Tu wyraźniej widać istotę Bożego Narodzenia

Tu wyraźniej widać istotę Bożego Narodzenia
Afrykańczycy w większych wspólnotach przygotowują jasełka, w których oprócz Ewangelii nawiązuje się do własnego życia i codziennych problemów (fot.mafleen / flickr.com)
KAI / slo

Święta bez dzielenia się opłatkiem, bez kolacji wigilijnej, bez choinki, prezentów i kolęd są niewyobrażalne dla polskich katolików, ale realne dla chrześcijan z wielu zakątków ziemi. Gdy brakuje świątecznych dekoracji, wyraźniej widać istotę Bożego Narodzenia - przyjścia Jezusa Chrystusa.

W kolędach śpiewanych w RPA nowo narodzonemu Jezusowi nie jest zimno w nóżki, tylko szuka trochę chłodu i schronienia przed żarem palącego słońca.

DEON.PL POLECA

Ks. Jerzy Kraśnicki, misjonarz w RPA w latach 1997-2008, pracował w diecezji Kimberley na Pustyni Kalahari i w archidiecezji Kapsztad. Obecnie jest dyrektorem MIVA Polska, organizacji pomagającej w zakupie środków transportu dla misjonarzy. Wspomina, że afrykańskie Boże Narodzenie przypada w środku gorącego lata. Jest to zarazem czas wakacji szkolnych, które trwają w grudniu i styczniu.

- Miasta rozbłyskują kolorowymi światłami. Ludność ze wsi przyjeżdża na zakupy. Nawet uboga rodzina chce czuć świąteczną atmosferę, na stole powinny się więc znaleźć mięsne potrawy - znak obfitości. Nasz św. Mikołaj nazywany jest przez dzieci Father Christmas. Najmłodsi czekają na choćby skromne podarki: paczkę cukierków, nowe buty lub nową zabawkę. Z podarkami dzieci dumnie przychodzą do kościoła. W Boże Narodzenie misjonarz udający się do swoich stacji misyjnych musi się zaopatrzyć w słodkie upominki, na które czekają najmłodsi parafianie.

Jednak każdemu Polakowi brakuje tu dzielenia się opłatkiem, zimowej aury oraz prawdziwej choinki. Nowo narodzonemu Jezusowi w miejscowych kolędach nie jest zimno w nóżki, tylko szuka trochę chłodu i schronienia przed żarem palącego słońca.

W każdej misji przygotowuje się żłóbek. Często w formie szałasu stylizowanego na afrykańską chatkę. Ubogi żłóbek przemawia bardzo mocno. Afrykańczycy w większych wspólnotach przygotowują jasełka, w których oprócz Ewangelii nawiązuje się do własnego życia i codziennych problemów.

W kościołach katolickich w miastach organizowane są Pasterki, ale niekoniecznie o północy. W regionach wiejskich, wśród ludu Tswana, daleko w buszu, przeważnie Pasterki nie ma. Brakuje tam bowiem prądu. Są natomiast czuwania modlitewne organizowane w kościołach i kaplicach w wigilijny wieczór.

Główna liturgia ma miejsce w dzień Bożego Narodzenia rano lub przed południem. Później w rodzinach przygotowuje się tzw. braaii, czyli grilla, to już niemal świąteczny rytuał "nama". Zabija się kilka kur lub kozę. Kozi udziec często trafia do misjonarza jako szczególny bożonarodzeniowy upominek. Nie gotuje się natomiast "papu" czyli mączki kukurydzianej, będącej podstawą codziennego posiłku. Do mięsa dodawany jest ryż - bardziej szlachetna potrawa.

W święta Bożego Narodzenia Afrykańczycy lubią się odwiedzać. Każdego gościa trzeba należycie przyjąć. Nie może wtedy zabraknąć lokalnego piwa, którego spożywa się więcej niż zwykle. Dorośli siedzą w cieniu drzewka, racząc się ulubionym trunkiem, a dzieci biegają wokół z nowymi zabawkami.

W RPA katolików jest tylko 8 proc., więc rodziny są często mieszane. Kościoły protestanckie i afrochrześcijańskie nie obchodzą Bożego Narodzenia, dlatego istnieje wiele zapożyczeń. Ich członkowie spożywają np. świąteczny obiad z indykiem i chrupiącymi krakersami, które zaczynają docierać także do buszu.

