Amerykanie jednak nie chcą secesji - sondaż
Choć po listopadowych wyborach prezydenckich w USA do serwisów informacyjnych trafili secesjoniści, domagający się oderwania ich stanów od USA, to - inaczej niż u wielu amerykańskich sojuszników - tendencje secesjonistyczne są tam marginalne.
Stany Zjednoczone często przedstawia się jako podzielone w następstwie kulturowej wojny domowej; podział ten ma symbolizować poszatkowana czerwono-niebieska mapa sympatii politycznych - czerwone jako sympatyzujące z Republikanami i niebieskie dla Demokratów.
Ale to w amerykańskich szkołach codziennie składa się przysięgę na wierność fladze Stanów Zjednoczonych, ze słowami o "jednym narodzie w obliczu Boga". A - w przeciwieństwie do wysiłków ruchów separatystycznych w Kanadzie i Europie - petycje w sprawie oderwania się poszczególnych stanów, które trafiły w listopadzie na stronę Białego Domu, pokazują jedynie, jak małe jest zainteresowanie w USA takimi inicjatywami.
Jak wylicza BBC, szacuje się, że pod petycjami podpisało się dotąd ok. 700 tys. ludzi, czyli ok. 0,2 proc. ludności. Nawet w Teksasie, w którym tendencje secesjonistyczne były najsilniejsze, zebrano 118 tys. podpisów, co stanowi mniej niż 0,5 proc. ich mieszkańców.
Próg 25 tysięcy podpisów, który zobowiązuje Biały Dom do ustosunkowania się do petycji, przekroczono w 11 stanach: właśnie w Teksasie, a także w Karolinie Południowej, Georgii, Luizjanie, na Florydzie, w Missouri, Tennessee, Karolinie Północnej, Alabamie, Oklahomie i Ohio. W kontekście 312 milionów mieszkańców USA liczby te nie robią wielkiego wrażenia.
Tendencja może być wręcz odwrotna - w listopadowym referendum wyborcy w Portoryko opowiedzieli się za tym, by to terytorium stowarzyszone z USA stało się 51. amerykańskim stanem. Podobne referenda odbywały się już kilka razy wcześniej, jednak dotychczas Portorykańczycy byli zawsze za przedłużeniem obowiązującego status quo.
Tak nikłe zainteresowanie hasłami secesjonistycznymi różni Amerykanów od wielu ich sojuszników. W Szkocji, Quebecu i Katalonii u władzy są partie dążące do referendów w sprawie niepodległości. W Belgii spór między francuskojęzycznymi Walonami z południa kraju i mówiącymi po niderlandzku Flamandami z północy przez ponad 530 dni blokował skutecznie utworzenie nowego rządu.
Neil Caren, profesor socjologii uniwersytetu w Karolinie Północnej, twierdzi, że nawet sygnatariusze petycji zazwyczaj podpisali się pod nimi, aby zademonstrować frustrację po wyborach, w których na drugą kadencję wybrany został Barack Obama. Stany, w których petycje spotkały się z największym zainteresowaniem, są wśród tych, które w listopadowych wyborach poparły rywala Obamy, Mitta Romneya.
Wszelkie zapędy secesjonistyczne hamuje pamięć o jednym z najbardziej traumatycznych okresów w amerykańskiej historii, czyli wojnie secesyjnej między Konfederacją Południa a Unią, w której - jak się szacuje - zginęło nawet 750 tys. ludzi. To więcej ofiar niż łącznie we wszystkich innych konfliktach z udziałem Amerykanów w historii - zwraca uwagę Anatol Lieven z londyńskiego King's College.
Poważne ruchy secesjonistyczne sięgają XIX wieku, gdy w czasie wojny 1812 roku bliska wystąpienia z Unii była Nowa Anglia. Obecnie od czasu do czasu uderzają w te tony politycy głównego nurtu. Kongresmen z Teksasu i kandydat w republikańskich prawyborach Ron Paul w odpowiedzi na falę petycji na stronie Białego Domu twierdził, że secesja jest "głęboko amerykańskim prawem", a jeszcze w 2009 roku gubernator Teksasu Rick Perry mówił o prawie Teksasu do oderwania się, choć potem się wycofał - przypomina BBC. Nie jest przypadkiem, że wypowiedzi takie najczęściej rozbrzmiewają w Teksasie, który w latach 1836-1845 był republiką.
Eksperci tłumaczą, że sukces amerykańskiego poczucia obywatelskiego nacjonalizmu, leży w tym, że wpajany jest on od najmłodszych lat. Wiara w konstytucję, która pozostawia 50 stanom znaczną autonomię, i w mity założycielskie jest jednym z głównych czynników jednoczących. Profesor historii uniwersytetu w Nowej Anglii Eric Zuelow dodaje do tego tendencję kolejnych fal imigrantów do asymilacji. "Doświadczenie imigrantów jest wbudowane w narodową mitologię - mitologię tygla" - twierdzi. Przekonuje, że poszczególne grupy miały tendencje do rozlewania się i mieszania między sobą na tyle skutecznie, że zapobiegło to kulturowym czy lingwistycznym odpowiednikom Quebecu.
Skomentuj artykuł