Wykonujemy przepisy niczym faryzeusze [ROZMOWA]
"Wiara chrześcijańska przez wielu zostaje zredukowana do kwestii dotyczących własnego zbawienia. O kwestiach sprawiedliwości i obowiązku budowania i urzeczywistniania królestwa Bożego nie myśli się dużo" - mówi tłumacz "Kościoła wykluczonych".
Karol Kleczka: Książka Victora Codiny SJ nosi tytuł "Kościół wykluczonych. Teologia z perspektywy Nazaretu". Co wspólnego mają wykluczeni i Nazaret? Dlaczego niewielkie miasto na obrzeżach imperium - Nazaret - ma takie wielkie znaczenie teologiczne?
Kasper M. Kaproń OFM: Tytuł w oryginale jest trochę inny i brzmi: "Kościół nazaretański. Teologia z perspektywy nic nieznaczących". W oryginale odnosi się on zatem do konieczności uprawiania tzw. teologii oddolnej, gdzie ubodzy - ludzie wykluczeni przez społeczeństwo dobrobytu - traktowani są jako prawdziwy locus theologicus. W wydaniu polskim doszło do lekkiej zmiany w tytule, jednak jeśli się dobrze zastanowimy, to ten pierwotny tytuł ma głębszą wymowę teologiczną. Nie chodzi bowiem o to, aby Kościół był jakąś zamkniętą społecznością ludzi wykluczonych, ubogich, tych z marginesu. Kościół jest katolicki, to znaczy powszechny. Nie zamyka się na żadną społeczność lub grupę społeczną. W tym znaczeniu niewłaściwe jest twierdzenie, że opcja na rzecz ubogich wyklucza ludzi bogatych i wszelkiego rodzaju inne grupy społeczne. Chodzi jednak o to, aby to ci ostatni, tzn. ubodzy, w których to Jezus sobie upodobał, nadawali pewien duchowy rytm życiu Kościoła. To przecież ich sam Chrystus postawił za wzór, mówiąc, że do takich należy królestwo niebieskie.
Jeśli szczególnie ich ukochał, to czy nie wyróżnił? Codina ukazuje szczególną wizję teologiczną - to nie jest przypadek, że Jezus wcielił się akurat w mieszkańca Nazaretu.
Postawił nam za przykład ubogiego Łazarza, a nie bogacza, ale Jezus jednak otaczał się także ludźmi z wyższych sfer społecznych i ekonomicznych. Nie przekreślał ich. Samo bogactwo lub ubóstwo nie czyni nas automatycznie świętymi.
A co z "błogosławieni ubodzy"…?
Zauważmy, że Jezusowe błogosławieństwo dotyczące ubogich różni się lekko w wersji Mateusza i Łukasza. Pierwszy z ewangelistów mówi o ubogich w duchu, natomiast Łukasz mówi ogólnie o ubogich, bez tej specyfikacji "w duchu". Te dwie wersje wzajemnie się uzupełniają. Chodzi bowiem o ubóstwo wewnętrzne, o wewnętrzną wolność i brak przywiązania się do dóbr, o pełnię zaufania składaną jedynie w Bogu, a nie w posiadanych dobrach. Człowiek bogaty czuje się pewnie dzięki posiadanemu bogactwu i sądzi, że gdy ono jest zagrożone, to i samo życie jest w niebezpieczeństwie. Nie jest w pełni wolny. Człowiekowi rzeczywiście ubogiemu, który z obiektywnych racji całą swoją ufność składa jedynie w Bogu i w życzliwości innych ludzi, o wiele łatwiej osiągnąć tę wewnętrzną wolność.
Na czym polega ubóstwo, skoro i bogacz może być ubogi? To nie jest przypadkiem jakiś paradoks?
Chodzi o przyjęcie postawy, która jest bliższa ludziom ubogim i która sprawia, że oni stają się naszymi nauczycielami. Zadaję sobie pytanie: w kim lub w czym pokładamy naszą ufność? W Bogu czy też w posiadanych dobrach? Można pokładać zaufanie w magazynach pełnych zboża, jak to czynił bogacz z przypowieści, i przegrać życie, a można wzorem ubogiej wdowy złożyć je całkowicie w Bogu. Chodzi więc autorowi o Kościół nazaretański, gdzie jednak wykluczeni stanowią grupę uprzywilejowaną. Chodzi o Kościół prostoty, który mówi językiem i kulturą ludu, językiem zrozumiałym, tak jak Jezus w przypowieściach. W jaki sposób tego doświadczyć? Podam konkretny przykład.
