Zapomniana zbrodnia III Rzeszy?
Pion śledczy szczecińskiego IPN podjął na nowo umorzone śledztwo ws. zbrodni funkcjonariuszy III Rzeszy w ośrodku eutanazji w austriackim Alkoven. Odnaleziono listę 458 osób o polsko brzmiących nazwiskach, które mogły tam zginąć - powiedział prokurator IPN.
W grudniu 2009 r. IPN umorzył śledztwo w sprawie zamordowania w latach 1940-1944 w zamku Hartheim w Alkoven pod Linzem ponad tysiąca Polaków. Ustalono wtedy dane 1143 obywateli polskich, którzy stracili życie w komorze gazowej. Odnaleziona niedawno lista może pomóc w ustaleniu kolejnych pokrzywdzonych.
Prokurator Marek Rabiega z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Szczecinie prowadzący śledztwo powiedział w rozmowie z PAP, że w archiwum szczecińskiego IPN odnalazł "bardzo cenną" i nieznaną wcześniej listę osób zamordowanych w Hartheim; nie tylko obywateli polskich, ale także innych narodowości. Na liście jest 458 polsko brzmiących nazwisk i ponad tysiąc innych - dodał.
Jak mówił Rabiega, lista pokazuje również, że w Hartheim mordowano do ostatniej chwili przed zajęciem zamku przez Amerykanów. Wcześniej znane dokumenty świadczyły, że zabijano tam do początku grudnia 1944 r. Wtedy na rozkaz z Berlina rozpoczęto zacieranie śladów zbrodni. Tymczasem okazuje się, że zbrodnicze działania trwały nadal, mimo formalnego ich zakończenia - powiedział Rabiega.
"Wiemy, że ostatni komendant w Hartheim Rudolf Lonauer zniszczył całą dokumentację ośrodka przed zajęciem tego terenu przez armię amerykańską. Wobec braku dokumentacji to była przez długi czas efemeryda, o której było wiadomo wyłącznie na podstawie przekazów ustnych. Wciąż stopniowo pojawiają się nowe informacje rzucające światło na skalę zbrodni tam popełnionych. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że w naszych archiwach taka lista jest" - powiedział Rabiega.
Nie wiadomo, kto sporządził listę. Rabiega uważa, że prawdopodobnie zrobiła ją administracja obozowa w Mauthausen-Gusen, skąd trafiali do Hartheim więźniowie. Są na niej nazwiska i daty, które mogą oznaczać, kiedy poszczególne osoby wyjechały z obozu. Początkowe wpisy były dokonywane na maszynie do pisania i zawierają datę urodzenia, później pojawia się pismo odręczne - te wpisy zawierają imię i nazwisko, czasem narodowość i w zdecydowanej większości numer obozowy.
Prokurator przypuszcza, że lista mogła trafić w drugiej połowie lat 40. do działającej wtedy Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Wiadomo, że armia amerykańska prowadziła śledztwo w sprawie tego ośrodka. Być może dokument został przekazany polskiej misji wojskowej ścigającej niemieckich zbrodniarzy wojennych, potem znalazł się w archiwum Komisji, a stamtąd trafił do IPN - powiedział Rabiega.
Lista zostanie sprawdzona pod względem jej autentyczności - dodał Rabiega.
Ośrodek w Hartheim był jednym z pierwszych tego typu w III Rzeszy. Jak mówił Rabiega, "Początkowo trafiały tam osoby chore umysłowo czy z fizycznymi defektami. Wyglądało to jednak tak, że tzw. +akcję eutanazyjną+ poszerzono o morderstwa osób niezdolnych do pracy. I to zarówno tych z obozów koncentracyjnych, jak i robotników przymusowych. Po przywiezieniu ich do ośrodka byli zagazowywani" - powiedział Rabiega.
Podczas prowadzonego wcześniej śledztwa do Rabiegi zgłaszali się nawet prawnukowie ofiar. Prokurator słuchał w tej sprawie krewnych zamordowanych m.in. z Niemiec i Wielkiej Brytanii. Zgłosił się także potomek ofiary ze Stanów Zjednoczonych. "Mimo że minęło tyle czasu, pamięć o przodkach zamordowanych w okresie II wojny światowej jest w nich ciągle żywa" - dodał Rabiega.
W śledztwie zakończonym w 2009 r. zgromadzono materiał procesowy oraz historyczny dotyczący m.in. organizacji, realizacji i przebiegu planów mordów, w ramach których funkcjonował ośrodek w Hartheim, tj. Aktion T-4 i Aktion 14f13, Aktion H-13.
Program zabijania osób niepełnosprawnych - na początku samych Niemców - był pierwszym masowym mordem dokonanym przez III Rzeszę w sposób, jaki później wykorzystano w masowym zabijaniu Żydów. Pierwsze nazistowskie komory gazowe, gdzie używano tlenku węgla, wprowadzono do użytku właśnie w ramach programu "eutanazji", nazywanego Akcją T4. Wtedy także narodził się pomysł maskowania komór jako łaźni i palenia zwłok.
W III Rzeszy było w sumie sześć ośrodków "eutanazji", gdzie uśmiercono łącznie 70 tys. osób. Lekarze odpowiedzialni za tę zbrodnię skazani zostali po wojnie na śmierć. Też nie wszyscy.
W "zamku śmierci" Hartheim w czasach III Rzeszy zginęło około 30 tys. ludzi. Inspektorem "ośrodków eutanazji" i ośrodka w Hartheim był komendant SS Wirth, który potem był komendantem niemieckich obozów zagłady w Bełżcu, Treblince i Sobiborze (w 1944 r. został zabity przez jugosłowiańskich partyzantów pod Triestem).
W Hartheim pełnił służbę także Franz Stangl, który był m.in. komendantem Sobiboru i Treblinki, po wojnie zbiegł do Ameryki Płd. Odnaleziony przez słynnego "łowcę nazistów" Szymona Wiesenthala, został aresztowany w 1967 r. w Brazylii i wydany Niemcom. Sąd w Duesseldorfie skazał go w 1970 r. na dożywocie; zmarł na zawał w 1971 r.
Skomentuj artykuł