Były strażnik z Auschwitz przerywa milczenie
Strażnik w niemieckim obozie koncentracyjnym i zagłady Auschwitz-Birkenau Reinhold Hanning, którego proces toczy się w Detmold (Nadrenia Północna-Westfalia), przerwał w piątek milczenie, przepraszał, mówił, że ubolewa i że jest mu wstyd.
94-letni obecnie były esesman oskarżony jest o pomocnictwo w zamordowaniu co najmniej 170 tys. osób.
- Wstyd mi, że widząc bezprawie, w żaden sposób mu się nie przeciwstawiłem. Jest mi naprawdę przykro - powiedział w sądzie, odczytując osobiste oświadczenie. Mówił, że głęboko ubolewa nad tym, iż należał do przestępczej organizacji, która jest odpowiedzialna za śmierć wielu niewinnych ludzi i zniszczenie niezliczonych rodzin.
Z aktu oskarżenia wynika, że Hanning wstąpił w lecie 1940 roku na ochotnika do elitarnej jednostki Waffen-SS. Brał udział w walkach na froncie, a w styczniu 1942 roku został odkomenderowany do oddziału wartowniczego w obozie Auschwitz. Esesman pełnił służbę w obozie Auschwitz I. Był też obecny przy przyjmowaniu transportów i selekcji więźniów kierowanych do obozu zagłady Birkenau.
Niemieckie media informowały w lutym, kiedy rozpoczął się proces, że w stopniu plutonowego Hanninga przeniesiono w czerwcu 1944 roku do obozu koncentracyjnego pod Berlinem, Sachsenhausen. Przed końcem wojny dostał się do alianckiej niewoli.
Prokuratura zarzuca mu współudział w akcji mordowania Żydów z Węgier w 1944 roku, w masowych egzekucjach oraz w selekcji nowo przybyłych więźniów, z których część kierowano bezpośrednio do komór gazowych, a innych do pracy. Jako strażnik oskarżony przyczyniał się do funkcjonowania obozowej machiny śmierci - uważa prokuratura.
Oskarżenie stoi na stanowisku, że esesmanowi znane były wszystkie metody mordowania więźniów. Zdawał sobie sprawę, że system, którego celem było zabicie tak wielu osób, może funkcjonować tylko dzięki takim jak on pomocnikom strzegącym ofiary - uważa prokurator.
Wcześniej w piątek obrońcy Hanninga odczytali w sądzie jego oświadczenie dotyczące m.in. okresu, kiedy był strażnikiem w Auschwitz. Oskarżony przyznał w tym dokumencie, że wiedział o mordowaniu więźniów na masową skalę. Oświadczenie kończy się słowami: "Auschwitz było koszmarem. Wolałbym tam nigdy nie być".
Proces w Detmold to kolejny w ostatnim czasie przypadek nadrabiania przez niemiecki wymiar sprawiedliwości wieloletnich zaniedbań w ściganiu hitlerowskich zbrodniarzy.
Główny Urząd Ścigania Zbrodni Nacjonalistycznych w Ludwigsburgu skierował ponad dwa lata temu do prokuratury listę z nazwiskami ponad 30 byłych esesmanów podejrzanych o zbrodnie.
Dawni strażnicy obozów koncentracyjnych byli do niedawna bezkarni, ponieważ zachodnioniemiecki Trybunał Federalny orzekł w 1969 roku, że warunkiem skazania za pomoc w morderstwach jest udowodnienie indywidualnej winy oskarżonego. Ze względu na brak świadków zbrodni było to w większości przypadków niemożliwe.
Przełomowe znaczenie dla ścigania sprawców tej kategorii przestępstw miało skazanie na pięć lat więzienia Johna Demjaniuka, strażnika w obozie w Sobiborze. Sąd w Monachium uznał go w 2011 roku za winnego współuczestnictwa w zamordowaniu ponad 28 tys. więźniów, pomimo braku dowodów na popełnienie konkretnych czynów.
Skazanie Demjaniuka stworzyło nową sytuację prawną, umożliwiającą podjęcie kroków prawnych przeciwko wszystkim osobom, które uczestniczyły w działaniu obozów zagłady, niezależnie od tego, czy nadzorowały komory gazowe, czy też zatrudnione były w obozowej kuchni.
Skomentuj artykuł