Irlandia. Kraj ciemnego piwa, muzyki i Kościoła po przejściach
Irlandia to kraj tajemnic i celtyckich legend. Chrześcijaństwo miesza się w nim z pogaństwem, a ruiny średniowiecznych klasztorów przylegają do prehistorycznych grobowców i kamiennych kręgów. Wielu Polaków dobrze zna Irlandię, bo po prostu w niej pracuje i mieszka. Rzadko obieramy ją jednak za cel swoich podróży. A szkoda, bo ta niezwykła wyspa ma do zaoferowania naprawdę wiele.
Sierpniowe słońce, chyląc się ku zachodowi, złoci trawę, niskie drzewa i krzewinki porastające skaliste wybrzeże. Przyjemnie ciepłe promienie, które wciąż ogrzewają twarz, wkrótce ustąpią miejsca rześkiej, morskiej bryzie. W dole spokojne, ale budzące respekt morze głaszcze podstawy klifów. Szum fal przynosi spokój i ukojenie. Ostatni kurs nadmorskiej kolejki linowej na wyspę Dursey przewozi powracających podróżnych, by nie musieli spędzać nocy wśród skał i owiec. Rozpoczyna się irlandzki wieczór.
Fot. Piotr Kosiarski
Przybyłem do stacji Dursey Island Cable Car za późno i wszystko wskazuje, że na drugą stronę przeprawię się dopiero jutro. Ani trochę nie żałuję jednak tego przymusowego "nicnierobienia", bo atmosfera irlandzkiego wybrzeża działa na wszystkie zmysły z taką intensywnością, że czuję się jakbym był na haju. Mój wzrok biegnie daleko, aż na linię horyzontu, gdzie odległe góry na sąsiednim półwyspie opadają do morza stromymi klifami. Kończy się drugi dzień mojej podróży wokół Irlandii, a serce napełnia mieszanina podniecenia i radości.
Zielona Wyspa
Irlandia nie bez powodu jest nazywana Zieloną Wyspą. Zieleń irlandzkiej trawy rzeczywiście jest soczysta, bo niemal codziennie zraszają ją ciepłe deszcze, a letnie słońce, które w tej szerokości geograficznej świeci wysoko, ale nie spala roślinności, daje niemal idealne światło do jej bujnego wzrostu. Nawet w sierpniu, kiedy na polach i wzgórzach zaczynają kwitnąć wrzosowiska, kolor zielony najpełniej oddaje klimat irlandzkiego krajobrazu. To dlatego Irlandczycy, którzy - podobnie jak Polacy - wyemigrowali do wielu zakątków świata, zabrali ową zieleń ze sobą i podnieśli ją do rangi narodowego symbolu. Nic dziwnego, że w przypadający 17 marca Dzień Świętego Patryka, kiedy na całym świecie słychać irlandzką muzykę, a w pubach leją się hektolitry Murphy's i Guinnessa, zieleń staje się kolorem numer jeden.
Fot. Piotr Kosiarski
Wycieczkę dookoła Republiki Irlandii rozpoczynam na lotnisku w Dublinie, świadomie zostawiając zwiedzanie miasta na później. Nie interesują mnie stołeczne zabytki i puby, ale irlandzki krajobraz - porośnięte wrzosowiskami wzgórza, nadmorskie klify, kamienne kręgi i starożytne grobowce.
Siadam za kierownicą wypożyczonego samochodu i choć to mój pierwszy kontakt z lewostronnym ruchem, wszystko idzie gładko, niemal naturalnie. "Trzeba tylko pilnować się na rondach, by nie wjechać pod prąd" - przypominam sobie radę znajomego, który prowadził samochód w Szkocji. Mijam przedmieścia Dublina i zagłębiam się w irlandzką wieś. Chcę objechać Republikę Irlandii, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, ale szeroki SUV pasuje do wąskich dróg jak Guinness do kieliszka po wódce. Nic dziwnego, że wymijanie na pozbawionym poboczu i wpuszczonym metr poniżej poziomu gruntu skrawku asfaltu za każdym razem podnosi puls. Jakby tego było mało, wszystko odbywa się przy "ograniczeniu" do 80 kilometrów na godzinę, z którego mieszkańcy Irlandii chętnie korzystają. Jadę na południe, wokół jest coraz bardziej sielsko i zielono. Krajobraz zaczyna przypominać Shire z "Władcy Pierścieni".