Klasztor w którym mieszkam odwiedziła niedawno grupa franciszkańskich braci z Argentyny: postulantów, nowicjuszy i studentów filozofii i teologii wraz wychowawcami. Wyruszyli z Buenos Aires, a celem ich wędrówki był nasz klasztor w Cochabamba, oddalony o ponad 2000 km. Każdego roku bracia w okresie formacji wyruszają w taką drogę i to bez pieniędzy, i bez jakiegokolwiek zabezpieczenia materialnego. Pragną doświadczyć właśnie tego, co znaczy być całkowicie zdanym na ludzką życzliwość, czyli ostatecznie liczyć jedynie na Bożą Opatrzność. Podróżują autostopem, w czasie wędrówki pomagają w drobnych pracach (np. sprzątając place targowe) w zamian za pożywienie, proszą ludzi o możliwość skorzystania z łazienki. Doświadczenie to wpisane jest w proces formacji zakonnej: ci młodzi bracia, przygotowujący się do życia w zakonie, mają zrozumieć, co znaczy być całkowicie zależnym od drugich, nie być samowystarczalnym. Ktoś powie: "Przejaw ekstrawagancji. Przecież zakon posiada środki, aby opłacić podróż". Oczywiście. Ale środki te, można przeznaczyć na pomoc najuboższym, a poprzez takie doświadczenie ci młodzi bracia odkryją na czym polega zaufać Bogu. Czym innym jest bowiem mieć bilet i pieniądz w kieszeni, a przez to mieć poczucie bezpieczeństwa, a czym innym przyjąć postawę ubogiej wdowy.
Kościół nazaretański. Kościół ubogich. Zatem jaki Kościół?
Autor, mówiąc o Kościele nazaretańskim przedstawia rzeczywistość, w której wykluczeni stanowią grupę uprzywilejowaną. To oni uczą nas czym jest Kościół prostoty, który mówi językiem i kulturą ludu, językiem zrozumiałym, tak jak Jezus w przypowieściach. Chodzi o Kościół, który siada do stołu z grzesznikami, który pochyla się w geście obmywania nóg, a nie tylko o Kościół ludzi ubogich.
Papież Franciszek, koncentrując uwagę Kościoła na pomocy "tym ostatnim", migrantom, nie czyni tego z pobudek czysto filantropijnych, lecz stoi za tym racja teologiczna. Kościół nie jest jakąś społeczną organizacją pozarządową. Kościół to żywe Ciało Chrystusa i każdy człowiek, zwłaszcza ten ubogi, jest żywą ikoną niewidzialnego Boga: to Chrystus cierpi głód w zgłodniałym i jest wygnańcem w każdym uciekinierze. Chrystus, który bezgranicznie ufa swemu Ojcu, a także ufa człowiekowi, ofiarowując się jemu pod postacią Chleba, który przecież można podeptać, On sam także staje przed nami z gestem wyciągniętych rąk, prosząc o chleb lub o przytulenie, które oczywiście możemy zignorować i nie zauważyć, lecz możemy także obdarzyć chlebem i przygarnąć. Ubodzy są dla nas darem i są nauczycielami.
Autor twierdzi, że podstawowy kierunek Kościoła na przyszłość wyznaczają słowa deklaracji z Aparecidy: "Wszystko, co dotyczy Jezusa, dotyczy ubogich, a wszystko, co ma związek z ubogimi, przywołuje Jezusa Chrystusa". Skąd bierze się dowartościowanie ubogich? Może wszystkim nam towarzyszy ubóstwo?
Właściwie są to słowa papieża Benedykta XVI z przemówienia inauguracyjnego Konferencji w Aparecida, które następnie cytuje dokument końcowy. W swoim przemówieniu papież podkreślił, że "opcja preferencyjna na rzecz ubogich zawiera się w chrystologicznej wierze w tego Boga, który dla nas stał się ubogim, aby nas ubóstwem swoim ubogacić" i dodał, że "wszystko, co dotyczy Jezusa, dotyczy ubogich, a wszystko, co ma związek z ubogimi, przywołuje Jezusa Chrystusa". Benedykt wyraźnie więc wskazuje, że kwestia dotycząca ludzi ubogich nie może być traktowana w wymiarze czysto społecznym, lecz wynika z racji głęboko teologicznych. Codina w swojej książce mówi o pewnej dychotomii wiary chrześcijańskiej i sprawiedliwości społecznej, a konkretnie wiary w Chrystusa i opcji na rzecz ubogich, która to dychotomia niestety nadal jest obecna w świadomości wielu chrześcijan.
O co chodzi? Coś źle widzimy?
Wielu chrześcijan pojmuje wiarę jako przyjęcie określonych prawd, wyznawanie Credo i wiarę w dogmaty Kościoła, a nie dostrzega jednocześnie istotowego i rzeczywistego związku pomiędzy wiarą, którą się wyznaje, a życiem, jakie się prowadzi. Co najwyżej życie traktowane jest jako miejsce spełniania dobrych uczynków celem zagwarantowania sobie wiecznej szczęśliwości w niebie. Także rzeczywistość królestwa Bożego przesunęliśmy gdzieś w zaświaty. Chrześcijańska eschatologia przesunięta jest do bliżej nieokreślonego miejsca i nie postrzegamy naszej obecnej rzeczywistości tu, na ziemi, w kategoriach Pawłowego "już i jeszcze nie", które najpełniej przypomina stan kobiety mającej urodzić dziecko. To dziecko już jest, ono żyje, chociaż jeszcze nie widzimy go w całej swej pełni. Dychotomia, o której mówi Codina, to rozdźwięk pomiędzy ortodoksją i ortopraksją.
