Izrael w odwecie bombarduje Strefę Gazy
Pięć osób zginęło w czwartek w nalocie izraelskim na miasto Rafah w Strefie Gazy - informują źródła palestyńskie. Atak był odwetem za serię czwartkowych zamachów, do których doszło w pobliżu Ejlatu nad granicą z Egiptem. W zamachach zginęło siedem osób.
Wśród zabitych Palestyńczyków jest lider ugrupowania Ludowe Komitety Oporu Kamal al-Nairab, jego dowódca wojskowy i trzech członków. Ugrupowanie to często działa niezależnie od rządzącego w Strefie Gazy radykalnego Hamasu.
Izrael informuje, że w Rafah zbombardowany został "budynek używany przez terrorystów". W Rafah znajduje się jedyne przejście graniczne między Egiptem a Strefą Gazy, otwarte częściowo kilka miesięcy temu. Tam też znajdują się setki przemytniczych tuneli służących do nielegalnego przerzutu towarów i ludzi.
Rząd Izraela zapowiedział akcję odwetową wobec sprawców zamachów na "Izraelczyków i suwerenność państwa". Premier Benjamin Netanjahu określił zamachowców jako "radykalne elementy islamistyczne" i oznajmił, że odpowiedź na ich akcje będzie "właściwa".
Minister obrony Ehud Barak oświadczył, że Egipt traci kontrolę nad półwyspem Synaj, otwierając terrorystom pole do działania. Zdaniem Baraka, "źródłem zamachu jest Gaza" (palestyńska Strefa Gazy rządzona przez Hamas). Zarówno Egipt, jak i hamasowski rząd zaprzeczają oskarżeniom, ale Egipt po zamachach znów zamknął granicę ze Strefą Gazy, a Hamas przed nalotem izraelskim ewakuował budynki rządowe i kwatery sił bezpieczeństwa w obawie przed odwetem.
Przedstawiciel Hamasu Ahmed Jusuf pochwalił jednak zamachy, uznając jednocześnie, że zostały przeprowadzone "w odpowiednim memencie, ponieważ Izraelczycy atakują Gazę codziennie, za dnia i w nocy".
W serii zamachów dokonanych w czwartek - z użyciem broni maszynowej, rakietowych pocisków przeciwpancernych i ładunków wybuchowych - zginęło 7 Izraelczyków, w tym sześciu cywili i jeden żołnierz, rannych zostało 31 osób. Zabitych zostało też siedmiu domniemanych sprawców o nieujawnionej tożsamości.
Wśród ofiar zamachów nie ma Polaków - zapewnił PAP konsul RP w Izraelu Piotr Starzyński. Jak powiedział Starzyński, konsulat uzyskał od władz i służb izraelskich informacje, że żaden polski obywatel nie ucierpiał w zamachach.
Napastnicy zaatakowali autobus pasażerski jadący do Ejlatu, cywilny samochód oraz patrol wojskowy. Władze twierdzą, że akcje były dobrze zaplanowane i skoordynowane. "Mówimy o oddziale terrorystów, którzy wtargnęli do Izraela. To skumulowany atak na Izraelczyków" - powiedział rzecznik izraelskich sił zbrojnych podpułkownik Awital Leibowicz.
Około jedenastej polskiego czasu trzech sprawców przebranych w mundury izraelskich żołnierzy ostrzelało z broni maszynowej autobus firmy Egged, która działa też w Polsce. Władze podejrzewają, że zamachowcy wysiedli z samochodu, który jechał wcześniej za autobusem, a potem go wyprzedził.
Żołnierze, którzy byli wśród pasażerów (w Izraelu żołnierze z bronią często podróżują środkami publicznej komunikacji), odpowiedzieli ogniem, a potem zajęli się rannymi. Autobus nie tylko nie zatrzymał się, ale jeszcze przyspieszył, hamując dopiero przed najbliższym posterunkiem wojskowym. Pół godziny później, bliżej granicy z Egiptem, eksplodowały ładunki wybuchowe, które podłożono tam, by powstrzymać oddziały jadące na pomoc ofiarom.
Po kolejnych dziesięciu minutach obok cywilnego samochodu spadł pocisk z moździerza. Wreszcie, o dwunastej trzydzieści, terroryści zaatakowali kolejny autobus. Odpalony przez nich rakietowy pocisk przeciwpancerny trafił jednak samochód osobowy, zabijając jego pasażerów. Po czwartym zamachu wywiązały się walki napastników z wojskiem, w ich wyniku zabitych zostało siedmiu domniemanych sprawców.
Jednak pościg za sprawcami nie został jeszcze zakończony. Siły bezpieczeństwa podejrzewają, że napastników było więcej - od 10 do 20. Część z nich zdołała uciec do Egiptu. Około siedemnastej polskiego czasu odkryto sześć gotowych do odpalenia bomb, a także rakiety przeciwpancerne.
Zdaniem władz izraelskich, napastnicy mieli zamiar dokonać zamachu na większą skalę, ale udaremniła go szybka reakcja sił bezpieczeństwa.
Według izraelskich źródeł wojskowych, ataki zostały przeprowadzone przez napastników, którzy ze Strefy Gazy przedostali się do Izraela przez terytorium Egiptu. Władze w Kairze zaprzeczają temu, twierdząc, że patrole graniczne nie zaobserwowały żadnych "podejrzanych ruchów".
Od niedzieli na egipskim półwyspie Synaj trwa operacja rządowych sił egipskich przeciwko radykalnym grupom nastawionym na destabilizację stosunków z Izraelem. Od czasu ustąpienia prezydenta Egiptu Hosniego Mubaraka na półwyspie doszło do pięciu ataków na gazociąg wiodący do Izraela. Jest też krytykowany układ pokojowy Egiptu z Izraelem z 1979 roku. Za jego gwaranta był uważany Mubarak. Po jego ustąpieniu Egipt otworzył też częściowo granice z palestyńską Strefą Gazy. Tel Awiw twierdzi, że z tego powodu przez granicę przenika teraz więcej terrorystów, broni i materiałów wybuchowych, a wrogowie Izraela mają swobodę działania na Synaju.
Skomentuj artykuł