Stambuł. Tam, gdzie szept bizantyjskich modlitw miesza się ze śpiewem muezzina
To miasto z charakterem. Trudno je oceniać, klasyfikować, szufladkować. Z jednej strony europejskie i oswojone, z drugiej - egzotyczne, nieprzewidywalne, zaskakujące. Kulturowo należące do Europy, a jednak położone na jej najdalszych krańcach. To metropolia, w której chrześcijańskie modlitwy i złoto bizantyjskich ikon zastąpiły śpiewy muezzinów i roślinne ornamenty. A jednak nie sposób myśleć o Stambule jako typowo muzułmańskim mieście.
Metropolia kontrastów. Starożytność miesza się w niej z nowoczesnością, islam z chrześcijaństwem, Orient z Zachodem, bogactwo z ubóstwem, zapach kwiatów i egzotycznych przypraw z wonią kociego moczu. Spacerując wąskimi, zatłoczonymi ulicami Stambułu, można w jednej chwili zachwycić się widokiem Bosforu, tektonicznej cieśniny między Europą i Azją, by kilka minut później znaleźć się w okolicy, w której piszczy bieda i którą chcemy jak najszybciej opuścić. Nie przeszkadza to jednak w odkrywaniu bodaj najbardziej niezwykłego, pełnego wspaniałości miasta, którego różnorodność i bogata historia są jedyne w swoim rodzaju.
Bosfor z samolotu. Fot. Piotr Kosiarski
Dwie świątynie
Wspomniany kontrast widoczny jest szczególnie w rozdarciu miasta między islam i chrześcijaństwo - dwie wielkie religie, które pozostawiły w mieście swoje ślady. Z jednej strony meczety i minarety, z drugiej - kościoły, które jakimś cudem przetrwały burzliwą historię metropolii. Wśród nich jeden zasługuje na szczególną uwagę.
Hagia Sophia czyli Świątynia Mądrości Bożej będzie prawdopodobnie pierwszym zabytkiem, do którego skieruje swoje kroki każdy, kto przyjedzie do Stambułu. Budowla ta - od momentu jej wzniesienia w 537 roku - była chrześcijańską świątynią, po czym w roku 1453 (upadek Konstantynopola i zajęcie go przez muzułmanów), została zamieniona w meczet. Do 2020 roku miała ona jednak status muzeum, co pozwalało w miarę równo "dzielić" ją przez muzułmanów i chrześcijan. Niedawna decyzja o przywróceniu jej funkcji meczetu została boleśnie przyjęta przez wiernych kościołów chrześcijańskich. Napisać, że Hagia Sophia jest dla nich ważna to zdecydowanie za mało. Świątynia, od której ścian pięć razy dziennie odbija się dzisiaj śpiew muezzina, przez wieki była bowiem dla chrześcijan tym, czym dzisiaj jest dla katolików Bazylika świętego Piotra w Rzymie.
Hagia Sophia. Fot. Piotr Kosiarski
Przy głównych - przeznaczonych dla muzułmanów - drzwiach Hagii Sophii nie ma tłumów. Kilkusetmetrowa kolejka ustawia się natomiast do jej bocznego wejścia. Turyści mogą długo czekać w palącym słońcu, by zanurzyć się w starożytnym wnętrzu świątyni, której ściany zdążyły nasiąknąć modlitwami i bizantyjskim śpiewem.
Za wejście do środka trzeba sporo zapłacić (ponad 200 złotych), a przejście otaczającym główną nawę balkonem, odbywa się pod okiem strażników. Trudno tu mówić o warunkach sprzyjających kontemplacji i modlitwie. Czas, który spędza się w środku, wystarcza na zrobienie kilkudziesięciu zdjęć i przyjrzenie się pozostawionym na ścianach freskom - w tym wizerunkowi Pantokratora, najbardziej kanonicznemu przedstawieniu Chrystusa, które znaleźć można w każdym podręczniku do historii sztuki. Niektóre z fresków, w tym Maryja trzymająca w ramionach małego Chrystusa, zasłonięte są białym baldachimem, który symbolicznie oddziela chrześcijaństwo od islamu, odwiedzających Hagię Sophię pielgrzymów, od modlących się na zielonym dywanie muzułmanów.
Wizerunek Chrystusa Pantokratora. Fot. Piotr Kosiarski
Hagia Sophia sporo przeszła. Większość fresków nie zachowała się do współczesności, a widoczne gdzieniegdzie na tynku "łaty", przypominają, że znajdujemy się w starożytnej budowli, która oparła się historii pełnej napięć, ale i nawiedzającym miasto co kilkadziesiąt lat potężnym trzęsieniom ziemi.
