Bohater kina akcji czy święty wszech czasów? Ta historia wydarzyła się naprawdę

Bohater kina akcji czy święty wszech czasów? Ta historia wydarzyła się naprawdę
(fot. shutterstock.com)

Były żołnierz zostaje ranny podczas swojej ostatniej niebezpiecznej misji. Odbywa trudną rehabilitację, próbując odzyskać sprawność. Wtedy w jego ręce trafiają listy pewnego mnicha, które opisują tajne zwoje zawierające informacje o największej potędze, jaką widział ten świat.

Zainspirowany nimi weteran postanawia wyrównać rachunki z przeszłością. Wyrusza w samotną drogę i zamyka się na 3 dni w klasztorze, podczas których zmienia się wszystko. Tam odkrywa prawdę o sobie. Zgłębia i ćwiczy swoje zdolności, a wszystko to zapisuje w notatniku, który ma wpływ na losy ludzi na całym świecie. Zafascynowani nim młodzi mężczyźni rzucają swoje dotychczasowe życie i dołączają do niego. Zaczyna o nich być głośno. Nadchodzi prawdziwa rewolucja. Filozofia zamknięta w ćwiczeniach spisanych przez byłego komandosa pozwala dotknąć Boga. Czy światu grozi niebezpieczeństwo? Byłby to świetny opis filmu akcji, ale ta historia wydarzyła się naprawdę. "Świat" rzeczywiście jest w niebezpieczeństwie - a właściwie duch tego świata. Poznajcie św. Ignacego Loyolę, bohatera na miarę wszech czasów. Jego Ćwiczenia Duchowe to opowieść o potędze miłości Boga do człowieka.

To całkiem zabawne, że wychowanek dominikanów mierzy się z prawdziwą ikoną duchowości jezuickiej. Miłość uszczypliwa łącząca te dwa zgromadzenia jest powszechnie znana. Pierwszym stopniem wtajemniczenia w duszpasterstwach dominikańskich są żarty na temat jezuitów (i odwrotnie). Czas chyba jednak zrobić mały "coming-out" i powiedzieć głośno: Ignacy Loyola to prze-gość! Mógłbym teraz opisać, gdzie i kiedy się urodził, jakie zdobył wykształcenie, tytuły itp., ale wolę skupić się na kilku konkretach, które fascynują w nim nawet dzisiaj. Z perspektywy postdominikańskiej oczywiście.

DEON.PL POLECA

Żołnierz, hazardzista, egocentryk

Tak było przynajmniej na początku. Szlachcic z dobrego domu, pełen dumy i marzeń o sławie, postanawia chwycić byka za rogi (czyt. zadbać o własną karierę). W sumie nie ma się czemu dziwić, kto z nas mając taką okazję, nie skorzystałby z niej? Takie to logiczne. Najmłodszy z trzynaściorga rodzeństwa, wychowany przez żonę kowala, posiadający zamożnego ojca, który miał wiele ważniejszych spraw na głowie niż syna - jednego z wielu. Ignacy musiał zadbać o siebie. Przyjął tonsurę, która gwarantowała mu przywileje; został paziem, aż w końcu trafił do najbliższej gwardii księcia. Ignacy był w swoim fachu po prostu dobry, zaangażowany, poszerzał swoje horyzonty, rozwijał wojenne rzemiosło i sztukę walki. Jednak im większa odpowiedzialność, tym więcej stresu, który trzeba było jakoś odreagować. Ignacy lubił hazard, lubił dreszczyk emocji. O takich jak on dzisiaj mówimy, że są uzależnieni od adrenaliny. Wiedzę o grzechach i wadach czerpał więc z autopsji. Jak się okazuje, miał w tej dziedzinie potężne doświadczenie.

Człowiek sukcesu traci wszystko, na czym mu zależało

To było na wzgórzach nieopodal Pampeluny. Kula armatnia wystrzelona przez Francuzów zmiażdżyła mu nie tylko nogę, ale też ego. Fajnie by to wyglądało, gdyby w te kilkanaście sekund dokonało się w nim nawrócenie. Jednak Ignacy musiał jeszcze poczekać, aż wszystko stare się w nim wypali i będzie miejsce na coś nowego. Zraniony i upokorzony zostaje odstawiony przez wroga do zamku Loyola. Liczy na powrót do sprawności, ale zostaje okaleczony. Medycyna tamtych czasów nie skupiała się na takich niuansach jak sprawność czy estetyka. Albo uratowali ci życie, albo byłeś martwy. Można więc powiedzieć, że zabieg zakończył się pełnym sukcesem i odpiłowaniem fragmentu wystającej kości. 30-latek pełen ambicji nagle staje przed lustrem z wyraźnie krótszą nogą, która będzie niesprawna już do końca. To już nie była kwestia marzeń, Ignacy został pozbawiony nawet złudzeń, że będzie mógł powrócić do dawnego życia. Żeby nie myśleć o tym, że jest kaleką, poprosił o jakieś lektury. Próbował zabić niewygodne i niespokojne myśli. Biblioteka była wybrakowana. Zamiast jakiejś dobrej książki, która pozwoliłaby mu na nowo wskrzesić ten wojenny ogień, który zgasł, Ignacy dostał nudne zapiski pewnego mnicha. A jednak, jak się później okazało, była to podróż jego życia. Ów kartuz przeprowadził Ignacego przez Ewangelię jako obserwatora wszystkich zapisanych w niej wydarzeń. Wznieciło to w nim ogień, ale już zupełnie inny od tamtego z młodości - butnego i pełnego pychy. Loyola zapłonął pasją szukania Boga.