Z okazji Bożego Narodzenia w kościołach organizowana jest pomoc m.in. dla ludzi chorych i starszych, których w afrykańskiej kulturze darzy się wielkim szacunkiem. Każdy ze starszych otrzymuje malutki upominek i talerz jedzenia. Dla najuboższych przygotowywane są "backets of love" (koszyki miłości) - pięknie przyozdobione plastikowe wiaderka z jedzeniem. Zamożniejsi wierni składają je w kościele jako dar ołtarza, które następnie rozdawane są potrzebującym.

Wśród czarnoskórych tubylców istnieje też zwyczaj odwiedzania grobów zmarłych przodków. Składa się na nich butelki z wodą lub lokalnym piwem na znak miłości i pamięci oraz jedności z "badimo" - światem duchów przodków.

A w Zambii liczy się lokalny koloryt świąt

Magdalena Rogalewska, misjonarka-wolontariuszka, spędziła jedne święta w wiosce Mpanshya, w Zambii. Jest tam misja prowadzona przez polskiego księdza. - To co charakterystyczne dla Bożego Narodzenia w Zambii, to brak dekoracji, choinek, bombek, światełek, całej tej otoczki świątecznej - wspomina wolontariuszka.

- Nie ma też przedświątecznej gorączki zakupów i porządków w domu. Sztuczne choinki i bombki można kupić w europejskich sklepach w stolicy, ale nie ma na nie popytu. Po pierwsze - są za drogie, po drugie, kulturowo obce.

Najważniejszym elementem tych świąt jest Msza św., która sprawowana jest 24 grudnia wieczorem - o godz. 19, 20 lub 21-wszej. Liturgia jest bardzo uroczysta, trwa 2-3 godziny, pełna jest śpiewów a nawet tańców.

Jednak nie słychać kolęd. - To kraj anglojęzyczny, ale podczas świątecznej liturgii nie śpiewa się kolęd, pieśni są w lokalnym języku, takie jak na innych uroczystych mszach - wspomina Magdalena Rogalewska. Przed liturgią młodzież wystawiają jasełka o narodzeniu Jezusa. Po Mszy św. ludzie wracają do domu, ale nie świętują sami - zbierają się w grupach, spędzają czas razem.

Zambijczycy nie mają kolacji wigilijnej. Na ogół jedzą jeden posiłek dziennie, 24 grudnia, jeśli uda im się zaoszczędzić, ten jeden posiłek może być bardziej uroczysty, czyli kurczak i ryż. - Cały grudzień to wakacje dla dzieci - opowiada wolontariuszka. - Kiedy po świętach wróciły do szkoły, poprosiłam je, by opisały jak je spędziły. Pisały o wspólnym świętowaniu, o tym, ze święta to okazja, by się ładnie ubrać, ale nic o prezentach. W Zambii nie ma zwyczaju obdarowywania się na Boże Narodzenie prezentami - zresztą niewielu na to stać. Nie znają też tradycji św. Mikołaja.

O ile na wieczornej Mszy wigilijnej kościół wypełniony jest wiernymi, o tyle 25 grudnia przychodzi mniej Zambijczyków, a 26 grudnia niemal nikomu nie kojarzy się z Bożym Narodzeniem. - Po przeżyciu świąt Bożego Narodzenia w Zambii wiem, że to nieprawda, iż nie ma świąt bez choinki, makowca czy prezentów. Zambijczycy skupiają się na tym co najważniejsze i niepotrzebna im taka otoczka obrzędów i zwyczajów jak w naszej kulturze - mówi Magdalena Rogalska.

Radość Gabończyków sprawia, że tęsknota za krajem znika

Afrykańczycy tak wspaniale przeżywają święta, tańczą i śpiewają na Mszy św. Pasterskiej, że tęsknota za krajem ustępuje - opowiada salezjanka s. Bożena Kiraga. Mimo to zakonnica, która pracuje w stolicy Gabonu Libreville wyznaje, że cieszy się, że po raz pierwszy od 21 lat spędzi wigilię i Boże Narodzenie z rodziną, mieszkającą 12 km od Radomia.

- W Gabonie nie ma takiej atmosfery jak w Polsce, gdzie już w Wigilię czuje się świąteczną atmosferę - opowiada zakonnica. - Świętowanie Bożego Narodzenia zaczyna się od uroczystej Mszy św. Pasterskiej. Wierni przygotowują się do niej starannie i jest ona bardzo radosna. Towarzyszą jej śpiewy i tańce przy akompaniamencie grzechotek i bębenków.