Hagia Sophia. Fot. Piotr Kosiarski
Wychodząc z Hagii Sophii, można poczuć niedosyt i coś w rodzaju smutku. Dotyczy to zwłaszcza tych osób, które liczą, że w świątyni będą mogły pozwolić sobie na dłuższą modlitwę. Ów smutek staje się jeszcze większy, gdy na zielonym dywanie pokrywającym posadzkę spacerują i modlą się muzułmanie.
Dokładnie 300 metrów od Hagii Sophii, wznosi się jeszcze jedna monumentalna świątynia - Błękitny Meczet. Jego konstrukcja, głównie za sprawą błękitnych kopuł i okien z kolorowego szkła, sprawia wrażenie lekkiej, jakby unoszącej się w powietrzu. Światło wpadające do środka rzuca na pokryte ornamentami ściany i czerwony dywan miliony barwnych plam. Wejście do Błękitnego Meczetu możliwe jest nie tylko za darmo ale i bez jakichkolwiek ograniczeń czasowych. Jakby tego było mało, w środku rozdawane są bezpłatne egzemplarze Koranu (również w języku polskim). Wywołuje to w odwiedzających euforię i zachwyt, których ciężko szukać na twarzach odwiedzających ciemną i podniszczoną Hagię Sophię. A jednak to właśnie ona jest w Stambule niekwestionowanym "numerem jeden", najważniejszym "Must see place" i zabytkiem bezsprzecznie najchętniej odwiedzanym.
Błękitny Meczet. Fot. Piotr Kosiarski
Życie w Stambule toczy się nad wodą
Oczywiste lansowanie islamu, które bardzo widoczne jest w takich miejscach jak Hagia Sophia i Błękitny Meczet, należy jednak bardzo wyraźnie oddzielić od otwartości i przyjaznego nastawienia zwykłych mieszkańców Stambułu, którzy w niczym nie przypominają obywateli południowych państw muzułmańskich. Stambulczycy nie są nachalni. Cenią swoją kulturę i tożsamość, szanują odrębność przyjezdnych. Chociaż zamieszkują gwarne i zatłoczone miasto, kochają spokój. Widać to szczególnie, obserwując ich podczas porannego pływania w Bosforze i odpoczynku w promieniach słońca, picia poobiedniej herbaty, leniwego łowienia ryb i dokarmiania bezpańskich kotów. A skoro już mowa o łowieniu ryb, to trzeba zaznaczyć, że życie w ścisłej i najstarszej części miasta jest nierozłącznie powiązane z wodą.
Widok na Bosfor. Fot. Piotr Kosiarski
Stambuł rozdziela nie tylko morska cieśnina między Europą i Azją, ale również Złoty Róg - podłużna zatoka wrzynająca się w miasto na zachodnim brzegu Bosforu. Jej strome brzegi pokrywa plątanina wąskich ulic i szerszych arterii, wieże minaretów oraz kopuły hammamów (tureckich łaźni, o których opowiem później). Bliskość wody jest w mieście niemal wszechobecna - widać ją z wielu ulic, restauracji a także tarasów widokowych i parków. Księżycowa, spięta mostami zatoka to jedna z najbardziej charakterystycznych cech Stambułu, którego panoramy - ze smukłymi, wyrastającymi z brzegów Złotego Rogu minaretami - nie da się pomylić z panoramą żadnej innej metropolii świata.
Przed meczetem. Fot. Piotr Kosiarski
Niebywała koncentracja zabytków
Na południowym brzegu Złotego Rogu znajdują się najważniejsze i najbardziej reprezentacyjne budowle - wspomniane wcześniej Hagia Sophia i Błękitny Meczet, a także Nowy Meczet i sąsiadujący z nim Bazar Egipski, w którym zapach kawy z kardamonem miesza się z wonią orientalnych przypraw i słodzonych stewią egzotycznych herbat. Jedną z największych atrakcji ścisłego centrum starego Stambułu jest Cysterna Bazyliki - częściowo zalany wodą podziemny zbiornik z antycznymi, podtrzymującymi strop kolumnami i słynną twarzą meduzy, którą pamiętam z podręcznika do historii. Cysterna, która przez wieki magazynowała wodę pitną dla miasta, stała się również planem filmowym jednej z części przygód Jamesa Bonda. Wciąż mam przed oczami scenę, w której Sean Connery w "Pozdrowieniach z Rosji" przemierza łodzią tajemnicze, stambulskie podziemia. W tej samej części miasta znajduje się również pałac Topkapı oraz sąsiadujący z nim zacieniony park, w którym do uszu dociera charakterystyczny krzyk papug. Na szczególną uwagę zasługuje również historyczna stacja Sirkeci, na której zatrzymywał się przyjeżdżający z Paryża legendarny Orient Express. Tyle jeśli chodzi o południowy brzeg Złotego Rogu.