Spowiedź, która trwała 3 dni

Znamy to wszyscy. Drżenie przed wejściem do konfesjonału i myśli w stylu: "niech to się skończy jak najszybciej". Trudno uwierzyć, że spowiedź Ignacego trwała aż 3 dni. Masochista? Bynajmniej. Gdy tylko doszedł do zdrowia, wyruszył w pielgrzymkę do klasztoru na wzgórzu Montserrat. Tam modlił się przed ołtarzem Najświętszej Maryi Panny, wyspowiadał i oddał swoją broń, na zawsze zrywając z dawnym życiem.

Ignacy był mistrzem procesu. Dawny porywczy żołnierz ustąpił miejsca dojrzałemu cierpliwemu mężczyźnie. Dlaczego spowiedź Ignacego była tak wyjątkowa i trwała aż 3 dni, jak podają różne źródła? Ponieważ stracił on wszystko, również pewność tego, że świat jest taki, jakim go widzi. Pozwolił mówić Bogu i nazywać jego grzechy. Miał świadomość, że jeśli przez tyle lat jego usta służyły kłamstwu, to teraz też nie powie niczego prawdziwego. To jest chyba istota spowiedzi generalnej. Nie szybka akcja, żeby wyrzucić z siebie winy i poczuć się czystym, ale dochodzenie do prawdy o sobie. W takiej spowiedzi potrafi być wiele egoizmu, a może nawet dumy z siebie? "Popatrz, co miałem, co osiągnąłem, kim byłem, a teraz jestem tu i to zostawiam".

Zdecydowanie trudniej przyjść i poprosić Boga: pokaż mi, kim jestem naprawdę. Bo nasze grzechy tylko nam wydają się ciekawe i warte ryzyka. Z zewnątrz i Bóg, i ludzie widzą nasze upokorzenie. Ignacy chciał najpierw słuchać, nim zacznie mówić. Jego rozmowa z Bogiem trwała aż trzy dni. Tyle potrzebował, by dotarło do niego, jakim był człowiekiem, i by dojrzeć do miłosierdzia. Inaczej nie byłby w stanie wybaczyć sobie i przyjąć przebaczenia. Kozak. Trzy dni spędził w sytuacji, o której powiedzieć, że była niekomfortowa, to jakby nic nie powiedzieć. A przecież wszyscy lubimy czuć się bezpiecznie, grać na naszych warunkach. Ignacy ogłosił bezwarunkową kapitulację przed tym ołtarzem.

Jak wytrzymać ze sobą samym?

Po wszystkim Loyola mieszkał przez kilkanaście miesięcy w jaskini. Modlił się, pościł i kontemplował Słowo Boże. Trochę szalony pomysł, a trochę dowód na to, że dokonywała się w nim naprawdę wielka przemiana. Jeszcze niedawno korzystał z życia i zagłuszał głębsze pragnienia, a tam potrafił się odciąć od wszystkiego, zejść do totalnego minimum i być szczęśliwym. Doświadczenie niepełnosprawności i zależności od innych, gdy leżał przykuty do łóżka, pokazały mu, że największym więzieniem dla niego jest on sam. Spowiedź uwolniła go od tego ciężaru. Tylko dzięki temu Ignacy był w stanie wytrzymać ze sobą. Przestał być więźniem własnego myślenia.

To właśnie w tej jaskini jego kontemplacja dała początek Ćwiczeniom Duchowym, które spisał. Doświadczenie odosobnienia, które tak naprawdę zbliżyło go do wszystkiego, co w życiu ważne, które pogodziło go z jego pragnieniami, emocjami i odczuciami. Wszystko niosło mu jakąś prawdę o sobie i o Bogu. Tak ukształtowały się dwie mocne intuicje Ignacego, które są dzisiaj podstawą duchowości ignacjańskiej. Zawsze chcieć więcej, zawsze istnieje coś więcej - "magis". Ale też intuicja, by szukać Boga we wszystkim i go tam znajdować. Dla zbawienia człowieka Bóg jest w stanie zrobić naprawdę wszystko, co udowodnił na krzyżu.

