"Buraki...", wpis Litzy i świadomy konsument

"Buraki...", wpis Litzy i świadomy konsument
(fot. facebook.com/LUXTORPEDA)

Kilka dni temu Robert Litza Friedrich, lider Luxtorpedy, zamieścił na facebookowym profilu grupy wpis, w którym zdumiewał się ceną ostatniej płyty tego zespołu w jednej z największych sieci handlowych w Polsce. Szczerze mówiąc, nie do końca rozumiem jego zdumienie. Ba, wydaje mi się nieco wystudiowane - choć w dobrej wierze.

Wpis brzmiał tak: "Dzisiaj musiałem kupić jeden egzemplarz własnej płyty bo spotkałem na świątecznych zakupach w Malta Markecie starego przyjaciela i chciałem mu dać Buraki. Więc odważyłem się wejść do empiku. Patrzę i oczom nie wierzę. Cena 54,99 !!!! Nie polecam tej marży" (pisownia oryginalna). Kilka uściśleń: "Buraki" to skrót pełnej nazwy albumu: "A morał tej historii mógłby być taki, mimo że cukrowe, to jednak buraki". Dodam, że to wydawnictwo dwupłytowe (a zatem nieco droższe od jednopłytowych, które - w przypadku polskich wykonawców - zwykle osiągają ceny 35, 40 zł).

DEON.PL POLECA

W dodatku okazało się, że na stronie producenta, firmy Metal Mind "Buraki..." kosztowały 52,90 zł (w promocji 49,99 zł) a dopiero po tym, gdy w sieci wybuchła "afera" wywołana wpisem Litzy, cena albumu spadła do promocyjnych... 39,99 zł.  A to dopiero jest znaczna różnica, na której potencjalni nabywcy oczywiście zyskali. Tu narzuca się pytanie, czy muzyk nie znał także "wyjściowej", nie-promocyjnej ceny albumu u wydawcy (52,90 zł), który w regularnej sprzedaży niewiele w gruncie rzeczy różnił się od tej empikowej. To byłoby nieco dziwne, bo artysta, ojciec wielodzietnej rodziny nie jest chyba pięknoduchem i orientuje się, po ile będzie sprzedawany album, który zamierza nagrać. Tym bardziej, że jako profesjonalny artysta z długoletnim doświadczeniem w branży żyje z muzyki i utrzymuje z niej swoich bliskich, a sprzedaż płyt jest częścią osiąganych przez niego dochodów.

Abstrahując od wpisu i zdziwienia Litzy, temat jest ciekawy sam w sobie. Czy rozrywka jest u nas droga? Tak, ale przede wszystkim ze względu na niezasobne kieszenie Polaków. Niskie pensje powodują, że cena książki, biletu do kina (o teatrze nie wspomnę!), oryginalnej płyty CD, DVD czy Blu-Ray są często zaporowe, szczególnie dla osób, które zarabiają przeciętnie, a do tego wychowują dzieci i / albo spłacają kredyty. Z drugiej jednak strony trzeba uznać, że rozrywka naprawdę nie jest dobrem koniecznym, choć kultura hiperkonsumpcji skutecznie przekonuje, że jest inaczej. Często jest zresztą tak, że w rodzinach to dorośli ograniczają swoje potrzeby konsumpcyjne, żeby to dzieci i młodzież "było stać": na markowe ciuchy i obuwie, kino, gadżety, itd.

Wróćmy do muzyki. Wraz z rozpowszechnieniem mp3, coraz  szerzej dostępnego internetu o niezłej przepustowości muzyka i filmy są coraz częściej ściągane za darmo. W grę wchodzi nie tylko cieszące się cichym przyzwoleniem społecznym piractwo. Wiele produkcji muzycznych można nabyć legalnie i wtedy ich ceny są niższe niż gdy są dystrybuowane za pomocą takich nośników jak CD. Oczywiście, w świecie fanów muzyki trwają nieustanne spory o to, czy lepszy "stary" kompakt, czy jeszcze bardziej staroświecki winyl (który od pewnego czasu wraca do łask) czy "zwykła mp3", gwarantująca łatwy i lekki (i to dosłownie) dostęp do znacznej ilości muzyki w niemal każdej sytuacji: choćby podczas jazdy na rowerze czy spaceru, w drodze z domu do pracy. Dziennikarze muzyczni chętnie podkreślają, że dzięki coraz wyższej jakości usług internetowych szerzej dostępne stają się także wydania audofilskie, gwarantujące lepszą jakość nagrań niż płyta CD czy czarny krążek.

W każdym razie - jeśli komuś dziś naprawdę zależy, to może legalnie nabyć wiele z upragnionych płyt właśnie w formacie mp3 i z pewnością zapłaci za nie mniej, niż za albumy kupowane w sieci handlowej. Ale tu pojawia się jeszcze jedna kwestia. Bo przecież nawet tradycyjne kompaktowe krążki, filmy czy książki (i wiele innych produktów rozrywkowych czy użytkowych) można dziś nabyć za pośrednictwem sklepów internetowych. I nieco oszczędzić. Dlaczego zatem wciąż dość powszechnie decydujemy się na zakupy w galeriach handlowych?

Bo ma to swój urok i zaspokajania pewne potrzeby psychiczne i społeczne, związane z prestiżem i satysfakcją (a czasem chorobliwym przymusem) z kupowania. To zjawisko ma swoją nazwę: shopping. Oczywiście, shopping po polsku wciąż jest na ogół znacznie skromniejszy niż niemiecki, francuski czy angielski. Ale istnieje, co dobrze pokazują choćby przedświąteczne tłumy w galeriach handlowych, które przeżywają właśnie swój własny "adwent", czyli oczekiwanie na dobrą nowinę o większych niż zazwyczaj zyskach.

Litza ma rację zwracając uwagę na kwestię marży (choć jak się okazuje w tym przypadku wcale nie było ona taka wysoka). Z tym, że to tylko czubek góry lodowej i rzadko kto z branży muzycznej (a przynajmniej z grona osób którzy nieźle i bardzo dobrze się w niej mają) zwraca uwagę choćby na politykę finansową jaką wielkie podmioty prowadzą wobec wydawców, korzystając ze swojej niemal monopolistycznej pozycji. A to polityka oparta na odraczaniu płatności, promowaniu (za odpowiednie kwoty) bardzo ograniczonego segmentu artystów, który gwarantuje sprzedażowy sukces. I tak dalej, i tym podobne. Nie oszukujmy się. Świadomy konsument muzyki czy szerzej: kultury masowej dobrze wie, że jego sprzymierzeńcem w obecnym świecie hiperkonsumpcji nie są na ogół galerie handlowe i umiejscowione tam wielkie marki, ale wyszukiwarki i sklepy internetowe.

     

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Buraki...", wpis Litzy i świadomy konsument
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.