Ciągle odkładasz modlitwę na później? Oto pięć sposobów na duchową prokrastynację

Prokrastynacja często jest mylona z lenistwem. To odkładanie rzeczy pro cras – czyli „na jutro”. Jej przyczyny są różne. Może to być zmęczenia podejmowaniem decyzji, lęk przed porażką albo sukcesem, perfekcjonizm, trudności emocjonalne albo brak umiejętności organizowania czasu. W życiu wiary prokrastynacja wygląda podobnie, choć jej przyczyny są trochę inne. Oto pięć z nich - i sposoby na to, jak sobie z nimi poradzić.

Jak wygląda prokrastynacja w życiu duchowym?

Z prokrastynacją w sferze duchowej jest podobnie jak z odkładaniem spraw w innych sferach życia. Tu także nie chodzi o lenistwo, które nas zatrzymuje w budowaniu relacji z Bogiem. Przyczyny odkładania na potem i zwlekania mogą jednak posłużyć za papierek lakmusowy dla naszych przekonań związanych z wiarą. W jakich sytuacjach najczęściej zwlekamy i jakie są tego przyczyny?

DEON.PL POLECA

 

 

Czekasz na natchnienie, zamiast po prostu zacząć

To pierwszy powód prokrastynacji: odkładamy na lepszy moment. Ta cicha pokusa może nam się często przydarzać: żeby odłożyć modlitwę, lekturę Pisma Świętego czy udział we mszy czy nabożeństwie „na najlepszy moment”. Czekamy wtedy na wenę, na natchnienie, na moment spokoju. Kłopot w tym, że natchnienie do modlitwy i momenty idealnego spokoju w zwykłym życiu nadchodzą tak rzadko, że modlitwę można odkładać w nieskończoność.

Co z tym zrobić? Nie dawać się wodzić za nos i nie czekać na idealny moment na modlitwę. Zaakceptować, że raz będzie lepsza, raz gorsza, tak jak w każdej relacji zdarzają się lepsze i gorsze momenty. Czasem jesteś duszą towarzystwa, a czasem niewyspanym kłębkiem nerwów, ale nie odkładasz rozmowy z przyjaciółką na idealny moment, bo obie wiecie, że idealna chwila może nigdy nie nastąpić. W modlitwie jest jak w relacjach z najbliższymi ludźmi: bierzesz co jest, kiedy jest, i cieszysz się, że udało się spędzić ze sobą chociaż chwilę czasu.

Czujesz powagę sprawy, więc chcesz zrobić to najlepiej i nie robisz nigdy

Druga pokusa też jest cicha i prosta. Chcemy na modlitwie i w wierze zrobić lepiej i więcej. Bo przecież to tak istotna rzecz – nie można poświęcić jej za mało uwagi, więc trzeba zaczekać, aż będzie więcej czasu i energii. Wszystkim zdarza się wpaść w myślenie, że modlitwa jest przecież dla Boga, więc musi być poważna; czytanie Pisma to święta czynność, więc nie można czytać na szybko i po łebkach; na mszę w tygodniu fajnie iść, ale tak w pośpiechu i z ciągłym echem odtwarzającej się w głowie listy zadań to bez sensu.

Ta pokusa powagi i doskonałości w rzeczach duchowych sprawia, że uważamy za śmieszne albo niepobożne akty strzeliste w stylu „Panie Boże, widzisz, że nie ogarniam, weź jakoś pomóż i to szybko, bo zwariuję” albo czytanie jednego wersetu Pisma Świętego z rana, bo na więcej nie ma czasu. Podobnie patrzymy na „tylko” znak krzyża występujący w roli porannej modlitwy i uważamy za bezsensowną mszę, na której przez większość czasu walczymy z myślami o tym, co trzeba przygotować na wieczór i co kupić do obiadu.

DEON.PL POLECA


Jak sobie z tym radzić? Zdjąć z rzeczy budujących relację z Bogiem ciężar pełnej powagi. Bóg jest blisko, ma poczucie humoru i lepiej wie, jaki mamy dzień, niż my sami to wiemy. Wie, na ile nas stać i nie oczekuje od nas doskonałości, ale bliskości, serdecznej relacji, takiej, jaką ma się z przyjaciółmi. To relacja, w której można być sobą, mówić po swojemu, a czasem po prostu siedzieć i nie mówić nic, a nie dyplomacja, w której trzeba zachować pozory i uważać na słowa.

