By nie dzielić, lecz łączyć

By nie dzielić, lecz łączyć
fot. depositphotos.com

Przysłuchując się dzisiejszej Ewangelii, możemy skupić się na samym cudzie, którego dokonał Jezus, zachwycić się Bożą mocą, jaka przez Niego działała, i współodczuwać szczęście z człowiekiem, który odtąd już nie będzie określany jako głuchoniemy. Słowo Boże niesie jednak zawsze głębsze przesłanie, jest jeszcze „drugie dno”, które jest dla nas szansą na to, żeby odnaleźć w tym tekście samych siebie, nie pozostając na poziomie słuchacza bądź czytelnika. Słowo Boże ma nas wciągnąć w akcję wydarzenia, które opisuje.

Idąc za tą intuicją, doszedłem do wniosku, że warto zastanowić się nad tym, czy i ja w jakimś stopniu nie jestem głuchy i niemy na poziomie duchowym – czy przypadkiem nie potrzebuję doświadczyć mocy Jezusowego „Effatha!” (Mk 7,34), bo jestem zamkniętą w sobie bańką lęków. Pamiętam dobrze obrzęd, który prowadziłem kiedyś we wspólnocie neokatechumenalnej, wypowiadając nad kolejnymi osobami „Effatha!” i czyniąc przy tym znak krzyża na ich uszach i ustach. Następnie każda z tych osób publicznie wyznawała wiarę, dając świadectwo działania Boga w ich życiu. Nie oszukujmy się, każdy z nas potrzebuje usłyszeć nad sobą „Effatha!”, by stało się właśnie to: „Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić” (Mk 7,35).

Czasami jestem bowiem głuchy na Jezusa. Nie docierają do mnie Jego słowa, odbijają się od moich zamkniętych uszu. Jeśli w sobie zauważam taki problem, to muszę sobie zadać pytanie, gdzie są jego przyczyny. Może po prostu uważam, że Ewangelia nie jest zaadresowana do mnie? A może wychodzę z założenia, że jest nieżyciowa? Może też stwierdzam, że już mnie niczym nie zaskoczy, że znam na pamięć jej przesłanie, więc szkoda słuchać kolejny raz o tym samym? I w ten sposób mogę słyszeć, ale nie słuchać. Wtedy moje fizyczne uszy będą przyjmować fale dźwiękowe, ale staną się barierą dla uszu serca i Dobra Nowina po prostu się od nich odbije.

Podobnie może stać się w relacjach z innymi ludźmi, gdy staniemy się głusi na ich słowa, stwierdzając, że niczego one nie wniosą do naszego życia. Nie będziemy więc chcieli słuchać płynących z doświadczenia rad ani też przyjmować do wiadomości napominających nas uwag. Przyjmując taką postawę, możemy stać się głusi na drugiego człowieka, przez którego może właśnie Bóg chce do nas przyjść z Ewangelią. Zapominamy, że i w ten sposób Pan może przecież działać w naszym życiu. Głuchota na innych może wynikać także z trudności z przebaczeniem. Nie chcemy usłyszeć słowa „przepraszam”, bo wolimy tkwić w pozycji skrzywdzonego, każąc jednocześnie naszego winowajcę za to, co uczynił, poprzez odmówienie mu miłosierdzia.

Wobec Boga możemy być też niemi, czyli nie modlić się. Przyczyny tego, że ktoś nie potrafi bądź nie chce się modlić, mogą być przeróżne. Może to wynikać z rozczarowania z powodu zawiedzionych oczekiwań – o coś prosiłem i tego nie otrzymałem. Być może przyczyną jest też niezrozumienie, czym jest Boża wola, i wciskanie jej tam, gdzie nie można już znaleźć innego wytłumaczenia zaistniałych zdarzeń – przede wszystkim dramatów niezawinionego cierpienia i niesprawiedliwego zła. To bardzo niebezpieczna postawa, a zarazem bardzo niesprawiedliwa wobec Boga, która prowadzić może do zafałszowania Jego obrazu. I zdarzyć się może, że zaczniemy uważać Boga za głuchoniemego. Odkłamać takie patrzenie na Niego można jedynie poprzez wejście w intymną relację z Nim, w której będziemy doświadczać Jego miłości i dzięki temu widzieć, czym jest i jaka jest Jego wola oraz jakie jest Jego działanie. Wtedy poszerza się człowiekowi perspektywa patrzenia na ziemskie życie i zaczyna rozumieć, że szczęście, które Bóg obiecuje (w dzisiejszym psalmie widzimy masę takich obietnic), niekoniecznie przyjdzie do nas tu i teraz, lecz jego pełnia z pewnością objawi się w przyszłości zwanej Królestwem Niebieskim, bo „Pan króluje na wieki, Bóg twój, Syjonie, przez pokolenia” (Ps 146,10).

