"Radosny" futbol podopiecznych Smudy

"Radosny" futbol podopiecznych Smudy
Robert Lewandowski z Maciejem Rybusem cieszą się ze zdobycia pierwszej bramki. Z tyłu Jacek Kielb (fot. EPA/RUNGROJ YONGRIT)
inf. wł. / ŁK

W ostatnim spotkaniu reprezentacji Polski w Pucharze Króla w Tajlandii Biało-czerwoni wygrali z Singapurem 6:1. Trzy bramki padły po rzutach karnych. Wynik podopiecznych Franciszka Smudy jest dużo lepszy od gry, jaką zaprezentowali. Bura od selekcjonera należy się zwłaszcza za grę w pierwszej połowie i postawę defensywy.

Singapur okazał się najsłabszą drużyną turnieju, a Polacy mimo zwycięstwa poziomem - zwłaszcza w pierwszej połowie - dostosowali się do rywali. Początek spotkania pokazał, jaką taktykę przygotował na 110. drużynę w rankingu FIFA Franciszek Smuda. Jego podopieczni prostopadłymi podaniami mieli zaskakiwać skomasowaną obronę Singapuru. W taki sposób sam na sam z bramkarzem znalazł się w 5. minucie Robert Lewandowski, ale sędzia odgwizdał spalonego. Po chwili Maciej Iwański i Lewandowski w polu karnym mieli przed sobą tylko jednego obrońcę, ale podanie legionisty do napastnika Lecha zatrzymało się na nodze osamotnionego stopera.

Rywale nie zamierzali tylko się bronić, a biało-czerwoni pozwalali im na wiele. Polscy obrońcy często faulowali rywali lub wybijali piłkę na aut bramkowy, pozwalając podopiecznym Serba Radojko Avramovicia na groźne wrzutki w pole karne. Po jednej z nich, w 7. minucie utracie bramki zapobiegła tylko instynktowna obrona Sebastiana Przyrowskiego.

DEON.PL POLECA

Marnie wyglądała gra Polaków w ataku. Mnożyły się niedokładne podania, nasi reprezentanci potrafili dograć tylko na 3-4 metry. Grając na małej powierzchni, w gąszczu nóg obrońców, nie można było stworzyć zagrożenia pod bramką rywali. Za to po jednym z szybkich wypadów Singapur mógł objąć prowadzenie. W 18. minucie Afik Yunos uderzeniem z woleja zza pola karnego chciał umieścić piłkę pod poprzeczką, ale Przyrowski paradą zażegnał niebezpieczeństwo. Marazm biało-czerwonych przerwał dobrym rajdem Maciej Sadlok (20'). 

W 24. minucie, w nieco dziwnych okolicznościach Polacy wyszli wreszcie na prowadzenie. Akcję przeprowadził Maciej Rybus, dośrodkował, na krótkim słupku faulowany Dawid Nowak nie zdołał sięgnąć piłki, ale po drugiej stronie bramki czaił się już Jacek Kiełb, który skierował futbolówkę do siatki. Sędzia jednak gola nie uznał i podyktował rzut karny, zapominając chyba o przepisie dotyczącym przywileju korzyści. Jedenastkę na gola zamienił Lewandowski.

Po zdobyciu bramki Polacy nieco się ożywili, ale formacja defensywna swoją grą przyprawiała o dreszcze. Jej błąd w 34. minucie nie skończył się stratą gola tylko dlatego, że gracz Singapuru z pięciu metrów wolał trafić w nogi kolegi z zespołu niż do bramki.

W 37. minucie Polacy prowadzili 2:0, a kolejną bramkę, po nareszcie udanym prostopadłym podaniu zdobył Lewandowski. Po chwili gracz Lecha miał szansę ustrzelić klasyczny hat-trick, ale w zamieszaniu pod bramką rywale w ostatniej chwili wybili mu piłkę, by wyjść z kontratakiem, po którym padł gol kontaktowy. Uderzeniem zza pola karnego Przyrowskiego pokonał Shi Jiayi. Trzy minuty później powinien być remis. Przyrowski wybiegiem za pole karne powstrzymał szarżę rywala, ale piłka trafiła na 45. metrze do Shaha, który nie namyślając się wiele uderzył na bramkę. Na szczęście Kamil Glik wybił głową piłkę wpadającą tuż pod porzeczkę.

Na 3:1 już w doliczonym czasie pierwszej połowy podwyższył z rzutu karnego - podyktowanego za faul na wybiegającym na czystą pozycję Lewandowskim - Iwański.

W szatni Polaków musiało być gorąco, bowiem po przerwie nasi reprezentanci zagrali poprawnie. Singapur cofnął się do obrony i polska defensywa tylko raz miała okazję pokazać swą słabość, na szczęście piłka minęła słupek. Polacy przeważali, ale nie potrafili wykorzystać nadarzających się okazji. Wreszcie w 69. minucie w sukurs biało-czerwonym przyszedł bramkarz Sunny, który przepuścił między rękawicami silny, ale zmierzający w środek bramki strzał Piotra Brożka zza pola karnego. W 76. minucie straszliwie zbłaźnił się Patryk Małecki, który z dwóch metrów przeniósł piłkę nad bramką. Trzy minuty później Sunny pozwolił graczowi krakowskiej Wisły na częściową rehabilitację, bowiem piłka po nieudanym dośrodkowaniu napastnika odbiła się najpierw od słupka, potem od pleców goalkipera, by wpaść do bramki. Dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry wynik ustalił z wątpliwego rzutu karnego Tomasz Nowak.

Reprezentacja wygrała wysoko, ale trzeba zgodzić się z Franciszkiem Smudą, który przed meczem twierdził, że wynik nie jest ważny. Niestety, gra biało-czerwonych przyprawiała chwilami o ból głowy i końcowy gwizdek sędziego można było przyjąć z wielka ulgą. Mając na uwadze, że w spotkaniu udział wzięli gracze, z którymi Smuda chce wiązać nadzieje na przyszłość, to ta przyszłość jest bardzo mglista.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Radosny" futbol podopiecznych Smudy
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.