Góry Wicklow
Tuż za rogatkami Dublina wznoszą się Góry Wicklow - pierwsza solidna dawka irlandzkiego krajobrazu, który zachwyca dzikością, surowością i mieszaniną soczystej zieleni z fioletem wrzosowisk. Tam znajduje się mój pierwszy przystanek.
Glendalough czyli "dolina dwóch jezior" to miejsce, które w szóstym wieku święty Kevin (ważna postać irlandzkiego Kościoła) wybrał na założenie pustelni. Duchowny zrobił to - jak głosi legenda - pod wpływem anioła. Polodowcowa, otoczona wzgórzami i gęstymi lasami dolina dała przyszłemu świętemu nie tylko poczucie izolacji, ale również bezpieczeństwa. Pochodzący z VI wieku Kościół - razem z zabudowaniami i strzelistą wieżą - do dzisiaj wznosi się nad wciśniętymi w dno doliny jeziorami, a cmentarne krzyże irlandzkie (z charakterystycznymi kręgami wpisanymi w ramiona), przypominają o celtyckich korzeniach mieszkańców Zielonej Wyspy. Z Glendalough ruszam pieszym szlakiem w Góry Wicklow. Przedzieram się przez gęsty las (ścieżka prowadzi najpierw pod powykręcanymi gałęziami starych drzew liściastych, później wśród świerków), by po kilkudziesięciu minutach znaleźć się na porośniętym wrzosami grzbiecie. Wzgórza, choć niewysokie i raczej obłe, rozdzierają stromizny i skaliste żleby. Gdzieś w dole majaczą kamienne ściany opactwa, które powstało - przypomnijmy - gdy na ziemiach przyszłej Polski nikt jeszcze nie słyszał o chrześcijaństwie.
Fot. Piotr Kosiarski
Kościół po przejściach i walka o niepodległość
Następny dzień to niedziela, dlatego - przejeżdżając przez Cork - biorę udział w mszy. Celebruje ją polski ksiądz. W Irlandii nie ma najmniejszego problemu ze znalezieniem niedzielnej Eucharystii, bo Irlandczycy - podobnie jak Polacy - są w większości katolikami. Kościół w Irlandii jest jednak wspólnotą po przejściach, która - choć przed odzyskaniem niepodległości była niemal instytucją państwową - obecnie jest zmarginalizowana. Bez wątpienia przyczyniły się do tego - podobnie jak w Polsce - skandale wywołane przez duchownych.
Pisząc, myślę o poruszającym liście Benedykta XVI z 2010 roku. Papież z Niemiec wyraził w nim bliskość z Irlandczykami, którzy zostali w jakikolwiek sposób skrzywdzeni przez ludzi Kościoła. Ale Benedykt XVI - wierząc, że nadzieja nie umiera nawet w obliczu tak wielkiego cierpienia - odważył się napisać: "Modlę się, abyście przybliżając się do Chrystusa i uczestnicząc w życiu Jego Kościoła - Kościoła oczyszczonego przez pokutę i odnowionego przez duszpasterską miłość - mogli na nowo odkryć nieskończoną miłość Chrystusa do każdego z was. Ufam, że w ten sposób będziecie mogli znaleźć pojednanie, głębokie uzdrowienie wewnętrzne i pokój".
