Pokaż mi śmierć i wojnę

Pokaż mi śmierć i wojnę
Palestyńczyk opłakujący śmierć dwóch islamskich bojowników, którzy zginęli w czasie izraelskiego nalotu na Strefę Gazy. (fot. EPA / ALI ALI)

Dziennikarze, karmiąc widzów wstrząsającymi obrazami z wojen, nie pastwią się nad ich ofiarami. Zadaniem fotoreporterów nie jest obrażanie czytelników. Dziennikarze nie licytują się w plebiscycie na ilość pokazanej krwi. Kierują się dobrymi intencjami. Chcą pokazać wojnę taką, jaka ona jest, a nie taką, jaką chcemy, żeby była. Stąd krew, łzy i cierpienie, a nie amerykańskie czołgi przy zachodzącym afgańskim słońcu.

13 marca "Gazeta Wyborcza" opublikowała na pierwszej stronie zdjęcie rannej dziewczynki z Homs w Syrii. Wcześniej zdjęcie umieścił Reuters. Po prawej ręce i policzku dziewczynki cieknie krew. Być może swoją zakrwawioną dłonią chciała otrzeć łzy, które spływały po jej twarzy, gdy terrorysta wymierzał pistolet w głowę jej matki? (W miniony weekend w Syrii znaleziono 47 ciał. W większości kobiet i dzieci - część z nich miała poderżnięta gardła. Przeciwnicy Baszara al-Asada za masakrę obwinili syryjskiego prezydenta).

Podobne zdjęcia, pokazujące brutalną prawdę o wojnie i śmierci, prawie codziennie publikowane są na łamach polskich, europejskich i amerykańskich gazet. Przerabialiśmy ludzkie cierpienie, patrząc na zdjęcia czołgów w Czeczenii i fotografie niewinnych białoruskich opozycjonistów okładanych gumową pałką podczas manifestacji przeciwko wyborowi Aleksandra Łukaszenki na prezydenta. Zamykaliśmy oczy, patrząc jak Libijczycy maltretowali Muammara Kaddafiego. Wyłączaliśmy telewizory, gdy dziennikarze relacjonowali śmierć przywódcy Al - Kaidy i powieszenie Saddama Husajna.

DEON.PL POLECA

Kto chce sycić wzrok widokiem wojny? Na pewno nikt, zwłaszcza kiedy popija poranną kawę. Nie chcemy, by nasze dzieci patrzyły na krew. Dlatego, nierzadko, publikacje wstrząsających zdjęć wywołują lawinę gniewnych komentarzy. Internauci i publicyści wieszają psy na dziennikarzach za to, że "epatują" fotografiami nasączonymi cierpieniem, posoką i łzami. Brzydzi nas śmierć i wojna.

Zachwiać nasz spokój

Uważam jednak, że dziennikarze "Gazety Wyborczej", Reutersa i CNN, pokazując światu zdjęcia umierających dzieci w Syrii czy w innych zapalnych punktach globu, słusznie czynią.

Staram się na bieżąco śledzić wydarzenia w miejscach, gdzie giną cywile. Taki cel postawiłem sobie na początku Wielkiego Postu. Każdego dnia, oczekując na śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, staram się uprzytamniać sobie, że żyję w czasach, gdy ciągle ludzka krew leje się strumieniami i gdy wciąż giną ludzie walczący o wolność.

Większość mediów, podobnie jak ich odbiorcy, boją się wojny. Istnieje pewien nurt w ich relacjonowaniu, który można nazwać patriotyczno-bohaterskim. To dziennikarstwo, które nie przybliża prawdy, tylko ją oddala. Dziennikarz z patriotycznym zacięciem będzie pokazywał nam dzielnych amerykańskich chłopców, którzy opuścili swe płaczące matki, by zaprowadzać pokój na świecie. Uzbrojeni po zęby, z karabinami na ramionach "demokratyzują" świat.

Mariusz Zawadzki z "Gazety Wyborczej" twierdzi, że nie jesteśmy oswojeni z wojną, dlatego wyrażamy dla niej nieme przyzwolenie. W swoim tekście "Trzeba przypomnieć sobie, czym jest wojna" pisze: "Posyłanie żołnierzy na drugi koniec świata przychodzi nam w ostatnich latach szczególnie łatwo, ponieważ w USA, Europie Zachodniej czy Polsce prawie nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, czym jest wojna. Od kilku pokoleń bomby w naszych częściach świata nie spadały". Zawadzki dodaje, że Amerykanie powinni dokonywać swoich wyborów świadomie. "To samo dotyczy narodów z Amerykanami zaprzyjaźnionymi. W wojnach, które świat zachodni prowadził w Iraku, Afganistanie czy Pakistanie, na jednego zabitego żołnierza przypadało od kilkudziesięciu do stu zabitych tubylców".

Świat, gdyby chciał, mógłby powstrzymać ludobójstwa i cierpienia. Świat, czyli ludzie, ma w sobie siłę napędzającą zmiany. Wyborcy mogą np. rozliczyć polityków, którzy nie zareagowali na Syrię, Rwandę, Ugandę czy Czeczenię. A jednak tego nie robią. Dlaczego? Bo ich wiedza o wojnie ogranicza się do przekonania o bohaterstwie żołnierzy, a nie o klęskach.

Z okruszynami wiedzy, jaką mamy o wojnie, stoimy często po stronie oprawców, a nie ofiar. Dzięki prawdziwej dramaturgii wojny z krwią tubylców, którą pokazują dziennikarze, mamy szansę zmienić swoje położenie.

Pierwszym krokiem do zmiany jest informacja i poznanie. Mordercom chodzi o milczenie, dziennikarzom wojennym o pokazanie prawdy.

Gdy za czasów rządów Leonida Kuczmy na Ukrainie zamordowano dziennikarza Georgija Gongadze, oprawcy spalili wszystkie jego dowody tożsamości. Morderca zabija i nie pozostawia po swojej zbrodni śladu. Jeśli nie wiesz, że Georgijowi odcięto głowę, a ciało w zupełnie innym miejscu przykryto liśćmi w ukraińskim lesie, to znaczy, że poniekąd potwierdzasz zwycięstwo tego zabójstwa. Dziennikarz epatujący wojenną krwią daje szansę na przekroczenie naszej niewiedzy. Wojna to nie tylko dzielni żołnierze, ale przede wszystkim niewinni, umierający cywile.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Pokaż mi śmierć i wojnę
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.