Gdy ktoś jest niemy wobec Boga, to najczęściej w parze idzie też podobne „schorzenie” w relacji z drugim człowiekiem. Tak jak głuchota zabierała możliwość odbierania słów od innych, tak brak mowy nie pozwala kierować do nich dobrych słów niosących miłość. Bo kiedy nie doświadcza się bezwarunkowej i bezgranicznej miłości od Boga, to trudno o taką miłość walczyć w relacjach z ludźmi. Wtedy na scenę wchodzi pogarda i niesprawiedliwe osądy, zadawanie bolesnych ran i rozdrapywanie tych już zabliźnionych – a to wszystko poprzez słowo, które nie jest Ewangelią. Jeśli nie przychodzimy do drugiego człowieka z dobrym słowem, to nie ma mowy, że będziemy w stanie z nim rozmawiać.

Jeśli dołożymy do tego szufladkowanie ludzi na tych, którzy przyniosą mi korzyść, niekoniecznie materialną, i na tych, dla których nie warto już tracić czasu, na co zwraca uwagę św. Jakub w swoim liście, to możemy być pewni, że pozostaniemy ludźmi zamkniętymi, którzy będą polaryzować zamiast budować mosty, którzy będą dzielić zamiast przynosić pojednanie: „Bo gdyby przyszedł na wasze zgromadzenie człowiek przystrojony w złote pierścienie i bogatą szatę i przybył także człowiek ubogi w zabrudzonej szacie, a wy spojrzycie na bogato przyodzianego i powiecie: «Ty usiądź na zaszczytnym miejscu», do ubogiego zaś powiecie: «Stań sobie tam albo usiądź u podnóżka mojego», to czy nie czynicie różnic między sobą i nie stajecie się sędziami przewrotnymi?” (Jk 2,2-4).

Nie można głosić Ewangelii, kiedy jest się głuchoniemym. Jeśli zauważam w sobie znamiona którejkolwiek z postaw wyżej opisanych, to jest to najwyższy czas na to, żeby prosić Jezusa o to, by działał: „Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. On wziął go na bok, z dala od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: «Effatha»” (Mk 7,32-34). Kiedy stanę się otwarty, to wówczas moja postawa wyznawania wiary może być dla kogoś, kogo napotkam na swojej życiowej drodze, uleczająca – przywracająca słuch i mowę. Może już z różnych powodów zamknął swoje uszy na Ewangelię – może tym powodem było antyświadectwo chrześcijan. Może dlatego przestał rozmawiać z tymi, którzy wierzą, bo widział w nich tylko hipokrytów. Może też przestał mówić do Boga. Takich ludzi jest mnóstwo wokół nas, dlatego trzeba wykorzystywać naprawdę każdą okazję, żeby kogoś na nowo otworzyć na rzeczywistość Królestwa Bożego. Przywrócenie komuś słuchu i mowy nie oznacza jeszcze całkowitej zmiany życia, ale otwiera nowe możliwości. Mamy naprawdę zrobić wszystko, żeby innym przywrócić czułość na Boga.

„Bracia moi, niech wiara wasza w Pana naszego, Jezusa Chrystusa uwielbionego, nie ma względu na osoby” (Jk 2,1). Zdaje się jednak, że łatwiej przyjąć postawę wykluczenia, bo ktoś mi nie pasuje. Inaczej jednak postępuje Jezus, którego przecież mamy naśladować. Warto w tym wszystkim zwrócić uwagę na intymność działań Jezusa – bierze głuchoniemego na bok, z dala od tłumu, dotyka go, a do tego robi to przy użyciu śliny. Trzeba być blisko, żeby nastąpiło uzdrowienie. Na nic nasze działania, jeśli prowadzone będą z wysokości człowieka oświeconego, którego blask trzyma innych na dystans, lecz działajmy raczej jak ktoś, kto podchodzi bardzo blisko z ciepłem swojego serca, żeby rozgrzać czyjąś zlodowaciałą duszę.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Tomasz Ponikło

Poruszająca książka o ostatnich latach życia ks. prof. Józefa Tischnera

Przez lata przekazywał nam mądrość ludzi gór, bo jak wiadomo greccy filozofowie to też górale. Niósł ciężkie brzemię nauczyciela solidarności. Pokazywał, jak myśleć według wartości...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

By nie dzielić, lecz łączyć
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.