Rząd: 2,3 proc. składki w OFE, 5 proc. w ZUS
Premier Donald Tusk zapowiedział, że rząd chce, by OFE otrzymywały 2,3 proc. składek zamiast obecnych 7,3 proc. 5 proc. składek trafiłoby na indywidualne konta osobiste, zarządzane przez ZUS. Propozycję krytykują ekonomiści, opozycja wskazuje na dramatyczny stan finansów państwa.
Rząd chce, by zmiany obowiązywały od 1 kwietnia 2011 r.
Zgodnie z przedstawionym w czwartek przez premiera planem rządu, docelowo w 2017 r. część składki na II filar, zarządzana przez ZUS, ma wynosić 3,8 proc. Tusk wyjaśnił, że proponowany model będzie gwarantował pełne bezpieczeństwo emerytur, które będą nawet "trochę wyższe" od obecnych. Dzięki tym rozwiązaniom "odciążony" ma zostać dług i deficyt sektora finansów publicznych.
Szef rządu wyjaśnił, że II filar w części obsługiwanej przez OFE powinien docelowo dysponować podobną pulą pieniędzy, jaką dziś daje składka w wysokości 7,3 proc. "Proponujemy więc, aby równocześnie wprowadzić system dobrowolny - na początek 2 proc., potem 3 proc., a od 2017 r. 4 proc. dodatkowego ubezpieczenia" - powiedział. Zaznaczył, że będzie to odpisane od podstawy opodatkowania.
Krytycznie decyzję rządu oceniają jednak ekonomiści. Były wiceprezes NBP prof. Krzysztof Rybiński uważa, że propozycja jest bardzo zła, a w długim okresie będzie miała negatywne skutki dla wysokości emerytur. Mówił, że nie rozwiązuje to żadnego z problemów, a deficyt będzie "rósł dużo szybciej, tylko pod dywanem".
Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha jest zdania, że propozycje świadczą o tym, że rząd "naprawdę stoi w obliczu zapaści finansów publicznych". Z kolei wiceprezes Business Centre Club Zbigniew Żurek obawia się, że to kolejny zabieg księgowy, który poza ratowaniem ksiąg budżetu państwa wiele nie wnosi.
Przedstawione propozycje nie zyskały też uznania pracodawców. W ocenie PKPP Lewiatan, politycy uwalniają się od obowiązku przeprowadzenia reform finansów publicznych, a na zmianach ucierpi rynek kapitałowy. Natomiast Pracodawcy RP uważają, że zmiany "godzą w interes przyszłych emerytów". Będą niekorzystne szczególnie dla tych, którzy będą kończyć aktywność zawodową za ponad 20 lat.
Izba Gospodarcza Towarzystw Emerytalnych oceniła, że stanowisko rządu podważa sens i bezpieczeństwo systemu emerytalnego oraz zwiększa prawdopodobieństwo niskich emerytur milionów Polaków.
Różnie oceniają plany rządu politycy. Poseł Paweł Arndt z PO (szef sejmowej komisji finansów publicznych) uważa, że wpłyną one korzystnie na statystyki długu publicznego. Anna Bieńkowska z SLD ocenia, że zmiana pozwoli Polsce przejść suchą nogą przez kryzys ekonomiczny. Jej zdaniem decyzja jest jednak dowodem na "wielki niedobór środków w budżecie państwa i rzeczywistą groźbę przekroczenia limitu deficytu budżetowego".
Także PiS jest zdania, że rząd szuka pieniędzy. Wiceszefowa PiS Beata Szydło powiedziała, że "chodzi o to, żeby przeżyć rok do wyborów". Natomiast Janusz Piechociński (PSL) wskazał, że bez pieniędzy uzyskanych dzięki zmianom zrealizowanie budżetu na 2011 rok byłoby bardzo trudne. Według niego propozycje rządu pokazują jak "dramatyczna i bardzo napięta" jest sytuacja finansów publicznych Polski.
Zapowiedź zmian w systemie emerytalnym nie miała wpływu na rynek walutowy - złoty był stabilny. W czwartek wieczorem euro wyceniano na 3,96 zł, a dolara na 2,99 zł. Ceny polskich papierów skarbowych zaczęły jednak spadać, a rentowności poszły w górę. Diler rynku długu Banku Millennium Henryk Sułek powiedział PAP, że rynek "mało optymistycznie" przyjął zapowiedzi rządu.
Obowiązujący od 1999 r. system emerytalny składa się z dwóch filarów - ZUS-u, do którego trafia 12,2 proc. składki pracowników, oraz drugiego - Otwartych Funduszy Emerytalnych, do których przekazywane jest 7,3 proc. pensji. ZUS ma więc mniej pieniędzy na bieżące wypłaty, dlatego dostaje dofinansowanie od państwa. Zwiększa to deficyt i dług publiczny.
Skomentuj artykuł