"Wspólna radość spotkania pozostała w sercu do dziś". Nasi czytelnicy wspominają ŚDM
Pamiętacie kolorowy, rozśpiewany tłum na Rynku? Tańczących młodych na Błoniach? Pielgrzymów oklaskujących policyjne suki i obdarowujących policjantów wodą i kanapkami? Chłopaka, który biegł za papamobile, by uściskać papieża Franciszka – i to, że mu się udało?
Zapytaliśmy czytelników Deonu o najlepsze wspomnienia z Krakowa. Oto niektóre z nich.
Duch wspólnoty, radość w mieście
Fot. episkopat.pl
Trzy najważniejsze słowa
- Pamiętam, jak "dyżurowałem" przed Najświętszym Sakramentem w kościele pw. św. Wojciecha na Rynku. Chwycił mnie mocny kaszel, a to była dopiero druga z czterech godzin dyżuru - opisuje Mariusz. - Podeszła do mnie starsza pani i wręczyła mi leki na gardło oraz coś do zjedzenia, mówiąc, że na pewno zgłodniałem, a tak ważną sprawą się teraz zajmuję. Po skończonej adoracji, około 20:30, chciałem wrócić najkrótszą drogą do domu, więc szedłem ul. Bracką, aż tu nagle ruszył na mnie tłum ludzi. Wypchnęli mnie na ul. Franciszkańską.
W oknie stał papież Franciszek, który powiedział o trzech najważniejszych słowach: proszę, dziękuję, przepraszam. Do dziś brzmią mi Jego słowa w uszach i dziękuję wszystkim ludziom, dzięki którym nie byłem głodny, kaszel się uspokoił, zobaczyłem i usłyszałem Franciszka.
Przemoczeni, ale szczęśliwi
Pamiętam jak dziś, gdy już było po wszystkim, rozpętała się burza. Poczułam, że to znak od Boga - że z Polski wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ponowne Jego przyjście. Potem przemoczeni, ale szczęśliwi czekaliśmy na pociąg z moim narzeczonym, który chwilę potem, 29 sierpnia, został moim mężem. I tak Pan Bóg prowadzi nas do dziś. A tamten dzień przypomina mi dużo miłości takiej w nas i wokół nas. I to czekanie na pociąg zaowocowało nowymi znajomościami - osobami, które mieszkają w mojej rodzinnej miejscowości, a które poznałam właśnie dzięki tym dniom. Spośród takiej ilości pielgrzymów, trafić przypadkiem na wspólnotę z rodzinnej parafii to niebanalne wspomnienie. Ta wspólna radość spotkania pozostała w sercu do dziś.
Niezwykły przyjaciel
- Moim najlepszym wspomnieniem podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie był moment, kiedy pod kościołem dominikańskim ujrzałam wizerunek młodego chłopaka, który bardzo mnie zaciekawił - pisze Ewa. - Całą grupą, którą podróżowaliśmy, postanowiliśmy wejść do kościoła. A w środku? Na różnych plakatach - ten sam chłopak, bł. Pier Giorgio Frassati. Wtedy nie wiedziałam o nim nic... a było w jego twarzy na tym plakacie przed kościołem coś, dzięki czemu nie mogłam przejść obok kościoła obojętnie. W środku przy ołtarzu stała drewniana trumna z jego relikwiami. I wtedy pierwszy raz w życiu kontakt ze świętym tak bardzo na mnie wpłynął. "Nie znam cię, ale chciałabym poznać" - pomyślałam, klęcząc przez ciałem Frassatiego.
Chyba się wtedy do mnie uśmiechnął, bo cały szereg późniejszych zdarzeń, jakie przytrafiały mi się w życiu, miał związek z błogosławionym. A dzisiaj, po 5 latach? Myślę, że to spotkanie było przełomowe w moim życiu. Zyskałam przyjaciela z nieba i często powracam do tego spotkania myślami. Przede wszystkim moja prośba została spełniona. Poznałam Pier Giorgia bardzo dobrze, prywatnie... ale i naukowo! Dzisiaj wiele moich aktywności dotyczy promowania osoby błogosławionego. To było piękne spotkanie, które zawsze już nosić będę w sercu.
Pomoc, uśmiech, braterstwo pieczętowane uczynkami miłosierdzia
ŚDM Kraków 2016? Setki, tysiące wspomnień przelatuje mi przez głowę: groźba spania na wycieraczce, bo rozładował mi się telefon, gdy wracałam z nocnego dyżuru, a chciałam się trochę przespać, by iść na następny, nieznające ani słowa po hiszpańsku czy angielsku staruszki odmawiające z młodymi różaniec, każda w swoim języku, ateista goszczący w domu pielgrzymów i wieszający przed nim flagę ŚDM, chłopak chory na serce, który pomaga jak inni, choć nie wie jeszcze, że to ostatnie miesiące jego życia, lekarz, który bandażuje nogę dziewczynie, a potem sięga po koronkę, księża z naszej parafii - z plecakami, zgrzani niemiłosiernie, w przepisowych sutannach towarzyszący nam, młodym…
Pomoc, uśmiech, braterstwo pieczętowane uczynkami miłosierdzia… „Przypadkowe” spotkania z dawno niewidzianymi ludźmi. Trudno w kilku słowach przywołać jedno tylko wspomnienie z tych Dni. Zawsze będę pamiętać… Pielgrzymów czekających w kościele na transport do domów gospodarzy, tańczących i śpiewających pod obrazem Jezusa Miłosiernego. Moją służbę tłumacza w szpitalu i pomoc młodemu klerykowi z Hiszpanii oraz zabawne tłumaczenia głosowe Google Translate na dyżurach nocnych w szkołach. Pielgrzymów z Chile, którzy choć przez kłopoty na granicy mogli nie dotrzeć na mszę rozesłania, przyjechawszy w środku nocy, poprosili tylko o jedno – o możliwość odprawienia Eucharystii w miejscu zakwaterowania. Jazdy pociągiem tak przepełnionym, że nie było gdzie stać.