W kościołach ustawiane są małe szopki, a figurki są takie, jakie można zdobyć. Dzieciątko, Maryja, św. Józef i pasterze są biali, gdyż szopki są sprowadzane z Włoch i Francji. Ale często jest tak, że w czasie Pasterki rodzice kładą przy żłobku swoje kilkumiesięczne dziecko, tak więc jest czarnoskóry Afrykańczyk. Istnieje zwyczaj, że w Boże Narodzenie matki przynoszą swoje małe dzieci i ksiądz modli się biorąc je na ręce i ofiarowując przed obrazem Matki Bożej. Noworodki ofiarowywane są Bogu, a ksiądz unosi je na rękach przed ikoną Bogurodzicy.

W Boże Narodzenie wierni przychodzą do kościoła pięknie ubrani, przeważa biały kolor, kobiety mają piękne fryzury - w większe uroczystości i święta splatają swoje gęste włosy w niezliczoną ilość warkoczyków, co zajmuje im wiele godzin. Na takiej Mszy jest uroczyście i pięknie, a pieśni mają bardzo radosny charakter. Naturalnie, śpiewa się francuskie kolędy, ale dominują w językach miejscowych i te pieśni wyróżniają się niezwykłą urodą.

Ponieważ nie ma choinek, zastępują je dekoracje z liści bananowca, które są bardzo dekoracyjne. W Gabonie, gdzie jest najwięcej chrześcijan, w okresie świąt Bożego Narodzenia szkoły są zamknięte. W Libreville, stolicy kraju, gdzie pracuje s. Kiraga, atmosfera różni się od tej w wioskach. W mieście jest wyższy poziom cywilizacyjny, obowiązuje język francuski, w kościołach i szkołach ludzie mówią i modlą się po francusku. Na prowincji jest bardzo dużo grup etnicznych, każda ma swój język.

- Gdy byłam pierwszy rok na misjach, moi bliscy przysłali mi opłatek - wspomina zakonnica. - Zorganizowałam spotkanie z młodzieżą i opowiedziałam o naszych polskich zwyczajach. Wszystkim bardzo się to spodobało, młodzi byli zachwyceni. Mówili, że w Afryce bardzo potrzebne jest przebaczenie, a moment dzielenia się opłatkiem jest bardzo ważny, jest szansą na pojednanie.

 

Dzielenie się opłatkiem jest dla Kameruńczyków niezrozumiałe

16 lat na misjach w Kamerunie spędził dominikanin o. Stanisław Gurgul. Pierwsi z Ewangelią przyszli tu protestanci i ewangelizacja prowadzona jest od ponad stu lat, ale podział chrześcijaństwa nie jest zrozumiały dla mieszkańców Czarnego Lądu. Chrześcijaństwo nie jest tam głęboko zakorzenione, a Kameruńczycy nie wypracowali rodzimych zwyczajów, związanych z Bożym Narodzeniem.

W pamięci zakonnika utkwił się wieczór wigilijny, gdy zamiast opłatka podzielił się komunikantem z Ritą, świecką wolontariuszką z Włoch, której długo objaśniał polskie zwyczaje świąteczne.

Na początek o. Gurgul opowiada historię, dzięki której uświadomił sobie trudności ze znalezieniem wspólnego języka z Afrykańczykami. - Mówił mi jeden ze współbraci, że gdy zakładał misję, przychodzili do zakonników chłopcy, zaciekawieni tym, co się dzieje. Gdy misjonarze jedli chleb, jeden z nich zapytał: "co to jest?" Dostał kawałek na spróbowanie, pogryzł - i wypluł. Uznał, że to jakaś obrzydliwość. To przypomina, że oczywisty dla nas znak chleba, szacunek do niego, tam jest nieznany. Dzielenie się opłatkiem było dla Kameruńczyków niezrozumiałe. Misjonarze dekorują różne drzewka, np. palmy albo ustawiają w kościołach sztuczne choinki. Za krótko na utrwalenie chrześcijańskich zwyczajów, to jeszcze młody Kościół. Jest inny sposób myślenia i wartości. To, co u nas jest od wieków ustalone tam brzmi inaczej.

Święta spędzałem w różnych wspólnotach i miejscach, a to z afrykańskim współbratem, innym razem z francuskim księdzem. Wigilia jest naszym typowo polskim zwyczajem, a miejscowi katolicy idą na Pasterkę, która jest odprawiana raczej wieczorem, a nie o północy. Po niej jest uroczysty posiłek. - Któregoś roku - wspomina ojciec Gurgul - byłem w diecezji Yakaduma na południowym wschodzie kraju, którą zarządza biskup z Polski Eugeniusz Juretzko. W przeddzień Bożego Narodzenia biskup poprosił, żebym się udał na jedną z misji, gdzie był mały kościółek, ale nie było tam księdza. Pojechałem w towarzystwie świeckiej wolontariuszki, starszej Włoszki, nad samą granicę z Republiką Środkowej Afryki, kilka kilometrów od Yakaduma.

