Nie zapomnijcie o afgańskich kobietach!
"Nie zapomnijcie o afgańskich kobietach" - wzywają przywódców NATO obrońcy praw człowieka. Obawiają się, że zabiegając o jak najszybsze wycofanie się z Afganistanu, Zachód gotów jest za to przehandlować prawa, jakie afgańskie kobiety zdobyły po obaleniu talibów.
W pierwszych latach inwazji na Afganistan poprawa losu afgańskich kobiet była jedną z najważniejszych obietnic Zachodu. Pod panowaniem talibów, fanatycznych wyznawców segregacji płci, kobiety pozbawione zostały możliwości nauki, pracy, a nawet opieki medycznej. Dodatkowo ubezwłasnowolniała je afgańska tradycja, zakazująca kobietom wychodzenia z domostw z odsłoniętą twarzą i bez towarzystwa ojców, mężów lub synów.
Obaliwszy talibów, nowe władze zniosły obowiązujący rozdział płci. Otwierano szkoły dla dziewcząt, a także przyjmowano je do klas koedukacyjnych. Kobiety zrównano w prawach z mężczyznami, a nawet zastrzeżono dla nich jedną czwartą miejsc w parlamencie. Ich sytuacja w Kabulu i innych wielkich miasta uległa poprawie, ale na wsiach nadal obowiązywały raczej nakazy tradycji, niż nowej konstytucji.
Ostatnio zaś tradycja i religia zaczynają brać pierwszeństwo nad konstytucją także w miastach.
Wiosną, zabiegając o poparcie konserwatywnych mułłów i mieszkańców wsi, prezydent Hamid Karzaj poparł edykt Rady Ulemów, stwierdzający, że "mężczyzna jest fundamentem porządku społecznego, a kobieta pełni w nim rolę drugorzędną". Ulemowie zalecali rozdzielność płci w miejscach pracy i nauki, a także zwyczaj, nakazujący kobietom pojawiać się publicznie jedynie w towarzystwie spokrewnionych mężczyzn. Edykt zezwalał też mężczyznom na stosowanie kar cielesnych wobec żon, nieokazujących im posłuszeństwa.
W marcu Human Rights Watch alarmowała, że w afgańskich więzieniach przetrzymywanych jest prawie pół tysiąca kobiet, skazanych za popełnienie "zbrodni obyczajowych".
Wiosną brytyjska organizacja dobroczynna Oxfam w specjalnym raporcie stwierdziła, że dziesięć lat po obaleniu talibów, prawie 90 proc. afgańskich kobiet wciąż doświadcza fizycznej, psychicznej i seksualnej przemocy.
W lutym minister kultury i informacji Sajed Machdum Rahin zalecił dziennikarkom telewizyjnym, by zakrywały głowy chustami, a także unikały rzucającego się w oczy makijażu. Pod koniec zeszłego roku ministerstwo oświaty z Kabulu zarzekało się, że nie zawarło sekretnego porozumienia ze sprzyjającymi talibom mułłami i nie bierze ich na nauczycieli i dyrektorów wioskowych szkół. W zamian za rekrutowanie duchownych na nauczycieli, talibowie mieli zobowiązać się, że nie będą więcej palić szkół.
Tam, gdzie takich niepisanych umów nie zawierano, talibowie napadają i palą szkoły, zabijają nauczycieli, terroryzują rodziców posyłających córki na naukę wraz z chłopcami. Wiosną talibowie spalili ponad sto szkół w samej tylko "polskiej" prowincji Ghazni. Do napadów dochodziło także w pobliskich prowincjach Paktika i Chost, a także w Nangarhar na wschodzie i Helmandzie na południu.
Kabulski politolog Harun Mir uważa, że lekceważący stosunek afgańskich władz do praw kobiet może być przesłaniem kierowanym do talibów. - To może być dla nich sygnał, że rząd gotów jest do ustępstw i w zamian za zawarcie pokoju z partyzantami może zmienić także wzorowane na zachodnich prawa i konstytucję - twierdzi Harun Mir.
Działaczy praw człowieka niepokoi, że o prawach afgańskich kobiet milczą także władze USA, sposobiące się do wycofania swoich wojsk z Afganistanu.
- Kiedy próbujesz układać się z talibami, prawa kobiet schodzą na plan bardzo daleki - niepokoi się Suzanne Nossel z amerykańskiej sekcji Amnesty International. - Ale jest jeszcze bardziej niepokojące, bo pozwala przypuszczać, że usiłując przekonać talibów do ugody, Zachód gotów jest poświęcić w Afganistanie nie tylko prawa kobiet, ale i inne swobody demokratyczne.
Posłanka Fauzia Kufi, która jako pierwsza i jedyna zgłosiła się już do zapowiadanych na 2014 r. wyborów prezydenckich w Afganistanie, wytyka rządowi w Kabulu, że w składzie afgańskiej delegacji na szczyt NATO w Chicago nie znalazła się żadna kobieta. Mówi też, że kiedy jej koledzy-posłowie kpią z niej, doradzają, że jeśli chce zamieszkać w pałacu prezydenckim, powinna wyjść za mąż za prezydenta.
Skomentuj artykuł