Najpiękniejsze mundialowe momenty zawdzięczamy imigrantom
Ten mundial przejdzie do historii również dlatego, że nigdy wcześniej w reprezentacjach narodowych nie było tak wielu imigrantów. Największe talenty rodzą się w dzielnicach biedy i beznadziei.
Francja i Belgia zaskoczyły na tym mundialu chyba nas wszystkich. W pierwszy zespół mało kto wierzył naprawdę. Wiadomo, zawsze się mówi, że Francja jest murowanym kandydatem do finału, ale niewielu brało to na poważnie podczas tych mistrzostw. Było wiele innych "czarnych koni", a wśród nich choćby Belgia. Drużyna, która sporo namieszała i z każdym meczem zyskiwała coraz więcej kibiców. Te dwie drużyny łączy coś jeszcze poza tym, że ich występy były pełne pozytywnych zaskoczeń. Najlepiej było to widoczne, gdy zmierzyły się wreszcie ze sobą.
Gdy 10 lipca 2018 r. na stadion w Sankt Petersburgu wbiegły drużyny Francji i Belgii, nikomu chyba nie przeszło przez myśl, że 50 proc. składu tych reprezentacji to imigranci. Nie dziwi już nas, że w europejskich drużynach są osoby o ciemniejszej karnacji. Trudne afrykańskie nazwiska brzmią zaskakująco francusko. Ale każde jedno nazwisko to zupełnie inna wyjątkowa historia. Tylko w podstawowych składach tych drużyn było aż 11 zawodników pochodzących z Afryki. Celnie podsumował to jeden z komentatorów, który stwierdził, że chociaż w fazie pucharowej zabrakło zespołu z Czarnego Lądu, to "w dzisiejszym meczu Afryka ma swoją silną jedenastkę". Na murawę nie wyszli przypadkowi gracze. To zawodnicy, bez których nie byłoby sukcesu tych drużyn, a wśród nich: Kylian Mbappe, Paul Pogba i Romelu Lukaku.
Prawdziwe diamenty rodzą się na najgorszych boiskach
Mało który sport pokazuje tak jak piłka nożna, jakie naprawdę jest społeczeństwo. To sport, który należy do ludzi. Największe talenty rodzą się na najgorszych boiskach; na osiedlach, które staramy się omijać i w gettach. Piłka jest tania, nie kosztuje nic oprócz serca i pasji. W Afryce dzieciaki grają nawet nadmuchanym pęcherzem, w brazylijskich fawelach wielokrotnie cerowana piłka przechodzi z pokolenia na pokolenie. Gdy dzieciaki nie mogą sobie poradzić z traumą wojny lub trudną sytuacja rodzinną, idą na boisko, na parking; jak najdalej, by zapomnieć. I to nie jest tylko rzeczywistość krajów trzeciego świata. Europejskie dzielnice biedy skupiające imigrantów i uchodźców z całego świata również nie są kolorowe. Cieszymy się wielkimi nazwiskami w wielu reprezentacjach, często zapominając, że narodziły się w ciężkich warunkach. Jak prawdziwe diamenty - pod niewyobrażalną presją i ciśnieniem. Zapytaj któregokolwiek zawodnika-imigranta, skąd wziął się jego talent. Nie opowie ci o sterylnych szkółkach piłkarskich. Opowie ci o tym, jak piłka uratowała jego dzieciństwo przed beznadzieją i o samotnych strzałach do ściany.
Jednym z najciekawszych bohaterów tych mistrzostw jest belgijski napastnik Romelu Lukaku. Pisał o nim mój redakcyjny kolega, Karol Kleczka. Jego rodzice pochodzą z Kongo, a on sam urodził się w Belgii. Jak się żyło po ucieczce do lepszego świata?
"Moja mama codziennie jadła to samo: chleb i mleko. Miałem sześć lat i wpadłem do domu w trakcie przerwy śniadaniowej. (…) Mama mieszała mleko z wodą. Nie mieliśmy pieniędzy, by spokojnie przeżyć tydzień. Byliśmy spłukani. Nie biedni - spłukani".
Właśnie wtedy Romelu obiecał sobie, że zostanie największym belgijskim zawodnikiem i wyciągnie rodzinę z trudnej sytuacji. Od ojca usłyszał, że profesjonalnie może grać w piłkę dopiero, gdy skończy 16 lat. Podporządkował temu całą dekadę swojego życia:
"Każdy mecz, w którym grałem, to był finał. Gdy grałem w parku, to był finał. Na przerwie w szkole - finał. Jestem śmiertelnie poważny. Chciałem zedrzeć całą piłkę za każdym razem, gdy w nią uderzałem. (…) Ludzie w piłkarskim światku lubią mówić o sile psychicznej. Jestem najsilniejszym typem, jakiego możesz spotkać. Wiesz dlaczego? Bo pamiętam siedzenie po ciemku z mamą i bratem, wspólną modlitwę i wiarę w to, że coś się wydarzy". Chciałem zostać najlepszym piłkarzem w historii Belgii. To był mój cel. Nie dobrym, nie wielkim. Najlepszym. Grałem z takim gniewem, bo po naszym mieszkaniu biegały szczury".