Dojechaliśmy 24 grudnia jeszcze za dnia, a wieczorem pomyślałem, że jest przecież wigilia. I zacząłem opowiadać Ricie, że w Polsce jest ważne święto, że zasiadamy do wieczerzy, zostawiamy puste miejsce przy stole na znak, że jesteśmy otwarci i przyjmiemy niespodziewanego gościa. Składamy sobie życzenia, przebaczamy sobie na wzajem i przełamujemy się opłatkiem co przypomina, że obdarzamy się dobrocią i przyjaźnią. Ponieważ nie było opłatka, podzieliłem się z Ritą niekonsekrowanym komunikantem. Wtedy przypomniałem sobie historię sprzed wielu lat. Byłem kiedyś w gościnie u kolegi, którego ojciec był marynarzem. Opowiadał, że na statkach marynarze zachowywali się jak tygrysy, ale gdy przyszła wigilia rozchodzili się po kątach i wielu z nich płakało z tęsknoty za bliskimi. A ja aż takiej tęsknoty nie przeżywałem, a poza tym nie jestem skłonny do płaczu. To była łaska Boska. Pan Bóg daje ją misjonarzom, żeby mogli przekazywać radość z narodzenia Chrystusa. Dzięki tej łasce misjonarz czuje się w domu wszędzie tam, gdzie pracuje.

Boże Narodzenie pod palmą, w namiocie

W niewielkiej wiosce na północy Madagaskaru, gdzie święta Bożego Narodzenia spędziła wolontariuszka misyjna Anna Piekutowska, nie było nawet kościoła. Z okolicznych bliższych i dalszych wiosek 24 grudnia schodzili się jednak wierni, by wziąć udział we Mszy św., którą miał odprawić misjonarz-salezjanin. W oczekiwaniu na wieczór rozstawili namiot, pod którym miała być sprawowana Eucharystia i gdzie stała szopka bożonarodzeniowa - gipsowa figurka Madonny z Dzieciątkiem, okolona światełkami.

Nad namiotem wznosiła się palma. - W tym czasie ksiądz spowiadał, a wierni śpiewali pieśni - wspomina Anna Piekutowska. - Nie różniły się bardzo melodią od innych pieśni religijnych całego roku, ale ich treść mówiła o narodzeniu Chrystusa.

Na Madagaskarze zmrok zapada szybko, ok. godz. 19-tej. Wkrótce potem rozpoczęła się Msza św., która trwała 2-3 godziny i była bogata w śpiewy i tańce. Wierni ubrani w tradycyjne miejscowe stroje podczas Eucharystii jako dary ołtarza nieśli ananasy i ryż. Po Mszy św. wierni rozchodzili się do domów, a którzy przybyli z daleka zostawali na noc.

Jeśli wioska jest zbyt oddalona od misji, ksiądz także nocuje na miejscu. Rano, w dniu Bożego Narodzenia, sprawowana jest bowiem druga Msza. Ludzie śpią u znajomych albo po prostu pod gołym niebem. Nie składają sobie życzeń, jedzą to, co przyniosą lub kupią na miejscu. Ksiądz zapraszany jest do szefa wioski na kolację, która składa się z ryżu i drobiu, czasem dodatków jak np. ogórka z cebulą. - To ubodzy ludzie, nie mogą sobie na wiele pozwolić - przypomina wolontariuszka. Poranna Msza św. w Boże Narodzenie jest uroczysta. Wierni zakładają najlepsze ubrania, potem zbierają się w większe grupy, by świętować przy bardziej wystawnym niż zwykle obiedzie.

- Tęskniłam za polskimi świętami, ale te spędzone na Madagaskarze przypomniały mi, że Chrystus przychodzi do nas w ubogiej stajence w każdym zakątku świata - kończy Anna Piekutowska.

Bycie razem jest całym życiem - "kubana ni ukubaho"

W Rwandzie święta zawsze wiążą się z przebywaniem wśród innych, panuje tu prawdziwa kultura relacji międzyludzkich, której możemy się od miejscowych nauczyć. Drzewka podobne do choinek, dekoracja żłóbka a nawet kolędy na polską melodię w polskich placówkach misyjnych są powszechnie akceptowane. Ale dzielenie się opłatkiem - już nie zawsze.