Fot. Piotr Kosiarski
Wieczorem ruszam w kierunku wyspy Dursey, ale ponieważ przybywam tam za późno, odkładam przejazd wspomnianą wcześniej kolejką linową na następny dzień - Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Podobnie jak poprzednio wybieram się na mszę, tym razem w małej miejscowości Allihies. Chociaż 15 sierpnia w Irlandii nie jest dniem wolnym od pracy, w kościele pod wezwaniem świętego Michała Archanioła wszystkie ławki są zajęte. Szkoda tylko, że ludzi młodych jest w nich jak na lekarstwo. Podobny obraz widzę dziś w wielu polskich świątyniach.
Wiara to jednak nie jedyna płaszczyzna, która łączy Irlandczyków i Polaków. Obydwa narody doświadczyły bowiem ucisku i prześladowań ze strony sąsiadów. Polacy przez lata zmagali się z zaborcami, Irlandczycy - z Wielką Brytanią. Polityczna niezależność Irlandczyków oraz ich relacje z Brytyjczykami (szczególnie w kontekście Irlandii Północnej, która choć geograficznie położona jest na Zielonej Wyspie, politycznie należy do Wielkiej Brytanii) to trigger, który wciąż wywołuje emocje.
Kolejka linowa na wyspę Dursey
Po mszy wracam na wybrzeże. Ranek nad klifami jest słoneczny i rześki. Kolejka linowa, która ma zawieść mnie na oddzieloną kilkusetmetrowym kanałem wysepkę, jeszcze nie kursuje, ale przed stacją już ustawiają się pierwsi pasażerowie. W otwartej przed chwilą kasie kupuję bilet i czekam na wejście do wagonika. Jest bardzo mały, mieszczą się w nim trzy, może cztery osoby. Ta nietypowa przeprawa na wyspę, która nie jest połączona z Irlandią żadnym mostem, została podobno zbudowana z myślą o owcach, które źle znoszą pływanie promem. Wsiadając do kolejki, zajmuję miejsce na wąskiej ławeczce. Gdy wagon rusza, spostrzegam, że podłoga to jedynie kilka zbitych ze sobą desek. Między nimi, w prześwitach, kotłują się fale, na dodatek dużo bardziej wzburzone niż w przeddzień. A przecież już wtedy budziły respekt. Otuchy dodaje Psalm 91, przybity kolorowymi pinezkami do ściany: "Niedola nie przystąpi do ciebie, a cios nie spotka twojego namiotu, bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach".
Fot. Piotr Kosiarski
Na Dursey mieszkają zaledwie trzy osoby. Nie ma na niej sklepów, pubów i restauracji. Spacer po jej skalistych łąkach trwa zaledwie pół godziny, bo porywisty wiatr utrudnia chodzenie. Próbuję brać przykład z owiec, które ze stoickim spokojem opierają się wichurze.
Fot. Piotr Kosiarski
Pętla Kerry i Klify Moheru
Po powrocie na "stały ląd", ruszam w kierunku Pętli Kerry - jednej z najpiękniejszych tras samochodowych Irlandii, poprowadzonej wokół oblewanego falami Atlantyku półwyspu Iveragh. Jego zieleń jest jeszcze bardziej soczysta, niż w jakimkolwiek innym zakątku wyspy, a promienie wysokiego, sierpniowego słońca zabarwiają wody oceanu na lazurowy kolor. Atlantyk często wrzyna się w ląd, tworząc odizolowane zatoki, które bardziej przypominają jeziora niż ocean. Mikroklimat półwyspu jest bardzo korzystny - mimo lata w pełni, nie jest upalnie, bo Atlantyk przyjemnie chłodzi powietrze. Zimą z kolei, dzięki napierającemu z południowego-zachodu Golfsztromowi, trudno szukać tu skutych lodem rzek i jezior. Ale jest i druga strona medalu, bo pogoda może w takich warunkach zmieniać się nawet kilka razy w ciągu dnia.
