Podejrzany o zabicie rodziny w Rudzie Śląskiej nie żyje
Podejrzany o popełnione w Rudzie Śląskiej zabójstwo żony i dwóch synów 44-letni Piotr K. nie żyje. Zmarł w czwartek wskutek nagłego pogorszenia stanu zdrowia po przewiezieniu go do szpitala więziennego w Krakowie - poinformował rzecznik gliwickiej prokuratury prok. Piotr Żak.
Jak wynika ze wstępnych ustaleń, przyczyną śmierci było nagłe zatrzymanie krążenia - poinformował w piątek PAP rzecznik Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Krakowie mjr Tomasz Wacławek.
Informację o śmierci Piotra K. jako pierwsza podała w piątek telewizja tvn24. Prokurator Żak w rozmowie z PAP zaznaczył, że "w chwili obecnej nie ma żadnych informacji, żeby doszło do próby samobójczej".
"Mężczyzna był przyjęty na oddział szpitalny aresztu w Bytomiu, tam lekarze zdecydowali, że lepsze warunki leczenia zapewni mu szpital więzienny przy areszcie w Krakowie. Tam też został przyjęty i - okoliczności nie mogę szczegółowo podać, bo to będzie wszystko badane - zmarł pomimo akcji reanimacyjnej" - powiedział rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.
"Przyczyn, dla których nastąpiło pogorszenie stanu jego zdrowia, a także przyczyn śmierci nie jestem w stanie podać" - powtórzył prokurator.
Jak powiedział PAP mjr Tomasz Wacławek, Piotr K. został przywieziony do aresztu śledczego na ul. Montelupich w Krakowie 23 grudnia wieczorem ze znacznymi obrażeniami na ciele. "Przed godz. 18 z uwagi na charakter obrażeń został zakwaterowany w szpitalu na oddziale chirurgicznym, w celi wieloosobowej. Był osłabiony, ale pozostawał w kontakcie" - powiedział PAP mjr Wacławek.
Jak zrelacjonował rzecznik, rano 24 grudnia osadzony przyjął śniadanie i leki, w chwilę potem współosadzony zgłosił pielęgniarce i oddziałowemu, że mężczyzna ten poczuł się źle. Było to ok. godz. 8.20.
"Oddziałowy wraz z pielęgniarką udzielili pomocy, następnie przystąpili do akcji reanimacyjnej oraz wezwali pogotowie. O godz. 8.40 przybył zespół reanimacyjny, o godz. 9.37 lekarz dyżurny stwierdził zgon" - powiedział mjr Wacławek. "Na miejsce przyjechała policja i prokurator, ponieważ zawsze w przypadku zgonu na terenie jednostki penitencjarnej, niezależnie czy jest on naturalny, czy w związku z samoagresją lub z powodu innych przyczyn, czynności prowadzi prokuratura. Niezależnie od tego również dyrektor aresztu wszczął czynności wyjaśniające" - powiedział rzecznik.
"Ze wstępnych ustaleń wynika, że przyczynę zgonu określono jako nagłe zatrzymanie krążenia" - dodał rzecznik. Dokładną przyczynę i okoliczności zgonu ustali prokuratura. Informacja o zdarzeniu przekazana została rodzinie za pośrednictwem policji.
Piotr K. we wtorek usłyszał zarzuty zabójstwa żony i synów, w tym jednego z nich - ze szczególnym okrucieństwem. Do tragedii doszło 15 grudnia. Nad ranem w jednym z bloków w Rudzie Śląskiej znaleziono cztery osoby. Trzy z nich - 43-letnia kobieta i jej dwaj synowie w wieku 6 i 13 lat - nie żyły.
Wszystkie ofiary miały rany zadane ostrym narzędziem. 44-letni ojciec rodziny, który też był poważnie poraniony, po reanimacji trafił do szpitala. Zdaniem prokuratury to Piotr K. zabił swoich najbliższych. On sam nie przyznawał się do popełnienia zarzucanych czynów, twierdził, że nie pamięta, co się wydarzyło.
W środę sąd przychylił się do wniosku prokuratury o aresztowanie podejrzanego - motywowanego surowością grożącej kary i rangą postawionych zarzutów.
Po decyzji sądu Piotra K. przewieziono ze szpitala, w którym przebywał, do oddziału szpitalnego bytomskiego aresztu. Śledczy zapowiadali też wówczas zlecenie opinii biegłym psychiatrom na temat poczytalności mężczyzny.
Krótko po zdarzeniu śledczy mówili nieoficjalnie, że najbardziej prawdopodobna jest tragedia, która rozegrała się wewnątrz rodziny. Według informacji podawanych przez media, ojciec mógł mieć problemy zdrowotne. Prawdopodobnie zabił swoich bliskich, a potem próbował popełnić samobójstwo.
Jak nieoficjalnie przekazywali policjanci, w mieszkaniu nie było śladów włamania. Drzwi wejściowe był zamknięte od środka. Zwłoki znaleźli rodzice 44-latka, którzy często przychodzili do mieszkania syna i jego rodziny. Mieli swoje klucze.
Skomentuj artykuł