Polska - Słowacja: Epoka lodowcowa 2012
Porażka ze Słowakami na pożegnanie fatalnych eliminacji do piłkarskich mistrzostw świata w RPA. Nasi rywale cieszą się z awansu, a polski futbol czeka długa - trzyletnia - zima w oczekiwaniu na turniej Euro 2012. Bez wielkich nadziei, że po zimie nastanie radosna wiosna.
Z marzeniami o mundialu w Afryce pożegnaliśmy się już wcześniej, ale warunki, jakie towarzyszyły zakończeniu eliminacji stanowiły najbardziej sugestywną oprawę dla stypy na Stadionie Śląskim, zwanym także Narodowym. Puste, zaśnieżone trybuny z garstką kibiców, biała murawa z odśnieżonymi liniami i fragmentem boiska w kształcie grzyba pośrodku, zlewające się z tłem trykoty naszych reprezentantów - tyle pozostanie w pamięci po spotkaniu, w którym jeszcze przed rokiem chcieliśmy widzieć radosne zwieńczenie kolejnych eliminacji.
Mecz na dobre się jeszcze nie rozpoczął, a Polska już przegrywała. Jerzego Dudka zaskoczył własny obrońca. To była woda na młyn dla gości, którzy zadowoleni z wyniku cofnęli się, w kontrach szukając okazji do podwyższenia wyniku. Warunki, w jakich toczyła się gra, sprzyjały bardziej obronie niż atakowi.
To nie był najgorszy mecz w wykonaniu biało-czerwonych na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Starali się wyrównać. Na przeszkodzie stanął brak umiejętności, szczęścia, wsparcia kibiców, a także pogoda. A na dodatek w bramce Słowaków stał Jan Mucha. Bramkarza stołecznej Legii nie udało się pokonać Ireneuszowi Jeleniowi i Ludovicowi Obraniakowi. Po strzale Mariusza Lewandowskiego w sukurs golkiperowi gości przyszła poprzeczka.
0:1 Seweryn Gancarczyk (3' - bramka samobójcza)
Kończące się eliminacje kolejny raz obnażyły smutną prawdę, że polski futbol to zaścianek. Mimo doznawanych wciąż upokorzeń nadal nie chcemy przyjąć do siebie innej prawdy: ta zaściankowość pogłębia się od ćwierćwiecza i nic nie zmieni się w ciągu najbliższych lat. Mimo to wciąż czekamy na cud, liczymy, że wystarczy zmiana trenera reprezentacji narodowej, władz PZPN, albo wstawienie do kadry pomijanego dotychczas w selekcji zawodnika, by nawiązać do sukcesów czasów "Orłów Górskiego".
Zniecierpliwienie wyczekujących cudu narasta - wszak już za niecałe 3 lata turniej Euro 2012. Klęska w mistrzostwach, rozgrywanych nad Wisłą, uznana zostałaby za hańbę narodową.
Główny winowajca upadku polskiej piłki został zdefiniowany: to klika Polskiego Związku Piłki Nożnej, aktualnie uosabiana przez prezesa Grzegorza Latę, trenera Stefana Majewskiego i ponad trzystugłową hydrę, którą określić można mianem "pana Korupcji". Pozbycie się ich uzdrowi rodzimy futbol.
Otóż nie uzdrowi. Nie będzie cudu, bez względu na to, jaka przyszłość czeka trenera Majewskiego i obecny zarząd PZPN. Co najwyżej uda się podczas Euro po przegranych w meczu otwarcia i meczu o wszystko wygrać lub zremisować spotkanie o honor. Czy tego oczekujemy?
W futbolowej centrali zasiadają ludzie reprezentujący środowisko piłkarskie - najbardziej rzutcy, przebojowi i kreatywni spośród członków "PZPN family". Zastąpić mogą ich już tylko gorsi. W reprezentacji i w klubach grają zawodnicy będący produktem polskiej myśli szkoleniowej. Jej skuteczność pokazał wtorkowy mecz młodzieżowców Polski i Holandii.
Z wielkim trudem przychodzi zrozumienie, że recepta na sukces jest banalna w swej prostocie. To mozolna, wieloletnia praca, która polegać musi na stworzeniu solidnej podstawy piłkarskiej piramidy, na szczycie której znajduje się reprezentacja. Na razie dyskusja o przyszłości futbolu, prowadzona przez działaczy PZPN, futbolowych żurnalistów i protestujących kibiców ma wymowę sceny finałowej najbardziej znanego dramatu Samuela Becketta.
Czekajmy dalej. Na cud, na Godota, na co tylko chcemy.
Skomentuj artykuł