Romelu Lukaku zwrócił uwagę jeszcze na jeden poważny problem, z jakim często się mierzy.
"Gdy dobrze grałem, czytałem w gazetach, że piszą o mnie «Romelu Lukaku - belgijski napastnik». Gdy było źle, mówili o mnie «Romelu Lukaku - belgijski napastnik pochodzenia kongijskiego». Jeśli ludziom nie podoba się jak gram, to rozumiem, ale urodziłem się tutaj (…). Jestem Belgiem".
O tym, jak szybko media i kibice potrafią kogoś wynieść na ołtarze, aby za chwilę zmieszać go z błotem i skazać, wiemy wszyscy. Ale trzeba to zjawisko nazwać dosłownie - to zwykły rasizm.
Zawodnicy z wielkim sercem i wyobraźnią
Nie inaczej jest w przypadku francuskiego zawodnika Kyliana Mbappe, który raz jest bohaterem Francji, by za chwilę zostać tylko "piłkarzem pochodzenia kameruńskiego". Dziś prowadzi swój zespół do zwycięstwa. Jeśli mu się to uda, Francuzi oddadzą mu swoje serca na wieczność, a jeśli nie… sami możecie sobie dopowiedzieć nagłówki, jakie ukażą się w gazetach na drugi dzień po przegranej. Wystarczy jeden błąd.
Ten dziewiętnastoletni piłkarz zachwyca jednak nie tylko swoją grą, ale też podejściem do życia i sportowym etosem. Mbappe zrezygnował z pieniędzy za występy w barwach reprezentacji Francji. Pieniądze, jakie przysługują mu za każdy rozegrany mecz polecił przekazać na cele paryskiej fundacji, która zajmuje się organizowaniem zajęć sportowych dla niepełnosprawnych dzieci. "Nie wyobrażam sobie, że mógłbym brać pieniądze za reprezentowanie mojego kraju na Mistrzostwach Świata" - powiedział dziennikarzom. Jego matka jest Algierką, a ojciec Kameruńczykiem. Do Francji przybyli w młodości. Takim imigrantom przykleja się często łatkę ludzi chcących "żyć wygodnie na europejskim socjalu". Tymczasem 19-letni chłopak zaskakuje swoją dojrzałą postawą i otwartością, na którą stać niewielu zawodników niezależnie od ich pochodzenia. Wilfriedowi i Fayzie Mbappe należy tylko pogratulować tego, jak wychowali syna.
Warto tu przypomnieć jeszcze jednego francuskiego zawodnika, który zakończył już swoją karierę reprezentacyjną. To Rio Mavuba - piłkarz urodzony na morzu. Taką adnotację ma zapisaną w oficjalnych dokumentach. W 1984 roku jego rodzice postanowili uciec z ogarniętej wewnętrznymi konfliktami Angoli. W drodze do lepszego świata urodził im się syn, na wodach międzynarodowych, gdy płynęli statkiem. Dlatego nazwali go Rio co znaczy w języku portugalskim "rzeka". Mavuba mógł wybrać, czy chce reprezentować Francję czy Angolę, ale czuł się Francuzem. Dla niego wybór był oczywisty, bo Francji zawdzięczał wszystko, co posiada.
Kibic zawsze wierny czy zawsze niezadowolony?
Inaczej postąpił Ivan Rakitić, nazywany przez wielu "cichym kapitanem bez opaski". Rodzice Rakiticia musieli uciekać przed wojną z byłej Jugosławii. Tak trafili do Szwajcarii, a ich syn urodził się już w szwajcarskim Möhlin. Od najmłodszych lat Ivan interesował się piłką za sprawą swojego ojca, byłego piłkarza. Marzeniem Luki Rakiticia było jednak zobaczyć syna kiedyś w barwach Vatrenich. Młody Ivan nie rozumiał tego, do momentu, aż w jego życiu pojawił się Slaven Bilić, ówczesny selekcjoner Chorwatów. Przekonał zdolnego pomocnika, żeby założył koszulkę w barwach Chorwacji. Luka Rakitić nie krył wzruszenia, gdy syn poinformował go o swojej decyzji. Inaczej jednak było z kibicami Helwetów. Ivan dostawał pogróżki, pod jego adresem rzucane były obelgi, również w niektórych mediach pojawiały się ostre słowa.
"Jestem Szwajcarem. Naprawdę. Urodziłem się w szwajcarskim Möhlin. Chodziłem do szkoły w Szwajcarii. Uczyłem się futbolu w Szwajcarii. Mam pełno kumpli ze Szwajcarii. Ale większa część mojego serca należy do Chorwacji" - mówi dzisiaj zawodnik, którego pokochali Chorwaci.
To pokazuje dobitnie, że łaska kibiców na pstrym koniu jeździ. Czasem jesteś ściągany z drugiego końca świata i dostajesz obywatelstwo w ramach skróconej procedury, jak pewien zapomniany już polski zawodnik Emmanuel Olisadebe. Zajmujesz nawet 4 miejsce w plebiscycie na sportowca roku, zdobywasz najszybszą bramkę na Mundialu (2002) w historii polskiej reprezentacji, a po jakimś czasie wszyscy pytają, kto wpadł na pomysł osadzenia tego "nigeryjskiego napastnika" w podstawowym składzie?
