"Parytet nie ma żadnych szans w Sejmie"
Obywatelski projekt ustawy o parytetach, zapewniający kobietom i mężczyznom równy udział na listach wyborczych ma małe szanse na przyjęcie przez Sejm. " Za" chce głosować jedynie Lewica; przeciw są PiS i PSL. PO przedstawi własne propozycje w tej sprawie.
Platforma w swoim projekcie, który ma być gotowy w przyszłym tygodniu, chce zaproponować, aby przynajmniej 30 proc. miejsc na listach wyborczych przypadło kobietom.
Obywatelski projekt ustawy przygotowany przez organizatorki Kongresu Kobiet zmienia ordynacje wyborcze do Sejmu, Parlamentu Europejskiego oraz rad gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich. Według projektu liczba kobiet na liście wyborczej nie może być mniejsza niż liczba mężczyzn (nie obejmuje parytetu w wyborach do Senatu i do rad gmin do 20 tys. mieszkańców, które zakładają ordynację większościową).
18 lutego w Sejmie odbędzie się pierwsze czytanie projektu obywatelskiego. Swój projekt w tej sprawie przygotowuje Platforma. Wiceszef klub PO Grzegorz Dolniak zapowiedział, że najprawdopodobniej już w przyszłym tygodniu zajmą się nim władze klubu. Jeśli go zaakceptują, może trafić do marszałka Sejmu w ciągu kilku dni. Oznacza to, że oba projekty spotkają się w komisji sejmowej.
Autorka projektu PO, posłanka Agnieszka Kozłowska-Rajewicz poinformowała w środę, że zostanie w nim zapisane, iż przynajmniej 30 proc. miejsc na listach wyborczych ma przypaść kobietom. Dolniak przyznaje, że były rozważane wersje bardziej szczegółowe (np. że dodatkowo wśród pierwszych trzech kandydatów na liście musi być przynajmniej jedna kobieta), ale on sam uważa, że lepsze jest rozwiązanie ogólniejsze. – Szczegółowe regulacje mogą wypracowywać partie na swój wewnętrzny użytek – argumentował.
– Mój projekt zabezpiecza przed patologiami, jakimi są "jednopłciowe" listy wyborcze, ale pozwala też na elastyczne tworzenie tych list i nie zaburza reguł ich konstruowania – oceniła Kozłowska-Rajewicz. Jak podkreśliła wyborcy mają prawo wybierać spośród obu płci. – Taka równościowa kwota 30 proc. wydaje się właściwa, aby zabezpieczyć zróżnicowanie płci na listach – dodała. Posłanka zaznaczyła, że dzięki jej projektowi na każdej liście wyborczej pojawią się przynajmniej dwie kobiety więcej.
Zdaniem Kozłowskiej-Rajewicz, parytet 50 proc. jest nie do zaakceptowania, ponieważ dotychczasowy udział kobiet w życiu politycznym jest niewielki – około 20-25 proc. – 50-procentowy parytet jest praktycznie nie do zrealizowania. Nie ma żadnych szans na przejście ustawy w Sejmie – podkreśliła.
Wyraziła nadzieję, że klub PO poprze jej propozycje. Przyznała jednocześnie, że w klubie Platformy jest wielu przeciwników parytetów – przede wszystkim z konserwatywnego skrzydła partii. – Ale w klubie tego rodzaju sprawy rozstrzygamy większością głosów, a z moich rozmów wynika, że wiele koleżanek i kolegów z klubu uważa, że 30 proc. parytet to rozsądna propozycja – zaznaczyła.
Dolniak podkreślił, że 30-procentowy parytet de facto już teraz obowiązuje na listach wyborczych Platformy. Pytany o swój osobisty stosunek do parytetów mówi, że jest ambiwalentny, "bez istotnych powodów, aby być przeciwko".
Zdecydowanie przeciwko parytetom są natomiast niektóre jego klubowe koleżanki, m.in. Magdalena Kochan.
