"Nie ma przypadkowych przypadków". Historia miłości, która radzi sobie w najtrudniejszych warunkach

"Nie ma przypadkowych przypadków". Historia miłości, która radzi sobie w najtrudniejszych warunkach
(Archiwum prywatne Jakuba Zygmunta)
Jakub Zygmunt

"Lekarka błędnie zinterpretowała wyniki badań: dziecko będzie miało zespół Downa. Powiedziała mi wtedy: musi pani szybko z tym iść dalej, bo już trzeba decydować, koniecznie trzeba decydować. Jakby chciała sugerować, czy usuwamy ciążę, czy nie".

Wysiadam w Limanowej, położonej w sercu Beskidów w odległości około 70 kilometrów od Krakowa i 25 kilometrów od Nowego Sącza. Czeka mnie teraz sześciokilometrowy marsz pod górę. Przy dobrej pogodzie dookoła będą mi towarzyszyć widoki gór Beskidu Wyspowego. Jednak mniej sprzyjająca aura także mnie nie odstrasza - beskidzkie lasy spowite mgłą lubią dodawać klimatu spacerowi. Po kilkudziesięciu minutach zostawiam za sobą ostatnie ślady miasta i przede mną będzie tylko las, wydeptana ścieżka, czasem bita droga i jeszcze górskie chaty zamieszkane od pokoleń zarówno przez lokalną ludność, jak i Bożych szaleńców z drugich stron kraju, którzy postanowili zaufać i wyszarpać od losu ostatnią szansę. Mowa oczywiście o Małgosi i Arturze z dwójką synów - Stasiem i Grzesiem, którzy uwierzyli w niemożliwe.

Pierwszy raz do ich domu trafiłem ponad rok temu zaproszony przez naszego wspólnego znajomego. Gospodarze okazali się serdecznymi ludźmi, którzy zapraszają pod swój dach wielu wędrowców przemierzających Beskid Wyspowy. Nie tylko najbliżsi przyjaciele mogą liczyć na gościnę, ale również dalszym znajomym i pozostałym miłośnikom gór nie odmawiają kubka herbaty czy możliwości ogrzania się przy piecu.

(Archiwum prywatne)

"Nie ma przypadkowych przypadków" - tak zazwyczaj swoją opowieść rozpoczyna gospodyni. "Od dzieciństwa szukałam domu w górach. Przypadek trafił na Beskid Wyspowy, niedaleko Limanowej, choć z początku zastanawiałam się nad Beskidem Niskim. Dom, choć ma już swoje lata, wymaga remontu i troskliwej ręki, został kupiony. Jak to więc było z Arturem? Kolejny przypadek chciał, że najpierw miałam w swoim życiu dom, a potem dopiero pojawił się nagle mąż. Znamy się z Arturem od niecałych trzech lat. Spotkaliśmy się po raz pierwszy na dworcu kolejowym w Szczecinie i od razu przypadliśmy sobie do gustu".

Niektórzy mawiają, że nie istnieje miłość od pierwszego wejrzenia. W przypadku Małgosi i Artura, na przekór wielu, tak właśnie było. Od spotkania na dworcu do zaręczyn minął niecały miesiąc, a potem kwestią chwili była przeprowadzka obydwojga na "pełen etat" do drewnianej chaty w Beskidzie.

Staś i Grześ mają dzisiaj odpowiednio prawie dwa lata i ponad cztery miesiące. Te dwa małe urwisy pojawiły się w ich życiu dość szybko, choć oczekiwaniu ich przyjścia na świat towarzyszyło wiele wątpliwości, trudów i rozmów. Małgosia i Artur wiedzieli jedno. Że bardzo pragną założyć pełną rodzinę, w której będzie głośno, gwarno, dzieci będą pomagać w domu, a rodzice wspierać swoich maluchów w dorastaniu.

"Oczywiście, że nie brakowało nam obaw przed urodzeniem się obydwu synów" - opowiada Małgosia. "Nie chcieliśmy zwlekać z decyzją zbyt długo, ponieważ nie jesteśmy już tak bardzo młodzi. Kiedy poznaliśmy się z Arturem, oboje mieliśmy już około czterdziestki, a jak wiadomo, z naturą nie zawsze wygrasz. Nie masz tej pewności, czy dziecko będzie w pełni zdrowe, czy nie urodzi się bez poważnych wad i schorzeń. Ponadto tutaj, w górach, specjalistyczna opieka lekarska i szpital nie są na wyciągnięcie ręki. Trzeba najczęściej pojechać wtedy do Limanowej albo do Krakowa. Z niepełnosprawnym dzieckiem mogłoby się zdarzyć tak, że musielibyśmy porzucić nasz beskidzki tryb życia i przeprowadzić się do miasta".