Cysterna Bazyliki. Fot. Piotr Kosiarski
Głowa meduzy w Cysternie Bazyliki. Fot. Piotr Kosiarski
Północna strona zatoki to przede wszystkim Wieża Galaty, średniowieczna strażnica, pod którą kursuje podziemna kolejka (jej wagony mijają się dokładnie pod wieżą), a także Bazylika Świętego Antoniego - jeden z nielicznych kościołów katolickich w mieście, w których wciąż spotykają się wierni. Można schronić się w nim przed upałem i adorować Najświętszy Sakrament, który wystawiony jest z prawej strony nawy głównej. Przy odrobinie szczęścia uda się również spotkać członków lokalnej wspólnoty, którzy z zaangażowaniem opowiedzą o życiu chrześcijan w Stambule, historii świątyni i sprawowanych w niej nabożeństwach.
Bazylika świętego Antoniego. Fot. Piotr Kosiarski
Spacerując ulicami północnej części centrum, warto także wsiąść do historycznego tramwaju Durağı, który kursuje z Taksim Meydanı w dół ulicy İstiklal Caddesi. Chociaż tłum turystów przechadzających się po torach nie pozwala na szybką jazdę, pokonanie tej trasy należy do doświadczeń wyjątkowych, zwłaszcza kiedy ilość pasażerów znacznie przekracza dostępne w tramwaju miejsce, a niektórzy z podróżnych, trzymając się poręczy i zapierając nogami o schodki, jadą na zewnątrz.
Tramwaj Durağı. Fot. Piotr Kosiarski
Złoty Róg spinają cztery mosty, z których najsłynniejszy - Most Galaty - jest nie tylko przeprawą wodną, ale również dwupoziomową konstrukcją z restauracjami i pasażami. Most ten jest również chętnie odwiedzany przez wędkarzy, którzy w słoneczne popołudnia wyławiają z wód zatoki świeże ryby. Połowem tym dzielą się ze słynnymi stambulskimi kotami, których na brzegach Złotego Rogu są tysiące. A skoro już o nich mowa…
Koty w Stambule
Stambulskie koty to połączenie symbolu miasta i atrakcji turystycznej. Choć nie mają imion ani domów, są nakarmione i zadbane. Te niezależne czworonogi, chociaż zamieszkują wiele położonych w basenie Morza Śródziemnego metropolii, to właśnie znajdujący się jakby na uboczu zachodniego świata Stambuł, jest ich niekwestionowaną stolicą. Wystarczy zawołać "ps ps ps" (tak to się robi w Turcji), by zaczęły przybiegać i łasić się do nóg.
Fot. Piotr Kosiarski
Koty nad Bosforem spotkać można dosłownie wszędzie - w centrum miasta i na jego obrzeżach, na lotnisku i w parkach, za szybami sklepowych witryn i na stolikach w kawiarni, na brzegu europejskim i azjatyckim. Rządzą sercami turystów, są panami miasta i nie zamierzają dzielić się z nikim swoimi przywilejami. Z jednej strony pewne siebie i samodzielne, z drugiej - zależne od mieszkańców, którzy w zamian za wodę, jedzenie i pieszczoty, otrzymują od zwierząt kocią miłość i setki tysięcy turystów odwiedzających miasto. Dostrzegałem tę niezwykłą symbiozę za każdym razem, gdy widziałem znajdujące się w wielu częściach miasta domki dla kotów, świeżą wodę i karmę, a także mieszkańców, którzy w kocim towarzystwie spędzali czas przy tureckiej herbacie albo łowieniu ryb. Bardzo rzadko ktoś odganiał od siebie towarzyskie zwierzę.
Fot. Piotr Kosiarski
Ale każdy kij ma dwa końce. Spacerując mniej reprezentacyjnymi ulicami, albo przechodząc obok pustostanu, poczuć można ostrą woń kociego moczu. Jednym z miejsc w których fetor przeszkadzał najbardziej, był… cmentarz w dzielnicy Eyüp, służący stambulskim kotom za toaletę (groby pełniły tam funkcję kuwet). W Stambule można też czasem spotkać cierpiące zwierzę, które swoimi kocimi oczami błaga o zainteresowanie i pomoc. Taki widok łamie serce, ale należy do rzadkości.