Fot. Piotr Kosiarski
Na północ od pętli Kerry znajdują się zapierające dech w piersiach skalne urwiska, których pionowe ściany opadają wprost do znajdującego się 200 metrów niżej Atlantyku. To słynne Klify Moheru, które przyprawiają o zawrót głowy każdego, kto odważy się wychylić za skalną krawędź. Na jednym z urwisk majaczy XIX-wieczna wieża. Zbudowane z wapieni i piaskowców urwiska (trzeba przyznać, są piękne i majestatyczne) wyznaczają jednak granicę znacznie ciekawszego obszaru - płaskowyżu Burren.
Płaskowyż Burren i jego tajemnice
Na północny-zachód od Klifów Moheru krajobraz zaczyna się zmieniać. Drzew i łąk jest coraz mniej, a zamiast nich, jak okiem sięgnąć, rozpościerają się skalne płyty o nietypowych kształtach. W niektórych miejscach są one płaskie, w innych - przechodzą w tarczowe wzniesienia. Owe skalne formacje poprzecinane są charakterystycznymi "żebrami", przypominającymi cięcia gigantycznego noża. Zdradza to ich krasowe pochodzenie. Krajobraz Burren jest sam w sobie fenomenem. Zasadowe, wapienne skały i kwaśna woda z zalegających w zagłębieniach torfowisk tworzą warunki do życia i rozwoju niezwykłych, niespotykanych w innych obszarach roślin. Ale podróżując po tym księżycowym płaskowyżu, geografia fizyczna i botanika - jakkolwiek fascynujące - schodzą na drugi plan, ustępując miejsca tajemniczej, niemal mistycznej atmosferze. Oliver Cromwell - angielski wojskowy - zapytany o to, dlaczego nie zaatakował ziem w Burren, wypowiedział słynne zdanie, które chyba najlepiej oddaje charakter i klimat tego niezwykłego miejsca: "Nie ma tam drzewa, żeby powiesić człowieka, wody, żeby go utopić, ani ziemi, żeby go pochować". Prawda była jednak taka, że on i jego ludzie bali się zdradliwego gruntu, wilków i "nieznanego", które mogło czaić się w tej budzącej grozę krainie (źródło). Co konkretnie mieli na myśli? Być może rozsiane po Burren starożytne grobowce, których pochodzenie do dzisiaj jest przedmiotem dyskusji. Najsłynniejszy z grobów to Poulnabrone - neolityczny dolmen przypominający pogański ołtarz. W trakcie wykopalisk prowadzonych w 1985 roku w jego wnętrzu znaleziono szczątki 21 osób. Podobne budowle spotkać można w Irlandii w wielu miejscach - wzdłuż dróg, na polach i pastwiskach, w dolinach i rozlewiskach rzek… Niepozorna, czasem na pierwszy rzut oka bezładnie rozrzucona sterta kamieni, w przeszłości była prawdopodobnie grobem. Nic dziwnego, że w kraju, w którym miejsca starożytnych pochówków (podobnie jak tajemnicze kamienne kręgi) rozsiane są niemal w każdym jego zakątku, przetrwało tak wiele pogańskich podań i legend.
Fot. Piotr Kosiarski
Najsłynniejsza z nich opowiada o chciwcu imieniem Jack, który jeszcze za życia przechytrzył diabła, zamykając sobie bramy piekła. Ale ponieważ jego życie pełne było oszustw, nie mógł on trafić również do raju. Kiedy więc przyszedł kres jego dni, na wpół żywy i umarły, zaczął błąkać się po świecie z niedojedzoną rzepą, do której włożył żarzący się węgielek, by oświetlać sobie drogę. Tak powstała słynna Jack-o'-lantern - wydrążona dynia, symbol Halloween.