"Wspólnie zdecydowaliśmy, że nawet mimo ewentualnych zagrożeń chcemy, aby nasze pierwsze dziecko przyszło na świat. To było dla nas bezdyskusyjne" - stwierdził jasno Artur.

W tej pierwszej ciąży zdarzały się sytuacje wprowadzające niepokój i zamęt.

"Była jedna lekarka, która błędnie zinterpretowała wyniki badań prawdopodobieństwa, że dziecko będzie miało zespół Downa" - wspomina Małgosia. "Powiedziała mi wtedy: musi pani szybko z tym iść dalej, bo już trzeba decydować, koniecznie trzeba decydować. Jakby chciała sugerować, czy usuwamy ciążę, czy nie. A przecież zespół Downa to nie jest wyrok. W nerwach trafiłam do innego lekarza, który mnie uspokoił i zapewnił, że dziecko będzie zdrowe".

I tak się właśnie stało. Staś urodził się wbrew obawom silny i zdrowy. Od pierwszych swoich dni lubi pokazywać wszystkim dookoła swoje towarzyskie usposobienie. Dla Małgosi i Artura, poza samym faktem narodzin, ważne również było to, o jakiej porze roku pojawi się na świecie dziecko.

(Archiwum prywatne)

"Mieszkamy w starej, drewnianej chacie. Do centrum wsi mamy ponad 5 kilometrów. Zimy bywają tutaj w górach srogie, a śnieg i mróz lubią nie opuszczać nas do późnej wiosny. Obawialiśmy, czy jeśli dziecko urodzi się w zimie lub późną jesienią, to warunki życia, jakie zastanie tutaj na wysokości ponad 600 m n.p.m., mu nie zaszkodzą. Na szczęście Staś urodził się na przedwiośniu, a Grześ latem. Chłopaki jednak pomimo niekiedy srogich warunków życia dostosowali się znakomicie i lubią ten kontakt z naturą, czego pewno by w takiej ilości nie mieli, gdyby mieszkali w mieście" - stwierdziła Małgosia.

Do czasu rozwiązania przyszli rodzice nie chcieli znać płci dziecka. Priorytetem było jego zdrowie, a nie to, czy rodzina powinna kupować ubranka na prezent w kolorze różowym czy niebieskim.

Przed przyjściem na świat drugiego z synów, Grzesia, obaw i wątpliwości zamiast ubywać, to pojawiło się jeszcze więcej. Artur posiada wadę słuchu, która jest dziedziczna. Istniała obawa, że któreś z dzieci ją przejmie po ojcu. Mimo że Staś rósł zdrowo, w trakcie drugiej ciąży rodzice równie często jeździli na różne badania, które miały na celu potwierdzenie, czy dziecko ma szansę urodzić się w pełni zdrowe, czy nie.

Mimo dobrych wyników w okresie prenatalnym po porodzie Grzesia rzeczywistość okazała się inna. Maluch zdradza objawy niedosłuchu. Choć z obserwacji widać, że niemowlak słyszy, ale w jakim stopniu, to już pokaże przyszłość. Małgosia i Artur są jednak dobrej myśli. Każda rozmowa z nimi, pomimo trudności dnia codziennego, jest przepełniona jakimś pozytywnym nastawieniem i ogromną nadzieją, że przyszłość przyniesie tylko lepsze.

To był już późny wieczór. Artur zaczął swoją opowieść. "Nie żałuję żadnej chwili spędzonej z Małgosią i synami. Choć w domu jest ogrom pracy związanej z remontem przede mną, to jednak cieszę się, że jestem tu, gdzie jestem".

To prawda. Stary dom wymaga renowacji w wielu kwestiach. Uporządkowanie wnętrza, ocieplenie ścian, uszczelnienie okien, przystosowanie poddasza na przyszłe pokoje dla dzieci. Potrzebna jest też studnia głębinowa, ponieważ problem z wodą pojawia się po każdym kilkutygodniowym okresie suszy. W tym celu zrobiono nawet zrzutkę. Zbiórka odbywa się na jednym z popularnych portali crowdfundingowych. Małgosia wierzy, że wszystko się uda.

