Dowódca z Afganistanu: Siła daje autorytet
Kontrola nad okolicami opanowanymi przez talibów, większa mobilność, dobre warunki działania dla następnej zmiany to plany ppłk. Grzegorza Kostrzewskiego dowodzącego jednym z dwóch polskich zgrupowań bojowych w Afganistanie. Zauważa, że gdy wojsko okazuje siłę i ściga napastników, zyskuje szacunek mieszkańców.
"Tu, w dystrykcie Gelan chcemy rozszerzyć obszar kontrolowany przez władze lokalne nie tylko do stolicy dystryktu, ale również na otaczające miejscowości" - powiedział PAP ppłk Kostrzewski.
Kostrzewski spotkał się przed kilku dniami z subgubernatorem dystryktu Mehabullahem Sabawunem i nowym szefem policji mjr. Gulem Ahmadem w wiosce Latif, leżącej niedaleko bazy Warrior, gdzie stacjonują żołnierze zgrupowania Bravo pod dowództwem Kostrzewskiego.
Rozmowa dotyczyła miejsca ulokowania posterunku policji w wiosce, w której jeszcze kilka tygodni temu polscy żołnierze złapali kilku ludzi i znaleźli zbiorniki z materiałem wybuchowym do zdalnie odpalanych min.
Na razie w drodze wizji lokalnej uzgodniono, że główny posterunek - wystarczająco duży, by w razie potrzeby wjechał tam Rosomak - stanie w samej wiosce. Na wzgórzu ma być stanowisko obserwacyjne, pozwalające dostrzec osoby idące do wioski od strony pobliskich gór i granicy z Pakistanem.
Kostrzewski przyznaje, że "policja nie ma zbyt dobrej reputacji, ale w Gelanie mamy nowego komendanta, który dokonał juz wielu zmian". Nowy komendant, major Gul Ahmad, postawny mężczyzna z ciemnorudą brodą, w okularach, ubrany w mundur z cienkiej szarozielonej wełny, jest często chwalony przez żołnierzy. Jak mówi ppłk Kostrzewski, nowy szef lokalnej policji "umundurował swoich ludzi, tak że wyglądają jak policjanci, a nie banda rzezimieszków", i zerwał z praktyką pobierania myta od kierowców ciężarówek i haraczy od sklepikarzy, za co poprzedni komendant trafił do więzienia.
Za największy sukces ósmej zmiany Kostrzewski uważa poszerzenie obszaru kontrolowanego przez władze afgańskie i zdobycie przychylności mieszkańców. "To, że od czasu do czasu walczymy, to nie cel, lecz środek. W miejscowości Szinkej, gdzie na początku witały nas pociski z granatników, teraz ludzie wychodzą na ulice, czekają, aż żołnierze przywitają się z nimi, rozdadzą pomoc humanitarną, spytają, co słychać" - mówi.
Przyznaje, że trudno stwierdzić, czy strzelali miejscowi czy przyjezdni; mieszkańcy zawsze przekonują, że strzelał ktoś z innej wsi. W okolicach bazy Warrior grupy bojowników były mieszane - oprócz miejscowych były sygnały o bojownikach z Czeczenii i Pakistanu.
"Część tych ludzi robi to dla pieniędzy. Podkładanie +ajdików+ (od IED, improvised explosive device - PAP) jest tutaj sposobem zarabiania na życie. Gdyby ci ludzie mieli alternatywę, pewnie woleliby pracować normalnie niż wykonywać tak niebezpieczną czynność jak podkładanie IED" - uważa Kostrzewski. Dodaje, że skuteczność żołnierzy w wykrywaniu podkładaczy min na autostradzie nr 1 bardzo wzrosła, odkąd nad bazą wisi - przy dobrej pogodzie - balon obserwujący okolice w dzień i w nocy.
"Staramy się prowadzić działania wyprzedzające. Problem z tym, że tu grupy przeciwników są liczniejsze niż na północy Afganistanu, zdarzają się grupy po 20-30 osób" - mówi podpułkownik. Wyraża się o nich z respektem: "To nie są ludzie z przypadku. Trzeba pamiętać, że tutaj wojna trwa nieprzerwanie od 40 lat. Osiągnęli w tym mistrzostwo. Wiele się można od nich nauczyć na temat maskowania, skrytego podejścia. Są godnym przeciwnikiem".
Zadania, jakie stawia swojemu zgrupowaniu do końca zmiany, to wyparcie przeciwników i zajęcie kilku pobliskich miejscowości, nad którymi afgańska władza straciła kontrolę. Jeszcze 6-7 lat temu policja sama jeździła do tych miejscowości, zatrzymywała lokalnych przywódców talibów. "Później nastąpił regres, teraz staramy się to odbudować" - mówi Kostrzewski.
"Chcemy przekonać lokalną ludność, że władza należy do rządu afgańskiego, a nie do bojowników. Naszym celem będzie nie tylko wyparcie ich za rzekę, zabezpieczenie drogi Highway 1 łączącej Kabul z Kandaharem przed podkładaniem IED, ale i stworzenie warunków dla kolejnej zmiany, która będzie działać w okresie letnim, zdecydowanie trudniejszym niż zimowy. Chcemy, by nasi następcy gładko weszli w teren, nie musieli zaczynać od głównej drogi, ale mogli poszerzać teren kontrolowany przez rząd Afganistanu" - deklaruje ppłk Kostrzewski.
"Gorzej, jeśli damy się zaskoczyć. Zamykanie się w bazach do niczego nie prowadzi. Przykład z Iraku pokazał, że ograniczenie sił manewrowych doprowadziło tylko do tego, że przeciwnik strzelał do nas, jak chciał i kiedy chciał. Staramy się do tego nie dopuścić. Nawet teraz, kiedy jest błoto, kiedy nasze pojazdy grzęzną, jeździmy, rozmawiamy z ludnością. Gdzie się nie da dojechać, staramy się dojść. Osiągnęliśmy sytuację, w której od ponad dwóch miesięcy nie ma ostrzałów bazy, od kilku tygodni nie mamy żadnego kontaktu ogniowego z przeciwnikiem" - mówi oficer.
"Początkowo atakowali nas z granatników nawet się nie kryjąc. Teraz, kiedy widzą, że po ostrzale pojazdu nie wycofujemy się, a przeciwnie, wojsko się spieszą i odpowiada ogniem, zaczynają się wycofywać. Kiedy wchodzimy do miejscowości, którą kiedyś zajmowali bez problemu, ludność patrzy na nas inaczej. Ludzie tu nauczyli się respektować siłę. Władzę ma ten, kto ma siłę" - opisuje Kostrzewski.
Zaznacza, że gdy polskiemu wojsku towarzyszą afgańskie armia i policja. "Na propagandę talibów trzeba mieć swoje argumenty. My przynosimy edukację, chcemy budować drogi i przychodnie. Oni tego zabraniają i nakładają nielegalne podatki" - mówi.
Na razie bojownicy po potyczkach uciekają po polnych drogach na motorowerach i żołnierze nie są w stanie dogonić ich opancerzonymi wozami. "Teren jest płaski, ale to zwodnicze, jest wiele koryt rzek, pól, są wąskie drogi, którymi Rosomak nie przejedzie. Użycie śmigłowców w tym terenie jest kluczem do sukcesu" - mówi Kostrzewski.
Na razie śmigłowce są w odległej o kilkadziesiąt kilometrów bazie Ghazni. Od przyszłej zmiany mają stacjonować też w bazie Warrior.
Skomentuj artykuł