Proces za prowokację dziennikarza TVP
Kary pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata zażądał w czwartek prokurator w procesie reportera TVP oskarżonego o składanie fałszywych zeznań i podrabianie dokumentów. Chodzi o prowokację dziennikarską, w ramach której reporter podał się za uchodźcę.
Obrońca i sam oskarżony wnieśli o umorzenie sprawy ze względu na znikomą szkodliwość społeczną. Sąd Rejonowy w Białymstoku, przed którym toczył się ten proces, publikację wyroku odroczył do 20 listopada.
Endy Gęsina-Torres (zgadza się na podawanie danych i prezentowanie wizerunku) dostał się do strzeżonego ośrodka dla cudzoziemców w Białymstoku w styczniu br. Dał się zatrzymać przez policję, wykorzystał swoje kubańskie pochodzenie, podał fałszywe dane personalne i historię swego rzekomego przekroczenia granicy z Białorusią.
Decyzją sądu umieszczony został w ośrodku, gdzie ukrytą kamerą nagrał materiał do programu "Po prostu". Kiedy sprawa wyszła na jaw (funkcjonariusze Straży Granicznej w ośrodku zorientowali się, że mężczyzna ma zegarek z ukrytą kamerą i kartą pamięci), prokuratura wszczęła śledztwo i ostatecznie oskarżyła dziennikarza.
Postawiono mu zarzuty podrabiania dokumentów (podpisywania ich fałszywym imieniem i nazwiskiem). Oskarżony został także o składanie fałszywych zeznań dotyczących rzekomego pobytu na Białorusi, nielegalnego przekroczenia granicy oraz utraty rzeczy i dokumentów, a także swej sytuacji rodzinnej i materialnej.
Jak mówił w mowie końcowej prok. Piotr Bilewicz z Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe, wyrok w tej sprawie będzie bardzo istotnym precedensem. "Bo pozwoli też dziennikarzom stwierdzić, do jakiej granicy mogą się posuwać i pozwoli określić, czy przestępstwa przeciw wymiarowi sprawiedliwości, wiarygodności dokumentów, to jest coś istotnego, czy nie" - dodał.
Powiedział też, iż w prawodawstwie nie ma definicji podstępu dziennikarskiego, tzw. wcieleniówki, choć definicje prowokacji są m.in. w ustawie o policji, ABW czy CBA. W jego ocenie, brak takiej definicji w prawie prasowym to jasny przekaz, iż takie możliwości powinny być "zastrzeżone i kontrolowane w sposób bardzo restrykcyjny po to, żeby nie przynieść więcej szkody, niż pożytku". Dodał, że granicą działalności dziennikarskiej są granice prawa.
"Cała ta koncepcja wcieleniówki, która miała po drodze spowodować złożenie fałszywych zeznań i złożenie fałszywego podpisu jest jakiś nieporozumieniem" - mówił Bilewicz, oceniając, iż nie było w tym przypadku m.in. stanu wyższej konieczności. Złożył wniosek o karę łączną pół roku więzienia, w zawieszeniu na dwa lata.
Obrona chce umorzenia sprawy ze względu na znikomą szkodliwość społeczną czynu. Mecenas Jan Oksentowicz mówił, że przestępstwem jest czyn społecznie niebezpieczny i pytał, czy zachowanie, działanie oskarżonego reportera komukolwiek wyrządziło szkodę. "Czy ktoś na tym ucierpiał? Czy ktokolwiek poniósł szkodę? Nikt" - mówił adwokat.
Dodał, że przebywając w ośrodku oskarżony nie prowokował żadnych sytuacji, a "starał się odnotować to, co w tym ośrodku rzeczywiście miało miejsce". Powiedział, że taka dziennikarska "wcieleniówka" była potrzebna, przywoływał publikacje prasowe po pokazaniu materiału w telewizji, z których wynikało, iż w ośrodkach dla cudzoziemców wprowadzane są zmiany na lepsze.
"Jedyną możliwością dostania się do ośrodka było popełnienie tych czynów, które są mi zarzucane i do których się przyznaję" - mówił w ostatnim słowie Gęsina-Torres. Powiedział, że "jest mu przykro", iż musiał złamać prawo, by pokazać co dzieje się w ośrodku. Przepraszał za to, że skłamał przed sądem, który decydował o umieszczeniu go w ośrodku. "Absolutnie działałem w interesie społecznym, który był tutaj celem nadrzędnym" - dodał.
Proces był obserwowany m.in. przez Helsińską Fundację Praw Człowieka. Dominika Bychawska-Siniarska, która zajmuje się w Fundacji problematyką wolności mediów, powiedziała w czwartek przed sądem, że dziennikarze pełnią rolę "watch-doga, stróża demokracji". "Obowiązkiem dziennikarzy jest informowanie społeczeństwa o wszelkich nieprawidłowościach" - podkreśliła. Dodała, że Europejski Trybunał Praw Człowieka "nie zgadza się z odpowiedzialnością karną w stosunku do dziennikarzy".
Skomentuj artykuł