"Kiedy zobaczyłem dom - kontynuuje Artur - to stwierdziłem, że tu jest pracy chyba na 20 lat! Choć prace remontowe skutecznie spowalnia opieka nad dwójką dzieci, które pochłaniają niemal każdą wolną chwilę, to nie przejmujemy się. Staś i Grześ są najważniejsi, a jak to mawia moja żona: nie od razu Kraków zbudowano. Kiedyś przyjdzie czas na nasz stary dom. Wiesz co? Jest jedna rzecz, dla której warto było brać się za to wszystko. Co sobotę rano piekę chleb na cały tydzień dla rodziny. Lubię to, ale nic tak nie raduje, gdy wstaje wtedy mały Staś i czuje zapach świeżo upieczonego chleba. Zawsze biegnie do mnie wtedy i szuka, gdzie go położyłem. Ten uśmiech i radość dziecka są bezcenne".

"Czy było warto ryzykować to wszystko? Trwać w oczekiwaniu na to, co przyniesie los? Żyć przez pewien czas obawami, wątpliwościami i tą niewiedzą, jak to w końcu będzie, gdy się dzieci urodzą? Mam teraz zawsze jeden argument na to" - mówi Małgosia i dodaje po chwili: "Kiedy czekaliśmy na drugie dziecko, opowiadaliśmy Stasiowi, że będzie miał rodzeństwo i on czekał razem z nami. Niedługo po powrocie ze szpitala Staś podszedł do leżącego na łóżku Grzesia i chwycił go za rękę, a ku naszemu zaskoczeniu maleńki braciszek odwzajemnił uścisk i tak trwali w braterskim trzymaniu się za ręce. Teraz robią to często, kiedy ich usypiamy, a ten widok sprawia, że wszystko ciężkie odchodzi w niepamięć. I mimo wielu trudności nadal myślimy o trzecim dziecku".

"A jak urodzi się kolejny chłopak, to może zdecydujemy się na czwarte" - śmieje się Artur.

Rodziny Artura i Małgosi z synami Stasiem i Grzesiem na próżno szukać na Facebooku czy w innych mediach społecznościowych. Znajdziemy ich po prostu w Beskidzie Wyspowym, w Zielonej Chacie - jak nazywają swój dom. Wieś Laskowa, przysiółek Dudkówka pod górą Korab. Dom z Gospodarzami zawsze czeka otwarty na gości.

Jakub Zygmunt - z pochodzenia Sądeczanin, z wykształcenia geolog, z pasji miłośnik państw bałtyckich i górski wędrowiec; zawodowo "człowiek-orkiestra"; prowadzi profil na Facebooku: Sądecki Włóczykij<<

___________________________________________________________________________________________________________________________________________

 

Rodzic. To nie takie proste

Jest taki jeden moment w życiu, w którym radość i zwątpienie są jak nierozłączne siostry. Pomagają ci zrozumieć wyjątkowość tej chwili. To wtedy, gdy dowiadujesz się, że zostałeś rodzicem. Nawet jeśli twoje dziecko jest wciąż bezimienne i mierzy kilka milimetrów - czujesz, że świat już na zawsze się zmienił. Snujesz plany pełne nadziei i wątpliwości. Rzeczywistość gorzko weryfikuje wiele z nich. Miało być inaczej… - czyjeś dziecko urodziło się chore; inne nie narodziło się wcale; wiele matek zaskoczyła wojna, musiały rodzić na morzu. To samo czuła młoda żydowska dziewczyna, Maria - radość i zmieszanie. Kim będzie to dziecko, jakie ono będzie? Co powie mój mąż? Nie przypuszczała, że urodzi w stajni.

Młodzi małżonkowie rozpoczynając wspólne życie, mają tylko swoją nadzieję i żadnych pewników. Każdy dzień wystawia ich miłość i przysięgę na próbę. Niektórzy się poddają, inni w tych trudnych doświadczeniach uczą się znajdować szczęście tam, gdzie się go zupełnie nie spodziewali. W naszym adwentowym cyklu reportaży pokażemy ci, że bycie rodzicem to jedna z najbardziej nieoczywistych życiowych ról.

___________________________________________________________________________________________________________________________________________

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Szymon Żyśko

Zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boga, dlatego najbliżej Niego jesteśmy, będąc sobą.

Byli ludźmi takimi jak ty. Żyli intensywnie i kochali to, co robili. Ich historie to dowód na to, że niebo można odnaleźć tu i...

Skomentuj artykuł

"Nie ma przypadkowych przypadków". Historia miłości, która radzi sobie w najtrudniejszych warunkach
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.