Fot. Piotr Kosiarski
Generalnie stambulskie koty mają się bardzo dobrze. Rodzajem złożonego im "hołdu" jest turecko-amerykański film z 2016 roku: "Kedi. Sekretne życie kotów". Opowiada on nie tylko o wspomnianej wcześniej symbiozie między kotami a mieszkańcami Stambułu. Przedstawione w filmie zdjęcia miasta, które jest tłem dla kociego życia, dosłownie zapierają dech w piersi.
Gdy woda w Bosforze zamienia się w złoto
Jedną z największych atrakcji Stambułu jest rejs jednym z licznych z promów pływających bo Bosforze. Można wybrać się w rejs zarówno statkiem kursującym w ramach transportu miejskiego i przepływającym przez cieśninę "najkrótszą drogą", jak również komercyjnie i zobaczyć większą część Bosforu. Trzeba przyznać, że wejście na pokład w Europie po to, by kilkadziesiąt minut później zjeść obiad w Azji, jest jedynym w swoim rodzaju doświadczeniem. Ale nie jest to główny powód, dla którego warto poświęcić popołudnie na rejs po cieśninie.
O zachodzie słońca woda w Bosforze zamienia się w złoto. Fot. Piotr Kosiarski
Wracając do Europejskiej części miasta, koniecznie należy wybrać przeprawę tuż przed zachodem słońca. Można wtedy doświadczyć bodaj najbardziej romantycznego przeżycia podczas całego pobytu w mieście. Pod wpływem zachodzącego słońca tafla wody w Bosforze zamienia się w złoto, a smukłe minarety i kopuły meczetów wyraźnie zarysowują się na tle rozświetlonego feerią czerwieni nieba. Właśnie wtedy można najpełniej docenić piękno tego jedynego w swoim rodzaju miasta. Nazwa Złoty Róg naprawdę nie jest przypadkowa.
Jedzenie i zakupy
Jedną z największych zalet Stambułu (i Turcji) jest ruch bezwizowy i wielka otwartość na turystów. Co więcej, wciąż konkurencyjne ceny - pomijając bilety wstępów do Hagii Sophii i niektórych muzeów - pozwalają nie tylko wygodnie przemieszczać się po mieście, ale i kosztować lokalnych potraw bez zamartwiania się zbyt szybkim drenażem portfela. Oznacza to, że w Stambule na pewno będziemy częstymi gośćmi w restauracjach i kawiarniach, które są rozsiane w każdym zakątku miasta. Warto próbować lokalnych przysmaków, bo - w odróżnieniu na przykład od Egiptu - turecka kuchnia jest dla nas bezpieczna, ryzyko wystąpienia problemów żołądkowych - naprawdę niewielkie. Warto zaznaczyć, że każdy lokal jest wyjątkowy i prawie zawsze serwuje lokalne potrawy - nie ważne czy mamy do czynienia z fast foodem czy elegancką restauracją, w której tańczy derwisz. W stambulskich lokalach spróbujemy obiadów bazujących na wołowinie, baraninie, warzywach i serach, a także deserów bogatych w orzechy, owoce i miód. Wołowy kabab z pistacjami (doskonałe połączenie przyprawionego mięsa, przełamanego delikatną słodyczą orzechów) zostaje w pamięci na długo, podobnie jak smak baklaw (najchętniej wybieranych deserów) i sultacu (ryżowego puddingu, który mimo swojej prostoty, pobija wszystkie inne dania).
Fot. Piotr Kosiarski
Każdy kto odwiedza Stambuł, koniecznie musi zobaczyć Wielki Bazar - kryte targowisko o powierzchni 30 hektarów. Ta olbrzymia przestrzeń stanowi plątaninę zadaszonych uliczek z około 3,5 tysiąca sklepami, w których kupimy biżuterię, perfumy i dywany. Chociaż nie unikniemy targowania się, tureccy sklepikarze nie są natrętni, a rozmowa z nimi prawie zawsze odbywa się w przyjaznej atmosferze.
Kąpiel w hammamie
Stambuł to również miasto hammamów - specjalnych obiektów służących wypoczynkowi i zachowaniu higieny. Choć stanowią one jedną z atrakcji turystycznych, są przede wszystkim elementem tureckiej kultury i tożsamości.