– Jestem jak najbardziej za zwiększeniem udziału kobiet w życiu publicznym, ale parytety to rozwiązanie sztuczne. 50-procentowy parytet jest po prostu nierealny – uważa Kochan.
– Nawet przy 30-procentowym parytecie – co zrobimy jeśli na jakąś listę nie znajdziemy tylu kobiet? Nie chodzi przecież o to, żeby robić listy "z łapanki", czy zmuszać kogokolwiek do zaangażowania się w politykę. Czy obowiązują w Polsce parytety dla nauczycieli czy lekarzy? – podkreśla posłanka.
Jej zdaniem udział kobiet w życiu społecznym powinien być zwiększany przede wszystkim poprzez politykę prorodzinną, przydomowe żłobki, rozluźnienie sztywnego gorsetu kodeksu pracy. – Z polityką jest zresztą taki problem, że stereotypowo utożsamiana jest z partyjniactwem, a ono kobiet nie interesuje – zaznaczyła Kochan.
Posłanka Platformy nie wyobraża sobie, żeby w głosowaniu nad ustawą w sprawie parytetów w PO miała obowiązywać dyscyplina. – Kocham mój klub za to, że w sprawach światopoglądowych każdy głosuje zgodnie z własnym sumieniem – oświadczyła.
W klubie Prawa i Sprawiedliwości prawdopodobnie nie będzie dyscypliny w głosowaniu – twierdzi rzecznik klubu Mariusz Błaszczak. Jak dodał, z tego co wie większość jego klubowych kolegów i koleżanek sprzeciwia się pomysłowi wprowadzenia parytetów w jakimkolwiek kształcie.
Posłanka PiS Elżbieta Jakubiak, podkreślając, że jej zdaniem kobiet powinno być więcej w Polityce, zapowiada, że mimo to będzie głosować przeciwko parytetom. – W partii politycznej powinno być tak, że nie jestem oceniana jako kobieta, albo mężczyzna, ale jako osoba, która albo się przydaje i ma coś do powiedzenia, albo nie – oceniła Jakubiak.
W jej ocenie najskuteczniejszym rozwiązaniem, które zachęciłoby kobiety do aktywniejszego niż dotychczas udziału w polityce, byłaby sprawiedliwa polityka prorodzinna – w tym ulgi podatkowe dla wielodzietnych rodzin.
Według posłanki Lewicy Izabeli Jarugi-Nowackiej jej klub prawdopodobnie opowie się za projektem Kongresu Kobiet ws. parytetów. – Nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby Lewica go nie poparła – powiedziała w środę. – Decyzje będą podejmowane na posiedzeniu klubu – zastrzegła.
– Kobiety płacą podatki na takich samych zasadach jak mężczyźni. Dlaczego o budżecie nie mamy w równy sposób decydować i argumentować na jakie obszary życia publicznego przeznaczać pieniądze? – argumentuje posłanka Lewicy.
Jarudze-Nowackiej nie podoba się parytet na poziomie 30 proc., który chce wprowadzić Platforma. – PO chce zabetonować istniejący stan rzeczy. Na listach partii tyle kobiet było w ostatnich wyborach – zauważyła.
Szef klubu PSL Stanisław Żelichowski powiedział, że będzie namawiał posłów Stronnictwa do odrzucenia propozycji Kongresu Kobiet, bo – jak ocenił – jest "nierozsądna". Jego zdaniem Stronnictwo nie powinno popierać także projektu PO ws. parytetów.
– Trzeba apelować do sumień, żeby jak najwięcej kobiet było na listach. My to zrobimy – zapowiedział.
Żelichowski podkreślił, że w 1985 roku został posłem właśnie w ramach obowiązywania parytetu. – Facet miał mieć 180 cm wzrostu, skończyć leśnictwo, mieć 38 lat i nie lubić zupy. Byłem jedynym Polsce, który takie kryteria spełniał i dlatego zostałem posłem. Nie chcę wracać do starych czasów – oświadczył.
Skomentuj artykuł