Nie inaczej mieli najwięksi zawodnicy, którzy dziś są legendami. Tak było w przypadku niemałej afery sprzed 20 lat, gdy Zinedine Zidane spotykał się z rasizmem ze strony francuskich kibiców, którzy kazali mu wracać "do siebie". Atmosferę podgrzał wtedy sam selekcjoner Laurent Blanc, proponując zmniejszenie liczby graczy o niefrancuskich korzeniach w reprezentacji. Później przepraszał za swoje słowa, ale mieszanie polityki i jej nastrojów ze sportem zawsze kończy się tragicznie. Sytuację tę przypomniał Michał Zaranek w swoim felietonie "Tryumf imigrantów" w "Przeglądzie Sportowym", który zresztą zainspirował mnie do napisania tego tekstu.
Łączy nas piłka - naprawdę
W sporcie liczy się talent i serce, a imigranci w barwach różnych państw oddają je całe swoim reprezentacjom. Nie ma innych reprezentacji, nie ma kalkulacji. To ich gra najczęściej cieszy nasze oko. To oni bywają bohaterami magicznych akcji, które przechodzą do historii. Życie nauczyło ich nieustępliwości i balansowania na granicy niemożliwego. Dlatego są często o krok przed innymi, którzy preferują życiową wygodę.
Przy takich przetasowaniach i transferach na poziomie rozgrywek klubowych, naprawdę nie rozumiem zarzutów o to, że w kadrze narodowej pojawia się ktoś, kto w rubryce miejsce urodzenia ma wpisane inne państwo; ma inny kolor skóry albo wierzy inaczej. Piłka to piękna sprawa, która potrafi łączyć. Od osiedlowych rozgrywek, gdy potrafiłeś znaleźć wspólny cel z chłopakiem, którego nigdy nie lubiłeś, ale trafiliście do jednej drużyny; po świat wielkiej piłki, gdy każdym meczem udowadniasz sobie i kibicom: jestem stąd!
Takie jest życie, więc taka musi też być piłka
Niektórzy mówią (chyba złośliwie), że takie składy reprezentacyjne Belgii i Francji są ceną za ich kolonializm. Nie bez znaczenia jest fakt, że wielu imigrantów z Afryki wybiera właśnie te kraje, choćby przez łatwość w posługiwaniu się językami byłych kolonizatorów. Ale myli się ten, kto myśli, że przybywają oni wyrównać jakieś rachunki i krzywdy.
Piłka nożna daje im szansę, żeby się wybić, pokonać szklany sufit dyskryminacji, nierówności i rasizmu. Dlatego tak wielu młodych imigrantów decyduje się w to wejść. Nie mają szans na sukcesy w innych dziedzinach, nie mają warunków do nauki, ale mają talent do piłki. A talent raz zauważony, nie daje o sobie zapomnieć. Wchodzą do reprezentacji często niepewni własnej tożsamości, ale chyba tam właśnie zyskują najostrzejszy szlif, po którym potrafią stanąć i powiedzieć z przekonaniem: jestem Francuzem, jestem Belgiem, jestem Chorwatem...
W ostatnich dwóch meczach, jakie nas czekają zobaczymy wielu imigrantów - tych, którzy musieli uciekać i tych, którym udało się wrócić. Zwróćmy na nich uwagę i doceńmy ich poświęcenie dla barw, jakie reprezentują:
FRANCJA: Mandanda, Kimpembe (Kongo); Areola (Filipiny); Lemar, Varane (Antyle), Umtiti, Mbappe (Kamerun); Rami (Maroko), Sidibe (Mali); Mendy (Senegal); Pogba (Gwinea); Tolisso (Togo); Matuidi (Angola); Hernandez (Hiszpania); Fekir (Algieria); Dembele (Mauretania);
BELGIA: Lukaku, Kompany, Batshuayi, Tielemans, Boyata (DR Konga); Fellaini, Chadli (Maroko); Moussa Dembele (Mali);
CHORWACJA: Ivan Rakitić (Szwajcaria), Dejan Lovren (Bośnia i Hercegowina), Mateo Kovacić (Austria);
ANGLIA: Rahem Sterling (Jamajka), Dele Alli (Nigeria)
"Za kilka dni dzieci ludzi stłoczonych w łodziach, nielegalnie przekraczających granice, zostaną mistrzami świata. A ci, którzy nie tak dawno wymyślali i pluli na imigrantów, będą ich czcić i upiją się z radości. Ale potem wytrzeźwieją" - napisał Michał Zaranek w swoim felietonie. Nie zapomnijmy o tym. Jedno jest pewne, w tym roku mundialowe zwycięstwo będzie miało słodko-gorzki smak. Takie jest życie, więc taka musi też być piłka.
Szymon Żyśko - dziennikarz i redaktor DEON.pl. Autor książki "Po tej stronie nieba. Młodzi święci". Prowadzi autorskiego bloga www.nothingbox.pl
Skomentuj artykuł