34-letni Kipchoge to rekordzista świata w maratonie, w 2018 roku w Berlinie uzyskał 2:01.39. Jest również trzykrotnym medalistą olimpijskim. W Rio de Janeiro triumfował właśnie na dystansie 42 km 195 m, a w dwóch wcześniejszych igrzyskach - w Pekinie i Atenach - rywalizował na 5000 m. Wywalczył wówczas srebro i brąz.
Sobotnia, udana próba przełamania bariery dwóch godzin w biegu maratońskim, przygotowywana była niezwykle starannie przez ponad trzy miesiące. Sponsor przedsięwzięcia, brytyjska firma petrochemiczna, sfinansował między inny pokrycie całej trasy (pętli długości 9,9 km) nowym asfaltem, aby nie było na niej żadnej nierówności. Przeprowadzono liczne próby i symulacje, zbadano nawet jaki wpływ na wynik mogą mieć ... liście spadające z drzew rosnących przy trasie. Nawet godzinę startu ustalono dopiero w ostatniej chwili, w piątek wieczorem, w oparciu o najnowsze i bardzo precyzyjne prognozy warunków atmosferycznych. Ostatecznie Kenijczyk ruszył na trasę o 8.15 czasu lokalnego.
W samym biegu Eliudowi Kipchoge towarzyszyło 41 dyktujących tempo biegaczy, a przed maratończykami jechał elektryczny samochód podający aktualne międzyczasy. O komercyjnym charakterze biegu świadczy najlepiej fakt, że prawo przekazywanie obrazu miały wyłącznie kamery organizatora.
W tej sytuacji stało się oczywiste, że World Athletics (dawniej IAAF) nie uzna tego wyniku za rekord świata. Nie umniejsza to wagi wyczynu kenijskiego biegacza, który od kilku lat jest absolutnym dominatorem na trasach maratonów. Sam bohater najszybszego maratonu uznał swój wyczyn za historyczne wydarzenie, porównywalne z "pierwszymi krokami człowieka na Księżycu".
Przed dwoma laty Kipchoge próbował już zejść na dystansie 42 km 195 m poniżej dwóch godzin. Podjął się tej próby na torze Formuły 1 we włoskiej miejscowości Monza. Wówczas uzyskał 2:00.25, który podobnie jak sobotni wynik z Wiednia, nie znalazł się jednak na oficjalnej liście rekordów świata.
Skomentuj artykuł