Hammamy to nic innego jak tureckie łaźnie. Dzielą się na obiekty przeznaczone dla kobiet oraz mężczyzn i chociaż można je spotkać w wielu częściach miasta, tradycyjnie były budowane w pobliżu meczetów. W hammamie zwykle znajdują się: sauna, łaźnia parowa i właściwy hammam (nazwa ta, chociaż odnosi się do całego obiektu, jest również używana do określania jednego z pomieszczeń) - ogrzewana do granic możliwości sala z miejscami do leżenia oraz "umywalkami" z gorącą i zimną wodą. Na szczególną uwagę zasługuje jednak jeszcze jedno pomieszczenie - wyposażona w marmurowe leżanki sala, w której pracownicy obiektu obficie mydlą i polewają wodą odwiedzających. Właśnie ta ostatnia strefa jest najbardziej oryginalna i "egzotyczna" dla ludzi z naszej kultury. Jak wygląda wizyta w tej sali? Po skorzystaniu z saun i odpoczynku jeden z pracowników zaprasza na marmurową leżankę i zaczyna "rytuał" myjący. Czyści ciało szorstką rękawicą, wytwarzając gigantyczną ilość piany. Towarzyszy temu rozluźniający masaż. Po zmyciu piany skóra jest świeża i czysta. Całość rytuału dopełnia odpoczynek na leżaku w otulających ciało ręcznikach. Wizytę w hammamie dobrze zostawić na koniec pobytu w Stambule, by odpocząć po intensywnym zwiedzaniu.
Zamknięci na cmentarzu
Stambuł potrafi też zaskoczyć. Jednym z najpiękniejszych i zarazem najmniej oczywistych miejsc w mieście, jakie odkryłem, był niepozorny taras widokowy przy północno-wschodniej ścianie Meczetu Sulejmana. Ponieważ jest on położony dość wysoko (kilkanaście metrów nad poziomem ulicy, w dodatku na wzgórzu), dachy pobliskich budynków nie tylko znajdują się niżej, ale i stopniowo opadają ku brzegowi zatoki. Widać stąd jak na dłoni Złoty Róg i leżącą za Bosforem azjatycką część miasta. Za naszymi plecami wznoszą się z kolei kamienne ściany meczetu, które chronią to miejsce, zapewniając ciszę i spokój. Widok, jaki się stąd rozpościera, chyba najbardziej oddaje atmosferę położonego na styku dwóch kontynentów miasta. Jakby tego było mało, za murem oddzielającym teren meczetu od tarasu znajduje się zadbany cmentarz (ani trochę nie przypomina on cmentarza z dzielnicy Eyüp), mający więcej wspólnego z ogrodem niż miejscem spoczynku zmarłych. Właśnie na tym cmentarzu, wspólnie ze znajomymi, zostaliśmy "uwięzieni" (na czas modlitwy z jakiegoś powodu zamykano furtkę). Było już późne popołudnie, gdy znaleźliśmy się za ścianą meczetu i muszę przyznać, że ten trochę przymusowy odpoczynek, w promieniach zachodzącego słońca, spędzony na zabawie z mieszkającym w meczecie kotem, był bardzo miłym zakończeniem dnia.
Widok z tarasu przy północno-wschodniej ścianie Meczetu Sulejmana. Fot. Piotr Kosiarski
Stambuł to miasto z charakterem. Trudno je oceniać, klasyfikować, szufladkować. Z jednej strony europejskie i oswojone, z drugiej - egzotyczne, nieprzewidywalne, zaskakujące. Kulturowo należące do Europy, a jednak położone na jej najdalszych krańcach. To metropolia, w której chrześcijańskie modlitwy i złoto bizantyjskich ikon w świątyniach zastąpiły śpiewy muezzinów i roślinne ornamenty. A jednak nie sposób myśleć o Stambule jako typowo muzułmańskim mieście. Wieków historii nie da się wymazać. Metropolia nad Bosforem to również miasto otwartych na Zachód mieszkańców, którzy - szanując własną tradycję i religię - akceptują odmienność odwiedzających, którzy mogą czuć się w ich mieście swobodnie i bezpiecznie. Warto odwiedzić Stambuł, by dotknąć starożytnej historii Europy, ale i orientu który napływa ze Wschodu, w pozytywny sposób przenikając warstwy miejskich budowli i ludzkie serca. Nie bez powodu Stambuł nazywany jest jego perłą.
Skomentuj artykuł