Rozłączyliśmy wyznawanie wiary od autentycznego życia wiarą…
Musimy się przyznać, że w wielu grupach kościelnych jest to poważny problem. Jakże często możemy zauważyć wielkie przywiązanie do norm prawnych przy jednoczesnym luźnym podchodzeniu do konkretnych zadań, jakie spoczywają na wiernych. Przywiązujemy wagę do wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych w piątek, a katolickie portale za każdym razem informują o dyspensie, jednocześnie zapominamy o sensie wstrzemięźliwości i postu, który przecież nie polega na tym, abyśmy odmówili sobie schabowego, zastępując to smaczną rybą (litera prawa zachowana), ale polega właśnie na uświadomieniu sobie, że zależymy od Boga i głód nam o tym ma przypominać. Jakże często przepisy wykonujemy dla samego przepisu i niczym faryzeusze znajdujemy też tysiące motywów, aby je obejść.
Znajdą się i tacy, którzy powiedzą, że wystarczy uczestnictwo we Mszy Świętej i przystępowanie do sakramentów.
Wielu chrześcijan sprowadza wiarę tylko do uczestnictwa w liturgii i do wypełnienia obowiązku niedzielnej Eucharystii, bez zwracania jednocześnie uwagi na konsekwencje moralne, jakie wypływają z uczestnictwa w niej. Święty Jan Chryzostom lub św. Augustyn wyraźnie mówili o tym, że ten sam Chrystus, którego czcimy na ołtarzu, wyciąga także do nas rękę przed kościołem, prosząc o jałmużnę. Nie możemy jednego czcić, a drugiego lekceważyć. Uczestnictwo w liturgii dla wielu jest tym, co określa przynależność do Kościoła, lecz praktyka życia jakoś nie wydaje się konieczna do tego, aby determinować naszą przynależność do Kościoła, a już na pewno nie jest nią opcja na rzecz ubogich. Wiara chrześcijańska przez wielu zostaje zredukowana do kwestii dotyczących własnego zbawienia - "mojego zbawienia", o kwestiach sprawiedliwości i obowiązku budowania i urzeczywistniania królestwa Bożego nie myśli się dużo. Niestety rozdział pomiędzy teologią, wiarą a życiem jest ogromny.
U Codiny jest jeszcze jeden ważny podział: ten na Kościół nazaretański i Kościół dawidowy. Na czym polega różnica?
To rozróżnienie stanowi niejako leitmotiv książki Codiny. Kościół dawidowy to Kościół ziemskiej chwały i potęgi, mający wpływ na stanowione prawo w państwach i pragnący odgrywać wiodącą rolę w społeczeństwie. Codina utożsamia ten typ Kościoła z tym, jaki dominował w okresie Christianitas. Kościół nazaretański pragnie natomiast powrócić do opcji ubóstwa, przejścia przez świat niemalże niezauważonym, wszystkim dobrze czyniąc. Kościół dawidowy wyraża się w tęsknocie wszystkich tych, którzy tak jak prawowierni Żydzi z czasów Jezusa (i jak zresztą sami Apostołowie) oczekują Mesjasza mającego skruszyć potęgę nieprzyjaciół i przywrócić królestwo Izraela. Oczekują pełnego ziemskiej chwały króla i dlatego nie są w stanie rozpoznać przychodzącego Mesjasza w prostym synu cieśli z Nazaretu i wraz z Filipem dziwią się, że coś dobrego może wyjść z Nazaretu.
***
To pierwsza część rozmowy z tłumaczem książki "Kościół wykluczonych". Druga już wkrótce na DEON.pl
Kasper Mariusz Kaproń OFM — ur. 1971 r. (Prowincja Matki Bożej Anielskiej OFM w Krakowie), doktor liturgiki. Przez kilka lat był duszpasterzem we Włoszech. W 2001 - 2007 odbył studia specjalistyczne na Papieskim Instytucie Liturgicznym św. Anzelma w Rzymie. W latach 2011-2014 pracował na misjach wśród Indian Chiquitos i Guarayos. Obecnie pracownik naukowy, sekretarz generalny i kierownik studiów doktoranckich na Wydziale Teologicznym św. Pawła w Cochabamba (Boliwia), wychowawca kleryków oraz odpowiedzialny za formację zakonną w boliwijskiej prowincji Zakonu Braci Mniejszych. Tłumacz książki Victora Codiny SJ "Kościół wykluczonych. Teologii z perspektywy Nazaretu".
Karol Kleczka - redaktor DEON.pl, doktorant filozofii na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt. Prowadzi bloga "Notes publiczny".
Skomentuj artykuł