Stary jazz u Billa na Swing Street

Stary jazz u Billa na Swing Street
(fot. billsplaceharlem.com)
PAP / drr

Wąska ulica o zwartej zabudowie - ciąg podobnych do siebie trzypiętrowych kamienic - jest nocą ciemna. Tylko pod numerem 148 West białe lampki układają się w skromny szyld: "Bill's Place".

Klub na 133. ulicy położony jest w suterenie domu szerokości może pięciu metrów, obok równie wąskiego budynku, w którym mieści się kościół.

W Harlemie jazz bezpośrednio sąsiaduje z religią.

Żeby dostać się do środka, trzeba zejść po schodkach i nacisnąć dzwonek z napisem "Office". Zacinające się drzwi otwiera Rachel, czarnoskóra piękność w obcisłej czerwonej mini. Jesteśmy w mieszkaniu typu "nowojorski subway" - trzy wąskie pokoje w amfiladzie. W pierwszym zdejmujemy płaszcze i płacimy po 20 dolarów. W drugim czekają instrumenty, rozstawione przed ławą dla widzów-słuchaczy. W trzecim można usiąść na podwyższeniu przy jednym z czterech stolików. Ze ścian, z czarno-białych fotografii, patrzą na nas: Louis Armstrong, John Coltrane, Dizzy Gillespie, Thelonius Monk.

Przed godz. 23 w lokalu jest około 20 gości. Niemal wyłącznie biali. Młodzi yuppies zachowujący się tak, jakby byli tu wiele razy, dwie pary wyglądające na zagranicznych turystów. Klub nie serwuje nawet alkoholu, ale można przynieść własny. Goście przynieśli więc butelki z winem i plastikowe kubki. Zaczyna się show.

Kwartet Billa Saxtona, założyciela i szefa klubu, gra hard bop - własne kompozycje i standardy ze złotej epoki jazzu. 65-letni Bill prowadzi zespół i improwizuje na saksofonie. Trzej pozostali muzycy (fortepian, perkusja i kontrabas) są z tego samego pokolenia. Jam session trwa około godziny.

Po koncercie Bill oferuje płyty ze swymi wykonaniami. Są za darmo, ale autograf - informuje z uśmiechem - kosztuje 15 dolarów. Francuscy studenci z Uniwersytetu Columbia, którzy zamieszkali w Harlemie, bo tu taniej i ciekawie, bez wahania wyciągają z portfeli banknoty.

- 133. ulicę nazywano kiedyś Swing Street - mówi Bill Saxton. - W czasie prohibicji było tu najwięcej speakeasies (spelunek nielegalnie sprzedających alkohol - red.), gdzie whiskey pito z kubków po kawie. W latach 30., kiedy czarnych nie wpuszczano do "Cotton Club", przychodzili na Swing Street. Tu zaczynała Billie Holiday, śpiewając za napiwki, dopóki nie odkrył ją John Hammond.

Bill grał kiedyś ze słynnym perkusistą Royem Haynesem, który podarował mu swoje bębny. Potem długo występował i nagrywał w Europie, głównie w Niemczech. Grał także w Polsce. Swój klub założył w 2006 r. wraz z żoną Thedą, terapeutką, która pisze książkę o prohibicji.

Klub powstał na fali rosnącego zainteresowania Harlemem i fascynacji jego legendą. Do słynnej murzyńskiej dzielnicy przyjeżdża coraz więcej turystów z USA i całego świata. W piątek i sobotę wieczorem, kiedy w "Bill's Place" starzy muzycy grają tradycyjny jazz, klub jest zwykle pełny.

Kluby jazzowe nie rzucają się w Harlemie w oczy. Niektóre z dawnych lokali, jak "Baby Grand", "La Famille" i "Nick's Bar", już nie istnieją. "Cotton Club" otworzono w innym miejscu, gdzie jest cieniem oryginału. A na początku tego roku zamknięto słynny "Lennox Lounge", gdzie występowały kiedyś największe gwiazdy, gdyż właściciel lokalu i jego nazwy (trademark) pokłócił się o wysokość czynszu z właścicielem posesji.

"Lennox Lounge" ma się jednak odrodzić, i to w dwóch nowych miejscach - w starym, gdzie na jesieni ma otworzyć lokal jego nowy właściciel, Richie Notar, i w nowym, gdzie chce się przenieść szef dawnego klubu, Alvin Reed.

A jeden z najbardziej prominentnych Afroamerykanów, były dyrektor (CEO) koncernu Time Warner, Richard Parsons, planuje zainwestować miliony w odbudowę i remont legendarnego "Minton's Playhouse" na rogu St. Nicholas Avenue i 116. ulicy. To tam w latach 40. narodził się be-bop, apogeum epoki świetności jazzu.

Żeby w Nowym Jorku posłuchać jazzu, nie trzeba jechać do Harlemu - znakomite kapele i soliści występują w Blue Note w Greenwich Village i w Birdland niedaleko Times Square. W Symphony Space na Broadwayu przy 95. ulicy grają większe zespoły (bands). Promotorzy tradycyjnej muzyki starają się "ożywić" jazz, nawiązując do mitu Harlem Renaissance.

Jednak jazz - przypominają specjaliści - nie jest już muzyką tak popularną, o tak szerokim zasięgu, jak 50-70 lat temu. Stał się gatunkiem niszowym, dla koneserów i entuzjastów dawnego. Młode pokolenie woli rap, hip-hop i hard rock.

- Dzisiejsi Afroamerykanie mają do niego stosunek ambiwalentny. Niektórzy nie chcą do niego wracać, bo przypomina im czasy segregacji rasowej - mówi dyrektor artystyczny Jazz Museum of Harlem, Loren Schoenberg. - Młodzi studiują jazz, ale jakby nie mają do niego serca - mówi melancholijnie Bill Saxton.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Stary jazz u Billa na Swing Street
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.