Dopada cię religijna nuda, więc robisz najpierw coś ciekawszego

To temat, o którym rzadko się mówi, ale dla wielu osób „religijne czynności” łączą się z uczuciem nudy, którą trzeba znieść. Najczulsze i najbardziej szczere w tej kwestii są dzieci i nie ma chyba rodzica, który by od dziecka nie usłyszał: a czy musimy iść na mszę (nabożeństwo, modlitwę, spotkanie), tam jest tak nudno…

I niestety tak właśnie jest, zwłaszcza tam, gdzie nie mamy żadnego wpływu na to, jak będzie wyglądać religijna czynność, w której mamy wziąć udział. Monotonne litanie, usypiające kazania, stare pieśni, powtarzanie tych samych słów… Dla jednych to rutyna pozwalająca wejść w kontakt z Bogiem, dla innych – droga przez mękę.

Co z tym robić? Tam, gdzie wybór należy do nas – eksperymentować i szukać tego, co ożywia nasze serce, pociąga nas, zaciekawia, cieszy i jednocześnie pytać siebie, dlaczego uważamy coś, co nas nudzi, a jest niekonieczne, za swój religijny obowiązek. Bo ten powód prokrastynacji bierze się z połączenia dwóch spraw: naszego wyobrażenia o tym, jak powinno wyglądać życie duchowe i co się na nie składa, często odziedziczonego po ludziach o innej wrażliwości i innych potrzebach religijnych, oraz przekonania, że tak jest i nic nie możemy z tym zrobić. A że nas to nie cieszy, odkładamy i odkładamy na później, na jutro, które jakoś nie następuje. A w zamian nie mamy nic.

Forma modlitwy, forma spotkania z Bogiem może być bardzo różna. Jeśli nudzi nas msza w parafialnym kościele, może uda się znaleźć bardziej angażującą duchowo Eucharystię? Jeśli zasypiamy na różańcu, może dobrą opcją będzie śpiewanie psalmów ujętych w dynamiczną formę pieśni uwielbienia? Jeśli nudzi nas czytanie Pisma Świętego, może warto znaleźć w sieci kogoś, kto je głęboko czuje i mądrze wyjaśnia, by zafascynować się głębią Słowa?

Odkładasz kwestie duchowe, bo są przykrym obowiązkiem, a nie żywą relacją

To chyba najbardziej powszechny powód, biorący się z tego, że wiara jest dla wielu osób bardziej tradycją i obowiązkiem, niż spotkaniem i relacją. I to jest w pełni zrozumiałe: nikt nie lubi robić rzeczy tylko z konieczności, bez radości i poczucia sensu. Często modlitwa, sakramenty i inne pobożne czynności są wtedy tylko próbą spełnienia jakichś oczekiwań (bywa, że wyobrażonych). Aż w końcu stają się kolejnym ciężarem i zaczynają budzić niechęć, więc nic dziwnego, że osoby tak patrzące na wiarę starają się ich unikać - i odkładają na potem.

Co z tym robić? Najprościej (choć może także i najtrudniej…) jest zapytać Boga, jak możemy wejść z Nim w żywą relację. Tak, by życie wiary nie było pasmem obowiązków do odhaczenia, ale relacją przyjaźni, w której działa się razem i spotyka ze sobą z przyjemnością. Dla wielu osób może to brzmieć dziwnie, ale wystarczy popatrzeć na różnych świętych (jak ojciec Pio, Mała Tereska albo po prostu Apostołowie, którzy z Jezusem wędrowali, jedli i pili). Nie zmuszali się do modlitwy. Kochali sakramenty - przede wszystkim Eucharystię i sakrament pokuty jako mocne miejsca spotkania z Bogiem. Chcieli tam być, bo tam był Ktoś, z Kim po prostu mieli ochotę przebywać: często dla samej przyjemności bycia blisko, czyli mówiąc nieco górnolotnie: z miłości.

