Bilingi - sprawa "na skalę afery Watergate"
Prokuratura nie występowała o billingi prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego żony w śledztwie ws. przecieku raportu ABW o incydencie gruzińskim w 2008 r. - zapewniła Marzena Kowalska, zastępca prokuratora generalnego.
Zarazem podkreśliła, że prokuratura nie podjęła żadnych działań po ustaleniu, że do pary prezydenckiej były przypisane dwa telefony, z których łączono się z osobami, o których billingi wystąpiono w śledztwie.
W piątek Kowalska przedstawiła sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka informację o śledztwie ws. ujawnienia poufnego raportu ABW nt. strzałów w pobliżu kolumny z prezydentem podczas jego wizyty w Gruzji w 2008 r. O ujawnienie raportu "Dziennikowi" oskarżono już ówczesnego prezydenckiego urzędnika Piotra Kownackiego.
Politycy PiS twierdzą, że w tym śledztwie sprawdzano billingi pary prezydenckiej. Powołują się na doniesienia "Rzeczpospolitej", że w śledztwie "sięgnięto do zapisów połączeń Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Do wszystkich danych dostęp miała ABW". Politycy PiS mówią, że to sprawa "na skalę afery Watergate". Zapowiedzieli wniosek o zwołanie specjalnego posiedzenia Sejmu. Złożyli też zawiadomienie o przestępstwie przekroczenia uprawnień przez ABW, które trafiło do Prokuratury Okręgowej w Płocku.
Według Kowalskiej po uzyskaniu wykazu połączeń tych sześciu osób, zwrócono się o numery telefonów, z którymi prowadziły one rozmowy. Gdy ustalono, że część tych telefonów należy do Kancelarii Prezydenta RP, zwrócono się do niej o wskazanie osób użytkujących je. - Odpowiedziała ona, że dwa numery były przypisane do prezydenta i jego małżonki; po uzyskaniu tej informacji prokurator nie podejmował co do tych numerów żadnych czynności - dodała Kowalska.
Powiedziała, że to ABW złożyła zawiadomienie do prokuratury o przestępstwie ujawnienia tajemnicy służbowej, jakim był sporządzony w 16 egzemplarzach raport ABW. Agencja prowadziła wewnętrzne postępowanie, którego wyniki przekazała prokuraturze. "Dziennik" opublikował raport oznaczony nr. 4, który ABW przekazała Kancelarii Prezydenta RP - podkreśliła prokurator. Dodała, że ekspertyzy tego dokumentu na zlecenie prokuratury dokonali biegli z Instytutu Badań Sądowych z Krakowa.
Płocka prokuratura prowadzi postępowanie sprawdzające z doniesienia PiS i zamierza się zapoznać z całością akt warszawskiego śledztwa o przeciek raportu - poinformowała Kowalska. Według niej potem zapadnie decyzja, czy wszcząć formalne śledztwo, czy też odmówić tego.
Przed komisją nie stawił się nikt z ABW. Wiceszef ABW Paweł Białek napisał, że właściwą komisją w sprawie Agencji jest sejmowa komisja ds. służb specjalnych. Zapewnił też, że ABW nie prowadziła żadnych działań wobec prezydenta i jego żony.
Po informacji Kowalskiej Andrzej Czuma (PO) wniósł by komisja przyjęła ją do wiadomości i na tym zamknąć posiedzenie. - Co my robimy? Bawimy się w sąd czy w komisję śledczą? - wtórował mu Jerzy Kozdroń (SLD). Posłowie PiS kwestionowali jednak działania ABW; pytali, czy "nie zastępowała ona prokuratury".
- ABW lekceważy Sejm i wybiera sobie rozmówców - mówiła Marzena Wróbel (PiS). Dopytywała, czy prokuratura wie, co robiła w tej sprawie sama ABW. - Sfera działalności operacyjnej ABW jest poza kontrolą prokuratury - odpowiedzieli prokuratorzy. - Kto zasugerował prokuraturze, żeby sprawdzić akurat te 6 numerów? - pytał Arkadiusz Mularczyk (PiS), który nie doczekał się odpowiedzi. Jego zdaniem komisja będzie wracać do sprawy, bo ABW mogła wprowadzić ją w błąd zapewnieniem, że nie prowadziła "żadnych czynności" wobec pary prezydenckiej.
PiS skrytykowało szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, za to że odmówił stawienia się na posiedzenie komisji. PiS zamierza poinformować o jego zachowaniu premiera Donalda Tuska. Zdaniem Mularczyka zachowanie szefa ABW jest bez precedensu. - Nie może być tak, że szef instytucji państwowej wybiera sobie komisję, na którą się stawi. Jeszcze do nie dawna władze ABW przychodziły na komisję sprawiedliwości. Rozważamy zwołanie następnej komisji w tej sprawie i ponowne wezwanie Bondaryka - dodał.
Raport ABW dotyczył incydentu z oddaniem strzałów w Gruzji, gdy w listopadzie 2008 r. konwój z prezydentami Kaczyńskim i Micheilem Saakaszwilim został zatrzymany przy granicy z Osetią Południową. "Dziennik" napisał, że za najbardziej prawdopodobną wersję uznano w dokumencie, iż "sytuacja mogła być wykreowana przez stronę gruzińską". Według ustaleń, polskie Biuro Ochrony Rządu nie znało szczegółów wyjazdu na granicę, a w chwili, gdy padły strzały, Lech Kaczyński - przebywający razem z prezydentem Gruzji - nie miał polskiej obstawy, która była w tyle kolumny.
Skomentuj artykuł