Wpadka w Soczi: ogień olimpijski z zapalniczki
W niedzielę przy dźwięku fanfar i spektakularnej oprawie do Moskwy dotarł ogień olimpijski. Prezydent Władimir Putin na monumentalnej scenie ustawionej na Placu Czerwonym odpalił znicz, który następnie przejął jeden z 11 uczestników sztafety. Później powiał wiatr i...
Jak przekonywali konstruktorzy nowego znicza - jest on przystosowany do nawet najbardziej skrajnych warunków pogodowych. Może płonąc pod wodą oraz przy temperaturze - 40 stopni Celsjusza. Kształtem przypomina skrzydło feniksa, a nowoczesne wzornictwo ma symbolizować postęp technologiczny, który dokonuje się w Rosji.
Niestety, kiedy pochodnia wędrowała w kierunku Kremla, nagle przy lekkim podmuchu wiatru po prostu... zgasła. Na szczęście, podczas gdy poddenerwowany mężczyzna biegnący z pochodnią zaczął sygnalizować problem, na ratunek błyskawicznie ruszył członek zespołu, ochraniającego trasę sztafety. Po prostu wyjął z kieszeni zapalniczkę i ponownie wzniecił ogień.
Jak informuje rosyjska prasa, za zaistniały wypadek odpowiada tzw. tunel aerodynamiczny, jaki najprawdopodobniej utworzył się na trasie biegu. Ogień, ale już nie ten z Grecji tylko z zapalniczki ochroniarza, będzie wędrował przez 123 dni, przemierzając rekordową długość ponad 65 tysięcy kilometrów. W sztafecie weźmie udział przeszło 15 tysięcy osób.
Skomentuj artykuł