Widzialne rzeczy wydają się ważniejsze i wygrywa zmęczenie

Przemęczenie to jeden z poważnych powodów prokrastynacji: duchowej i każdej innej. Nie mamy energii, żeby dobrze zaplanować działania, nie mamy siły, by zrobić coś jeszcze, podjąć kolejną decyzję, zaangażować się w coś jeszcze na kilka chwil.

Co więcej, sferę duchową lubimy zostawiać na koniec. Może dlatego, że jej nie widać i w związku z tym wydaje się mniej ważna niż obowiązki, których efekty są od razu i mocno widoczne. A może z innych powodów: grunt, że często to, co buduje naszą relację z Bogiem, jest na ostatnim miejscu dziennej listy zadań. Pomodlę się rano, ale nie tak całkiem rano, bo najpierw obudzę dzieci do szkoły i potem może się uda. Poczytam Pismo Święte, ale to dopiero wieczorem, jak już zrobię wszystko inne. Odmówię w spokoju dziesiątkę różańca, ale to jak już będą wszystkie obowiązki ogarnięte… Pójdę sobie na adorację do kościoła, ale najpierw te zakupy, może po nich będzie czas. I tak przesuwamy wszystkie okazje do spotkania z Bogiem na koniec dnia, tygodnia, miesiąca, życia.

Co z tym robić? Twardo ustawić listę priorytetów i wypisać sobie wszystkie korzyści, jakie daje spotkanie z Bogiem. Jasne, to może brzmieć kontrowersyjnie: przecież wiara nie jest po to, żeby przynosiła korzyści, chodzi o poświęcenie i altruizm… No więc nie do końca. W Piśmie Świętym Bóg mówi jasno: przyjdź do Mnie, jak jesteś zmęczony, a Ja cię pokrzepię, albo: poprowadzę cię nad spokojne wody, gdzie odpoczniesz, albo: po spotkaniu ze Mną będziesz mieć radość, pokój serca, łagodność, cierpliwość, opanowanie. I to się dzieje; można śmiało powiedzieć, że Bóg, hojny Ojciec tak planuje spotkanie, by dawać, wspierać, pozytywnie zmieniać nasze życie. Ale gdy się Go zostawia na szarym końcu życia, naprawdę trudno to odczuć.

Dlaczego odkładasz swoją duchowość na potem?

Jeśli masz wyrzuty sumienia, że ciągle odkładasz sprawy wiary i duchowy rozwój na potem, może warto poświęcić trochę czasu na zastanowienie się, dlaczego tak jest. Odkrycia, które zrobisz, mogą wymagać pokory, gdy zobaczysz swoje słabości, nieprawdziwe przekonania czy hierarchię wartości inną niż ta deklarowana. Ale zauważone, przyjęte i przemyślane mogą otworzyć całkiem nowy rozdział relacji z Bogiem i bycia w Jego Kościele. Teraz, a nie jutro.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem, współautorka "Notesów duchowych", pomagających wejść w żywą relację z Ewangelią. Sporadycznie wykłada dziennikarstwo. Debiutowała w 2014 roku powieścią sensacyjną "Na uwięzi", a wśród jej książek jest też wydany w 2022 roku podlaski kryminał  "Ciało i krew". Na swoim Instagramie pomaga piszącym rozwijać warsztat. Tworzy autorski newsletter na kryzys - "Plasterki". Prywatnie żona i matka. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając ciszy.  

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ciągle odkładasz modlitwę na później? Oto pięć sposobów na duchową prokrastynację
Komentarze (1)
PR
~Ppp Rrr
6 września 2025, 12:24
A może warto by było sobie uświadomić, że modlitwa, to nie tylko klepanie pacierzy czy różaniec? Gdy człowiek pracuje (a więc służy innym), a jeszcze musi znosić durnego szefa czy klientów (a więc cierpi) - sama ta praca staje się modlitwą! Kiedy zatem strudzony wraca do domu, "padając na pysk", to żadna dodatkowa modlitwa nie jest, tak naprawdę, potrzebna. Pozdrawiam.