Mam prawo do uczuć religijnych
Od kilku dni "Gazeta Wyborcza" kontynuuje chybotliwą obronę Doroty Rabczewskiej, skazanej teraz już prawomocnym wyrokiem sądu drugiej instancji za obrazę uczuć religijnych wierzących. Najpierw Bogdan Wróblewski ("Doda obraziła", GW, 19 czerwca) próbował podważyć niezawisłość i bezstronność sędziów, zarzucając im niekomunikatywność i arbitralność w interpretacji prawa. Trzy dni później Włodzimierz Cimoszewicz w swoim komentarzu pogratulował Dodzie, że nie została spalona na stosie, chociaż sąd "został żywcem przeniesiony ze średniowiecza".
W dzisiejszym wydaniu Gazety szturm przypuszcza Ewa Siedlecka. W komentarzu "Doda a sprawa polska", publicystka uznaje ochronę uczuć religijnych za "relikt prawa wyznaniowego", który, jej zdaniem, powinien zostać usunięty z kodeksu karnego świeckiego państwa. Nadto mylnie obwieszcza, że takie zapisy znajdują się jedynie w prawach państw wyznaniowych (np. islamskich).
Dawno nie czytałem większej bzdury, która świadczy jedynie o ignorancji i nierzetelności dziennikarki "Gazety Wyborczej".
Przede wszystkim, zarówno Konstytucja RP jak i Kodeks Karny nie chronią Boga, religii, Kościoła czy Biblii, lecz osoby, które uważają wyznawaną przez nich religię i to, co jest z nią związane, za ważny element ich życia. Artykuł 196 Kodeksu Karnego wyraźnie stwierdza: "Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega karze". Nie chodzi więc o obrażanie przedmiotów, ale ludzi z krwi i kości. Prawo chroni nie to, co boskie, lecz to, co ludzkie. Tego rozróżnienia autorka felietonu w ogóle nie zauważa.
Co więcej, Konstytucja RP w art. 53 uznaje wolność sumienia i religię za dobra, i chroni je. W dodatku sankcjonuje, że "każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych". Wśród nich jest również prawo do wyznawania religii. Jeśli ktoś nie szanuje tych praw, np. przez darcie Biblii lub obraźliwe wypowiedzi, Konstytucja pośrednio nazywa te akty przestępstwem, resztę doprecyzowuje Kodeks Karny. Dlaczego jest to wykroczenie? Ponieważ obrażanie ludzi nie służy porządkowi i dobru społecznemu, a raczej wywołuje napięcia i niepotrzebną wrogość.
Według polskiej Konstytucji zarówno wierzący jak i niewierzący są wobec państwa równouprawnieni. Jeśli wierzący dyskryminują i obrażają niewierzących, powinni być pociągani do odpowiedzialności karnej. I na odwrót, jeśli niewierzący odnoszą się z pogardą do przekonań religijnych osób wierzących, powinni liczyć się z konsekwencjami swojego postępowania. W przeciwnym wypadku, naruszy się konstytucyjne prawo każdej osoby do wyznawania bądź niewyznawania religii. Wracając do sprawy Dody, problem nie leży więc w rozstrzyganiu, czy Pismo św. jest natchnione czy nie ani w respektowaniu wolności artystycznej ekspresji. Tutaj chodzi o stosunek do ludzi żywiących takie, a nie inne przekonanie religijne.
Wynika z tego jasny wniosek: jeśli Konstytucja chroni prawo do wyznawania religii, to z natury rzeczy nie istnieje coś takiego jak absolutna wolność słowa, którą pod niebiosy wynosi Ewa Siedlecka. Granice wolności wyznaczają prawa osób trzecich i poszanowanie porządku publicznego. Nie tylko w kwestiach religijnych. Tak samo nie mogę bezkarnie nazwać publicznie Prezydenta RP idiotą i zbezcześcić flagi narodowej, bo obraża to tych, którzy uważają się za obywateli Polski (przynajmniej mnie by taki postępek obraził).
Również prawo do artystycznej ekspresji nie może być niczym nieograniczone, bo artysta nie mieszka sam w danym kraju, chyba że uczynimy z wolności wypowiedzi artysty bożka i nadrzędne prawo, to wówczas w miejsce dawnej cenzury wejdzie jej druga skrajność - samowola. Stąd już niedaleko do chaosu i anarchii.
Po drugie, wbrew populistycznej tezie Ewy Siedleckiej, zapis Kodeksu Karnego o obrazie uczuć religijnych wierzących nie bierze się wyłącznie ze średniowiecza (jakby wszystko, co pochodzi z tamtego okresu było złe i wsteczne), lecz z uznania przez państwo, że religia i jej praktykowanie, także za pośrednictwem znaków i symboli, odgrywa ważną rolę w życiu człowieka i społeczeństwa.
I wcale nie jest prawdą, że sankcjonowanie prawa religijnego dotyczy jedynie państw wyznaniowych (np. islamskich), co absurdalnie sugeruje autorka felietonu. W Stanach Zjednoczonych, gdzie rozdział państwa od religii jest wyraźnie zaznaczony, chroni się konstytucyjnie "swobodne korzystanie z religii" i karze przestępstwa popełniane na tym tle.
Niemiecki Kodeks Karny w paragrafie 166 zabrania publicznego znieważania przekonań religijnych, Kościoła lub związku religijnego, a nawet zwyczajów, o ile zachowanie takie może doprowadzić do naruszenia porządku publicznego. Podobnie orzeka austriacki Kodeks Karny z 1974 roku w paragrafie 188 o poniżaniu religii, gdzie zabrania publicznego poniżania lub wyszydzania osoby bądź rzeczy, stanowiących przedmioty czci religijnej. Przykłady można by mnożyć.
Również nasza Konstytucja stanowi, że wolność uzewnętrzniania religii może być ograniczona tylko ustawowo i w specyficznych warunkach, np. kiedy czyjeś praktyki religijne zagrażają bezpieczeństwu państwa, porządkowi publicznemu, zdrowiu, moralności lub wolności i praw innych osób. Nie słyszałem nigdy, aby otaczanie Pisma św. szacunkiem przez wiernych wykraczało w naszym kraju przeciwko dobrom, chronionym przez Konstytucję.
Skomentuj artykuł