chciałem nadrobić zaległości informacyjne, żeby wejść w rytm pracy. Kilka minut w sieci wystarczyło, by zalały mnie trudne wiadomości: zamach na Sri Lance; zatrzymano kolejnego księdza podejrzanego o pedofilię; zgwałcono zakonnicę; spalono kukłę Judasza; jeden z biskupów otwarcie poparł partię polityczną; spłonęła katedra Notre Dame; w komentarzach masa "hejtu" i wyzwisk. Po 30 minutach spędzonych na Facebooku czuję się naprawdę źle, czuję się brudny. Myślę sobie: gdzie jesteś w tym wszystkim Boże? Jesteś w ogóle? Jak Cię odnaleźć? Z pomocą przychodzi mi Ewangelia oraz słowa kard. Luisa Tagle.
Jak opowiedzieć o Jezusie obecnym w trudnych momentach Kościoła, żeby nie powielać wytartych sformułowań i pustych fraz? Jak wskazać miejsce, które On zajmuje w naszych tragicznych historiach, żeby nie bluźnić przeciwko przeznaczeniu? Wciąż się nad tym zastanawiam. Powtarzamy jak mantrę, że Bóg jest zawsze z nami, ale czy wierzymy, że tak jest? I jakiego Boga widzimy obok siebie; martwego na krzyżu czy zmartwychwstałego Pana ze śladami męki?
W tajemnicy wiary, którą uroczyście wypowiadamy podczas każdej mszy, deklarujemy: "Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu Chryste, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w Chwale". Codzienna praktyka pokazuje jednak, że najłatwiej przychodzi nam głoszenie śmierci i oczekiwanie przyjścia. Zawiedzeni sami sobą, światem i kościelną hierarchią, widzimy siebie w roli dobrego łotra krzyżowanego z Jezusem, oczekujemy lepszego życia dla siebie. A co ze zmartwychwstaniem? Czy wyznajemy, że Jezus żyje? Gdzie Go szukać w tych tragediach, w prześladowaniu chrześcijan; w aferach pedofilskich; w naszym osobistym odrzuceniu i upokorzeniu? Głoszenie śmierci i oczekiwanie ponownego przyjścia wydaje się łatwiejsze, bo dotykamy przeszłości i przyszłości. Najważniejszym zadaniem dla chrześcijan jest jednak wiara w Jezusa żywego dziś, bo tylko taki ma moc nas podnieść i zbawić. Nie historyczna postać, nie kulturowy bohater i nie nasze wyobrażenie - tylko żyjący Jezus. Syn Ojca, który przedstawił się za pomocą czasownika: Jestem.
Kościół żyje w permanentnym kryzysie
Mam poważne wątpliwości, gdy ludzie orzekają, że coś jest "największym kryzysem, z jakim Kościół musi się zmierzyć w swojej całej historii". Albo gdy mówią, że te czy inne wydarzenia są zapowiedzią apokalipsy. Bo jak zmierzyć cierpienie? Co jest większą zbrodnią: antysemityzm w czasach II wojny światowej; pedofilia dzisiaj; czy prozelityzm pierwszych misjonarzy? A mój osobisty grzech - czy nie on jest największą tragedią Kościoła?
Kościół żyje w permanentnym kryzysie, ponieważ wciąż żyjemy w grzechu. Każdy kolejny dzień jest zapowiedzią końca świata. Tak samo dzień, w którym doświadczamy pokoju jak i dzień, w którym padamy ofiarami zła. Wiara daje nam jednak wyjątkową perspektywę, jaką jest Zmartwychwstały Chrystus.
W tym kontekście bardzo dotknęło mnie wystąpienie kard. Luisa Tagle podczas watykańskiego szczytu ws. wykorzystywania seksualnego, który po mocnych słowach o tym, że "odór przestępstw seksualnych jest nie do zniesienia", całe swoje późniejsze rozważanie skupił na obecności Jezusa. I zrobił to w sposób, który podnosi ofiary, oddaje im sprawiedliwość, dotyka istoty problemy, ale też dostrzega biedę sprawców. Dotychczas spotykałem się jedynie z używaniem Jezusa jako wymówki przez niektórych duchownych i wiernych. O Jezusie mówiono, aby pomniejszyć własną winę, uniknąć kary lub nakłonić skrzywdzonych do przebaczenia. Chrystus służył odwracaniu uwagi od problemu.
