"Płaczę nad ludzkimi dramatami". Piłkarz, który nie wstydzi się modlitwy i łez
"Nowy kapitan Wisły to nie tylko człowiek, który przez wiele lat strzelał ważne bramki albo wypracowywał je kolegom. To człowiek, w którego życiu od sukcesów ważniejsze były porażki, a raczej sposób, w jaki się z nich podnosił" - pisze Michał Okoński o Jakubie Błaszczykowskim w "Tygodniku Powszechnym"
W przepięknej sylwetce "Mąż zaufania" Okoński wylicza, że doświadczenia Kuby "zawsze przypominały kibicom, że po boisku nie biegają jedynie supermeni (…), ale ludzie z krwi i kości, (…) którzy drogę do sukcesu musieli okupić licznymi ofiarami".
Kuba "jako siedmiolatek na treningi w swoim pierwszym klubie dojeżdżał 25 kilometrów", a gdy w wieku 15 lat próbował sił w szkole piłkarskiej w Zabrzu, to atmosfera internatu pełnego kradzieży, narkotyków i alkoholu sprawiła, że zdecydował wrócić do czwartoligowego klubu.
Największa tragedia spotkała go w domu, gdy zobaczył własnego ojca mordującego jego mamę. Tę historię zdradził Małgorzacie Domagalik w swojej biografii.
"Bawię się klockami, jest uchylone okno, i nagle słyszę rozmowę. Wiem, kto rozmawia, zamarłem, i słyszę, jak się kłócą: a masz, ty k...! I krzyk: Aaa! Wybiegłem, jak stałem. I widzę, jak mama leży w rowie, i jak ojciec odchodzi. Wróciłem do domu i krzyczę: «Mama leży w rowie». Wróciłem do niej i zacząłem ją dotykać, taki specyficzny zapach się unosił. Myślałem, że to mleko się wylało. Wziąłem ją za rękę, a moje dwa czy trzy palce wpadły do rany" - wspominał piłkarz dziennikarce.
"Są dwa etapy mojego dzieciństwa, a potem życia. Przed i po tragedii, która wywróciła je całkowicie" - dodawał.
Po tej tragedii trauma trwała przez lata. Kuba przestał rosnąć, zamknął się w sobie i walczył z poczuciem winy. "Ludzie oceniali nas z bratem na zasadzie: jak ojciec morderca, to i synowie są tacy sami" - mówił w rozmowie, której udzielił, by dać nadzieję tym, którzy sami trwają w podobnie bolesnych sytuacjach.
Swojej biografce wyznał również, że tak naprawdę bezpieczny czuł się tylko wtedy, gdy towarzyszyła mu mama. Nie opuszcza go jej zapach i pojedyncze wspomnienia: pieczenia ciasta, czy dźwięk odkurzacza.
"Zawsze kiedy szedłem do mamy na cmentarz, to modliłem się, żeby mieć wokół siebie ludzi, których ona mi zsyła" - wyznawał Błaszczykowski. Wiemy, że jest człowiekiem wierzącym: pozostaje pod wielkim wrażeniem papieża Franciszka, wiele zaczerpnął też od Jana Pawła II. Modli się przed meczami, a jego ulubioną modlitwą jest nowenna za wstawiennictwem św. Ojca Pio.
Modlitwa ojca Pio w trudnych i beznadziejnych sytuacjach >>
Prócz tego Kuba angażuje się w pomoc potrzebującym. W trakcie choroby odwiedzał w szpitalu nieżyjącą już, cierpiącą na glejaka mózgu Dominikę, z którą grał w chińczyka. Okoński ujawnia, że to Małgorzata Domagalik dotarła do rodziców dziewczynki i dowiedziała się również o jego licznych wizytach na oddziale Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu. Sam piłkarz nie afiszuje się z nimi, bo nie chce by robić z nich sensację, albo by ktoś myślał, że takie działania, to akcje by zyskać poklask.
Sam mówi, że "płacze nad ludzkimi dramatami". "Kiedy widzisz dziecko, któremu dzieje się krzywda, to nie liczy się, czy to twoje, czy znajomego. To jest dziecko i automatycznie stawiasz się w miejscu tego rodzica, który nie wie, co robić" - opowiadał piłkarz.
A kiedy Błaszczykowski jest szczęśliwy? Gdy może pomóc. "Jak jeździliśmy moim maluchem i nagle paliwa brak, wtedy Kuba wysiadł i mnie pchał" - wspomina jego kolega z dzieciństwa. "To była frajda. Szybko tam jeździliśmy i te zakręty. Fajna zabawa" - dodaje przyjaciel Kuby.
Skomentuj artykuł