Ulubieniec inkwizycji

Między pobytem w jaskini a założeniem nowego zgromadzenia wydarzyło się sporo. Ignacy raz trafiał do więzienia, a innym razem zbierał zwolenników i ich nauczał. Wybrał się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej, ale nawet franciszkanie średnio chcieli go gościć i po pewnym czasie się pożegnali. Sława rewolucjonisty szła zawsze o krok przed nim. A gdy tylko pojawiał się na jakimś uniwersytecie, od razu interesowała się nim kościelna inkwizycja. W Paryżu skończyło się to nawet publicznym biczowaniem. Dzisiaj kaznodzieją może być każdy. Wtedy było to zarezerwowane w bardzo konkretnych warunkach dla konkretnych ludzi, a nauczający na ulicy Ignacy zdecydowanie do nich nie należał. Zresztą nawet jego uczniowie wtedy często go opuszczali i pojawiali się nowi. Nikt nie chciał być na celowniku inkwizycji.

Dopiero gdy poznał Piotra Fabera, Franciszka Ksawerego i kilku innych studentów, zaczęli razem śnić o formule wspólnego życia. Zaczęło się od fascynacji misjami. Niestety trudna sytuacja i wojna z Imperium Osmańskim uniemożliwiły im wyjazd do Palestyny. Oddali się wtedy do dyspozycji papieża, który zainteresował się Bożymi zapaleńcami. W Rzymie przyjęli święcenia kapłańskie, a we wrześniu 1540 r. papież zaakceptował napisaną przez Ignacego regułę i od tego momentu możemy już mówić o Towarzystwie Jezusowym.

To wcale nie zakończyło sporów Ignacego z inkwizycją. Gdy w 1548 r. wydano po raz pierwszy jego "Ćwiczenia Duchowe", książka ta od razu stała się przedmiotem śledztwa inkwizytorów. Nie odpuszczali mu.

Co takiego było w tych Ćwiczeniach?

Czysta Ewangelia. Ignacy z Ewangelii wyciągnął jej praktyczny sens. Dostrzegł, że można nią żyć na co dzień i że mówi ona o życiu każdego z nas. Zbudował bardzo konkretne narzędzia rozumienia i poznawania. Historia zbawienia jest historią ludzi prostych i małych. Dawniej prawo do komentowania Słowa Bożego mieli wyłącznie księża, mnisi, Ojcowie Kościoła. Aż tu nagle jakiś szalony człowiek udowadnia, że każdy z nas ma prawo czytać Słowo Boże w kontekście własnego życia, szukając odpowiedzi. Ale to jest coś więcej niż lectio divina. Ignacy nauczył prostych ludzi medytować, robić rachunek sumienia i rozeznawać własne życie wewnętrzne. Pokazał całe jego bogactwo.

Twoim zdaniem Ewangelia nie przystaje do rzeczywistości? Nonsens. Jest aktualna jak nigdy. Po to masz Ćwiczenia Duchowe, żeby ją zrozumieć, a przez to siebie i Boga. Święty Ignacy Loyola to mistrz mistyki praktycznej.

Ignacy nie jest egzaltowanym łysiejącym facetem, który musiał się zająć czymś innym, bo stracił swoje marzenia i pomysł na siebie. To były żołnierz, który poznał smak najcięższych upokorzeń i porażek, ale też prawdę o tym, co jest największą siłą człowieka. Jeśli patrzysz dziś na niego, jak na wykastrowanego bohatera mitów i legend, to nie znasz Ignacego. Ja go przez wiele lat nie znałem i tak mi było wygodniej. A szkoda, bo miał odpowiedzi na wiele dręczących mnie pytań.

Całe życia musiał udowadniać, że jest niewinny, że jest kimś innym niż ten, za kogo go mają. Jego rewolucja była tak naprawdę ewolucją, która wyprzedziła epokę. Coach wszech czasów? Mistrz dedukcji? Chyba raczej facet, który po prostu wiedział o czym mówi. Te Ćwiczenia zmieniają rzeczywistość wielu ludzi nawet dzisiaj. Od studentów, przez zakonników po prezesów, przywódców i wszystkich, którzy od życia chcą czegoś więcej. Bożego więcej. Sięgają po nie nawet świeccy, którym wydaje się, że nie chcą mieć nic wspólnego z Kościołem. Ignacy chyba po prostu odkrył prawdę, której nie da się zaprzeczyć.

Niektórym wydaje się, że charyzmatycy to wymysł współczesności. Kim innym byli jednak święci jak nie charyzmatykami, którzy czytali znaki czasów i inspirowani Duchem zmieniali Kościół? Jeśli tak jest, to Ignacy był jednym z największych. Nawet dla dominikanów i ich wychowanków.

Szymon Żyśko - dziennikarz i redaktor DEON.pl. Autor książki "Po tej stronie nieba. Młodzi święci". Prowadzi autorskiego bloga www.nothingbox.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Szymon Żyśko

Zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boga, dlatego najbliżej Niego jesteśmy, będąc sobą.

Byli ludźmi takimi jak ty. Żyli intensywnie i kochali to, co robili. Ich historie to dowód na to, że niebo można odnaleźć tu i...

Skomentuj artykuł

Bohater kina akcji czy święty wszech czasów? Ta historia wydarzyła się naprawdę
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.