To, o czym wspominam*, odnosi się jedynie do Rwandy. Ważne, by nie uogólniać tych spostrzeżeń na całą Afrykę. Różnorodność jest tu o wiele większa niż poszczególnych regionów w Polsce. Trzeba być świadomym, że Afryka Centralna jest jednym z najbardziej ubogich i nierozwiniętych zakątków świata. Kościół czyni co może, by każdą cywilizację personalizować, chrzcić i przywracać Bogu, ale jest to długi i niekończący się proces.

Przygotowania do świąt polegają tu przede wszystkim na odwiedzaniu wiernych z jakąś formą rekolekcji, spowiadaniem i odwiedzeniem chorych w domach. Parafia jest podzielona na "centrale", a niektóre większe parafie mają jeszcze pośredni stopień - "sicursale". Każda z tych jednostek terytorialnych ma przełożonych świeckich i kościół, kaplicę lub przynajmniej hangar, gdzie odbywają się zebrania i odprawiane są Msze św. czy nabożeństwa Liturgii Słowa, m.in. w Adwencie, aby przygotować wiernych do świąt.

Zostały zaakceptowane ogólnie drzewka, podobne do choinek polskich, dekoracje żłóbka, także niektóre pieśni mające wręcz identyczne melodie, co polskie kolędy. Dzielenie się opłatkiem nie zawsze jest akceptowane.

Obrona przed tym zwyczajem jest często próbą ochrony własnej tożsamości przed europeizacją ich kultury. Mieszkańcy są często przesadnie wrażliwi, zazdrośnie chroniąc swych zwyczajów. W Rwandzie wszelkie uczty oraz wszystko, co wiąże się z formą relacji międzyludzkich, jest mile widziane i przyjmowane łatwo: wizyty domowe, zebrania, spotkania, pogadanki, modlitwy, przedstawienia teatralne, przemowy, święta i tańce z powodu wszelkich okazji.

Bycie razem jest całym życiem - "kubana ni ukubaho" - jest to kultura relacji, której nie przynieśli misjonarze. Tej kultury to my możemy się od miejscowych nauczyć.

Nazywam to jednak rzeczywistością peryferyjną. Dla chrześcijaństwa nie jest istotne, jakie są potrawy, ubiory, czy jest dzielenie się opłatkiem, jakie są wspólne śpiewy etc., ale inkarnacja Ewangelii w życie codzienne, co skutkuje zaprzestaniem wojen i akceptacją innych plemion oraz poszanowaniem przykazań. To z kolei ma wpływ m.in. na nierozprzestrzenianie się AIDS (są kraje w Afryce, którym z tego powodu grozi już obecnie samozagłada), na trwałość małżeństw, co chroni przed tragedią niewinne dzieci, na rezygnację z nienawiści czy zazdrości, z powodu której jest wiele zła nawet w środowiskach sąsiedzkich, wreszcie na życie w prawdzie i poszanowaniu własności bliźniego, czyli na oczyszczenie życia z kłamstwa i bezkarności.

To wszystko jest wyzwaniem dla Kościoła na wiele wieków. I skoro w Polsce po dziesięciu wiekach chrześcijaństwa, jest tak wiele problemów z moralnością, to cóż możemy mówić o Kościele w środkowej Afryce, gdzie jeszcze dziadkowie obecnych chrześcijan korzystali z usług czarowników, co zresztą wielu obecnych wiernych to kontynuuje, godząc to z niedzielną Mszą św.

Dla ludzi tu mieszkających, opowiadanie o wszystkim co jest w Polsce, jest egzotyką. Trudno jest wytłumaczyć klimat zimny czy śnieg komuś, kto całe życie spędził w jednym miejscu. Często ludzie, którzy się nie przemieszczają myślą, że wszędzie jest ciepło i rosną banany. Wielkim zainteresowaniem cieszą się więc osoby, które "posmakowały" innej kultury i cywilizacji. Ale takich w parafiach jest nie więcej niż 1 proc.

*Ks. Andrzej Jakacki SAC jest misjonarzem w Rwandzie od 12 lat. Obecnie pracuje w Kibeho, jedynym uznanym przez Kościół miejscem objawień maryjnych w Afryce. Wspólnie z trzema pozostałymi misjonarzami z Europy opiekuje się tamtejszym sanktuarium. Wykłada też teologię dogmatyczną w Wyższym Seminarium Duchownym w Nyakibanda.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Tu wyraźniej widać istotę Bożego Narodzenia
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.