Galway - miasto pubów, piwa i muzyki
Na północ od Burren leży Galway - chyba najbardziej irlandzkie miasto, pełne pubów, w których gra muzyka, a piwo leje się strumieniami. Stout z grubą pianką i charakterystyczna, skoczna muzyka to chyba najbardziej rozpoznawalne elementy irlandzkiej kultury i tożsamości. Nie będzie żadną przesadą stwierdzenie, że Irlandczycy, w stopniu niemal perfekcyjnym, nauczyli się wyrażać emocje przez taniec i muzykę - gdy się cieszyli, tańczyli reele, gdy przeżywali żałobę - pisali smutne ballady. Ich rozwijana przez stulecia miłość do tańca i muzyki znalazła wyraz m.in. w "Lord of the Dance" słynnym widowisku tanecznym Michaela Flatley’a, które można zobaczyć na scenach całego świata. Ale Flatley nie jest jedynym irlandzkim, znanym na całym świecie artystą. The Cranberries, The Corrs, U2, Sinéad O’Connor i Enya również wywodzą się z Irlandii.
Po pięciu dniach podróży dookoła Republiki Irlandii wracam do Dublina, skąd udaję się na północny-zachód, do doliny rzeki Boyne. Nad jej brzegami, zaledwie 20 kilometrów od centrum stolicy, znajduje się niezwykła budowla, która jest starsza od piramid w Gizie, a prawdopodobnie nawet od Stonehenge. To neolityczny grobowiec Newgrange.
Grobowiec Newgrange i promień światła
W komorze grobowej Newgrange panuje absolutna ciemność. Wytężam wzrok, by dostrzec choćby kontury własnej ręki, ale w tak gęstej ciemności nie ma na to najmniejszych szans. Wnętrze grobowca jest chłodne i bardzo ciche. Mam w głowie obraz z ósmego rozdziału "Drużyny Pierścienia" (podróżując po Irlandii skojarzenia z dziełami Tolkiena nasuwają się często), kiedy Frodo zostaje wciągnięty do wnętrza kurhanu przez jego upiora. Staram się jednak jak najszybciej odsunąć od siebie tę myśl. Wstrzymuję oddech, gdy na dnie komory pojawia się pomarańczowa smuga, która powoli pełznie w kierunku wnętrza grobu i w końcu, gdy dotyka misy na skremowane szczątki, znika. To symulacja niezwykłego zjawiska, które od tysięcy lat wydarza się w Newgrange każdego roku, w dzień przesilenia zimowego. Grobowiec jest bowiem tak zbudowany, że między 19 a 23 grudnia, około godziny 9 rano, pierwsze promienie wschodzącego słońca wpadają do środka kurhanu (dodajmy, że korytarz, który musi pokonać światło, ma około 20 metrów), by musnąć środek komory grobowej. Prehistoryczny kalendarz? Symbol zwycięstwa życia nad śmiercią? Teorii dotyczących funkcji, jaką ma spełnić wpadający do środka promień słońca, jest kilka. Mi najbardziej podoba się ta, która mówi o świetle, które ma zabierać dusze zmarłych do drugiego świata. Zaskakująca intuicja budowniczych, jeśli weźmie się pod uwagę, że "Wschodzące Słońce" z pierwszego rozdziału Ewangelii według św. Łukasza jest symbolem Chrystusa.
Fot. Piotr Kosiarski
Chętnych na odwiedzenie komory grobowej Newgrange w dzień przesilenia zimowego (nie każdy zadowala się symulacją) jest tak wielu, że w kolejce trzeba czekać wiele lat. Można też wziąć udział w specjalnej loterii, ale jej organizatorzy nie są w stanie zagwarantować, że, w chwili wschodu słońca niebo będzie bezchmurne.
Irlandia to kraj tajemnic i celtyckich legend. Chrześcijaństwo miesza się w nim z pogaństwem, a ruiny średniowiecznych klasztorów przylegają do prehistorycznych grobowców i kamiennych kręgów. Wielu Polaków dobrze zna Irlandię, bo po prostu w niej pracuje i mieszka. Rzadko obieramy ją jednak za cel swoich podróży. A szkoda, bo ta niezwykła wyspa ma do zaoferowania naprawdę wiele. Dziewięć lat po mojej pierwszej podróży czuję niedosyt i mam wielką ochotę tam powrócić.
Skomentuj artykuł