Filipiński kardynał dostrzega jednak coś więcej i mówi bardzo mocne słowa o spotkaniu Jezusa z przestraszonymi uczniami, których dziś my reprezentujemy: "To w tym właśnie momencie zupełnej bezradności pojawia się wśród nich Jezus - zmartwychwstały, a jednocześnie z widocznymi ranami. (…) Pokazuje im swoje dłonie i przebity bok. Zbliżenie się do Jego ran jest warunkiem rozesłania apostołów z misją pojednania i przebaczenia mocą Ducha Świętego. (…) Wiara rodzi się i odradza poprzez rany ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Chrystusa, dostrzeganego i dotykanego w ranach ludzkości. Tylko wiara zraniona jest wiarygodna. Jak bowiem moglibyśmy głosić wiarę w Chrystusa, gdybyśmy przymykali oczy na rany zadane przez wykorzystanie drugiego człowieka?".
Kard. Tagle przypomina również słowa ks. Tomasa Halika, który w postawie św. Tomasza Apostoła dostrzega szansę dla naszej wiary, a nie zgorszenie. "Wierzyć w Chrystusa, móc zawołać: Pan mój i Bóg mój - mogę jedynie wtedy, gdy będę dotykać tych Jego ran, których także dzisiaj nasz świat jest pełny. [...] Nie mam prawa wyznawać Boga, jeśli nie potraktuję poważnie bólu swoich bliźnich. Wiara, która chciałaby zamykać oczy na cierpienie ludzi, jest jedynie iluzją"- pisze ks. Halik.
"Niewierny" uczeń nie podważa zmartwychwstania Jezusa. W wątpliwości, którą wypowiada, wyznaje głęboką wiarę w to, że nie ma Jezusa bez ran. Jako jedyny dostrzega, że taki Mistrz byłby zaprzeczeniem tego, co głosił; byłby nieprawdziwy. Tak jak za życia łączył w sobie naturę ludzką i boską, tak po zmartwychwstaniu godzi w sobie rzeczywistość męki i życia. Ślady na dłoniach i stopach są podpisem złożonym na Jego ludzkim ciele, złożonym tak głęboko, że dotykają Jego Bóstwa. Tomasz nie chce bajkowego zakończenia, jakby nic się nie wydarzyło; on pragnie Boga żywego. Chce spotkać się w z Nim w tym samym miejscu, w którym się rozstali, czyli patrząc na Golgotę.
Tomasz jest Apostołem współczującym, który uczy nas dotykać ran innych ludzi. Na podobną perspektywę wskazał abp Grzegorz Ryś po zamachach na Sri Lance: "Ten dzień jest po to, by dotknąć ran Jezusa. Można to zrobić poprzez modlitwę za tych, którzy zginęli". Czy dotykając ran Kościoła, potrafię wyznać: "Pan mój i Bóg mój"? Czy dostrzegam, że ranami Kościoła są również złamane życiorysy i okaleczone ciała braci poza Kościołem?
Jezus jest z nami
Jezus obecny w trudnych momentach Kościoła, to Jezus uzdrawiający trędowatych i chromych; uwalniający od grzechu; błogosławiący ubogich; siadający do stołu z wykluczonymi i celnikami; rozgrzeszający kobietę zaciągniętą przed Niego na publiczny sąd; płaczący nad grobem Łazarza. Trudne momenty Kościoła to trudne momenty tych, którzy ten Kościół tworzą. To nie tylko przestępstwa, których skala nas przeraża, ale też osobiste nasze tragedie, zawiedzione nadzieje i nasz grzech powszedni. Gdy płaczesz, widzisz obok siebie Jezusa, który ociera Ci łzy, a nawet płacze z tobą? Masz to doświadczenie?
Łukasz i Kleofas spotykają w drodze do Emaus Jezusa, ale Go nie rozpoznają. Są tak pochłonięci przeżywaniem żałoby i tak skoncentrowani na dziwnych wieściach płynących z Jerozolimy, że nie zauważają Jezusa obok siebie. Nie dostrzegają Jego ran; nie poznają nauk; nie słuchają serca, które im podpowiada, że On jest z nimi. Dopiero przy łamaniu chleba otwierają im się oczy. Otwiera im je bardzo osobisty gest. W tej historii piękne jest to, że Bóg schodzi z wysoka, żeby nam towarzyszyć w drodze. W najtrudniejszych momentach naszego życia - w ostateczności, gdy stajemy wobec rozpaczy - Bóg porzuca język teologii oraz pisma i karmi nas doświadczeniem obecności. Mówi nam po imieniu, wzrusza prostymi gestami, towarzyszy, wchodzi przez zamknięte drzwi.
Jak dostrzec Jezusa w trudnych momentach Kościoła? Po pierwsze trzeba umieć przyznać się przed sobą: "a myśmy się spodziewali", a później modlić się najprostszymi słowami: "Panie, zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił". Tak stajemy się Ludźmi Wielkiej Nocy.
Szymon Żyśko - dziennikarz i redaktor DEON.pl, opiekun blogosfery blog.deon.pl. Autor książki"Po tej stronie nieba. Młodzi święci". Prowadzi autorskiego bloga<<
Skomentuj artykuł