Spotkania z Brazylijczykami, z których jeden – mistrz gry na tradycyjnym brazylijskim rogu mini koncertem na Plantach dziękował mi (!) za ŚDM w Polsce. Kawy u dominikanów, modlitwy przy relikwiach Pier Giorgio Frassatiego i świętej Marii Magdaleny. Nie zapomnę spowiedzi „na stojąco”, w wielu językach na placu targowym i konfesjonałów w Parku Jordana. Jazdy pociągiem z Amerykanami z Linden, NY, którzy przepiękną… polszczyzną raczyli mnie aż do mojego przystanku: Inwokacja, polskie wiersze, pieśni patriotyczne, religijne, a z braku repertuaru nawet discopolowe.
Będę pamiętać wielką serdeczność i pomoc wszystkich wszystkim - mimo podsycanych w mediach obaw o zamachach, pladze kradzieży i opinii, że na pewno zostawimy po sobie góry śmieci, nasz pochód na Campus witali wszyscy. Nie zapomnę polewania nas wodą w upale, okazywanej życzliwości i radości, każdego podanego kubka wody, kawałka ciasta. Wspaniałych osób, które miałam okazję poznać, ich świadectw wiary i uczynków miłosierdzia. Służby w sektorze, w którym nie było telebimu i choć był z boku ołtarza, to był od niego oddzielony ziemnym nasypem – to tam ludzie modlili się chyba najpiękniej. Chłopaka, który żartując, że już wyhodował sadełko, dzielił się swoim jedzeniem z obcymi dziewczynami, które nie otrzymały racji, bo ze względów bezpieczeństwa ciężarówki z jedzeniem nie były wpuszczane na Campus, gdy był na nim papież...
Spania na karimacie rozłożonej w połowie w błocie, w połowie w kurzu, lecz to nie było ważne, bo zasypiało się wśród przyjaciół, w najbezpieczniejszym miejscu na Ziemi. Niezwykłej mszy rozesłania, a potem w drodze do Tauron Areny – błogosławieństwa papieża, który jechał tam „cywilnym” samochodem. Jednak najważniejsze wspomnienie, podsumowujące dla mnie te dni - historia, pokazująca, że nic nie dzieje się przypadkiem, miała miejscie w ostatnich godzinach ŚDM w Krakowie. Podczas jazdy autobusem na to spotkanie rozdzieliłam się z grupą, ale w środku spotkałam koleżankę z wolontariatu, lecz w jej sektorze nie było już miejsc, weszłam więc do następnego. W nim trafiam na chłopaków z mojej grupy. Gdy jedliśmy to, co zostało z naszych racji, dostaliśmy SMS, że nasza grupa zajęła inny, wyższy sektor. Bardzo nie chciało mi się tam iść, ale chłopaki zachęcali. W sektorze czekała mnie niezwykła radość. Pierwszą osobą, którą w nim zobaczyłam był Tomek - mój przyjaciel ze wspólnoty. Nie potrafię powiedzieć, które z nas było bardziej zaskoczone. On, że przeszłam cały „szlak bojowy”, czy ja, wiedząc, że miało go tu nie być. Potem było już tylko szczęście, meksykańskie fale, papież, do zobaczenia w Panamie! A później deszcz, którego się nie spodziewaliśmy, gdy szliśmy z Tomkiem przez całe miasto, do jego samochodu. Dopiero w Podgórzu złapaliśmy zapchany, ale i wesoły i rozśpiewany - hymnem ŚDM - tramwaj do Borku. Tomek poszedł po samochód, który pewnie stał w miejscu, w którym kiedyś Jan Paweł II pracował w kamieniołomie, a ja czekałam na niego na przystanku.
Wracając dzieliliśmy się tym, co przeżyliśmy. Wspominaliśmy słowa papieża, zauważając jak wiele przykładów ich realizacji mogliśmy oglądać przez te dni, nawet zanim je wypowiedział… Do dziś pamiętam, jak Tomek mówił, że nigdy nie marzył o tym, że będzie w takiej hali, pod napisem z nazwą naszego miasta i to na spotkaniu z papieżem. Opowiadał, jak przez całą noc i wczesny ranek wysyłał grupy na Campus (w tym wspomnianych Chilijczyków), jak zmęczony usiadł, by obejrzeć mszę w telewizji, jak słuchał papieskiego kazania o „sparaliżowanym” Zacheuszu, jak jego żona wypchnęła go na to ostatnie z papieżem spotkanie, a on postanowił „wstać z kanapy” i jechać do Ojca Świętego, jak wszedł do pierwszego z brzegu, prawie pustego sektora i zobaczył nazwę naszego miasta, a potem ze zdziwieniem – także i mnie. Oboje czuliśmy się tak, jakby Ktoś prowadził nas przez te wszystkie dni za rękę. Zdaliśmy sobie sprawę, że dobrze znamy tego Ktosia, a nawet lepiej – On zna nas. Chwała Mu za wszystko!
Skomentuj artykuł