Czułam się jak pół kobiety. Nieprzydatna, niegodna, nie matka

Fot. freestocks.org / Unsplash
Małgosia

Na początku wielki bunt i niedowierzanie. Co jest, o co chodzi? Boże, przecież mi obiecałeś! Obiecałeś mi szczęśliwe życie. O co chodzi, że nie mam dziecka, to przecież ono daje pełnię, łączy, przynosi radość.

Moment, kiedy wyszłam za mąż, był niesamowity. Czułam się kochana, czułam, że znalazłam miejsce na ziemi, czułam, że teraz wszystko pójdzie jak z płatka, że to będzie przygoda mojego życia, coś niesamowitego. Tyle wiary, nadziei, ochoty do podejmowania nowych obowiązków i kroczenia drogą, która mnie pociągała. W głowie miałam ułożony plan, jak to będzie wyglądać: ślub, chwila dla siebie, dzieci, pełna rodzina, nowe obowiązki, ciekawe życie, znajomi, praca – dom pełen uśmiechu, szkoła, studia, wyjazdy zagraniczne dzieci, dorastanie, zakładanie rodziny, w końcu wnuki.

Jak wielkim zaskoczeniem na początku było to, że kiedy zaczęliśmy starać się o dziecko, ono się nie pojawiało. Pamiętam, że właściwie co miesiąc wydawało mi się, że już tym razem to na pewno jestem w ciąży. I tak mijały miesiące i lata, a tu nic. Pusto, cicho, nie było wyczekiwanego potomka.

Na początku wielki bunt i niedowierzanie. Co jest, o co chodzi? Boże, przecież mi obiecałeś! Obiecałeś mi szczęśliwe życie. O co chodzi, że nie mam dziecka, to przecież ono daje pełnię, łączy, przynosi radość. To w dziecku można się przejrzeć, zobaczyć siebie, swoje wady i zalety. To dziecko uczy, rozwija, pokazuje. To dlaczego nie mogę zajść w ciążę? Już wszystkie koleżanki przecież mają dzieci. Znajomi żyją problemami swoich pociech, a ja co? Czy o mnie, Boże, zapomniałeś?

Takie myśli nie były jednak bardzo częste. Przychodziły, ale odsuwałam je od siebie, bo przecież życie mam dobre. Mam wspaniałego męża, na którego zawsze mogę liczyć i z którym o wszystkim mogę porozmawiać. Ludzie tak nie mają – myślałam sobie. 

Po dwóch latach starania się o dziecko podjęliśmy decyzję, że pora iść do lekarza i podjąć wnikliwe leczenie. Przeszłam serię mało przyjemnych badań. Gdy byłam w szpitalu, leżałam na sali z matkami oczekującymi porodu i dziewczynami, które poroniły. Czułam się jak pół kobiety. Nieprzydatna, niegodna, nie matka. Ten obraz prawdopodobnie zostanie już ze mną na zawsze, tak szokujące było to doświadczenie. Każda z nas będąca na sali nie za bardzo wiedziała, o czym rozmawiać. Matki czekające na poród czuły się winne, że są matkami, te, które poroniły, czuły się strasznie, bo nie zdołały wytrwać do końca ciąży, a ja czułam się fatalnie, bo nawet nie doświadczyłam uczucia bycia mamą choć na krótki moment.

Po badaniach i ustaleniu diagnozy, że jedynym powodem mojego niezachodzenia w ciążę jest gluten i laktoza, przeszliśmy z mężem na bardzo restrykcyjną dietę trwającą ponad dwa lata. Nie jedliśmy w tym czasie laktozy, glutenu i drobiu. To miało oczyścić organizm i spowodować, że będziemy płodni. Stało się jednak inaczej.

A – jak akceptacja

Po dwóch latach katowania się, doszliśmy do wniosku, że to nie ma sensu i że może warto zaakceptować to, co Bóg nam daje. Może warto ucieszyć się życiem, czerpać codziennie pełnymi garściami i nie koncentrować się na posiadaniu potomstwa. Czas akceptacji tego stanu był prawdziwym błogosławieństwem. Dużo rozmawialiśmy i czuliśmy się dobrze z tym, co mamy i czego nie mamy. Nie było w tym sztucznego pocieszania się i mówienia, że kiedyś się ułoży, czy że kiedyś odmieni się ten stan. Akceptacja dawała poczucie ulgi, satysfakcji i radości, kiedy myśleliśmy o jutrze.

Nie chodzi tu o żadną z teorii psychologicznych, które mówią, że wymazujesz, przenosisz swoje pragnienia do podświadomości, a nie jesteś w stosunku do siebie prawdziwy. Nie, nic z tych rzeczy. Akceptacja przez duże A to wolność, to poczucie przynależności, to radość z tego, kim się jest, i to było wspaniałe uczucie. Po tylu latach odetchnęłam pełną piersią. Kurczę, nie muszę być biologiczną mamą, nie muszę na siłę udowadniać, że jestem potrzebna, dobra, kobieca, atrakcyjna, że umiem zajmować się dziećmi, że jestem sumienna…

B – jak bezpłodność

Bezpłodność – to tak trudno się mówi. W ogóle o tym trudno się mówi. W rodzinie, między małżonkami. W społeczeństwie mam cały czas poczucie, że to jest temat tabu. No przecież wszyscy wiedzą, że nie masz dzieci. Wiedzą i współczują. Nieraz czuję na sobie wzrok politowania i współczucia ze strony tych, którzy mają dzieci. Kiedy tylko zaczynam się bawić z jakimś dzieckiem, rozmawiam z nim, wokół niejako czuć smutek.

C – jak cisza

Nikt nie przeszkadza, nikt nie brzdąka, nikt nie płacze, nikt się nie śmieje. Nie mam potomstwa, wiem, że wiele kobiet jest w tym samym położeniu. Wiem, że jest to trudne. Czasem czuje się źle, kiedy idąc zatłoczoną ulicą, mijają mnie wózki z niesfornymi dziećmi czy kobiety w ciąży. Przecież wszyscy zawsze mi mówili, jakie to wspaniałe podejście mam do dzieci. Ja również lubię z nimi przebywać. Dzieci mają w sobie tyle energii, prawdy i kreatywności. Ostatnio słyszałam opowieść, jak to czteroletnia wnuczka podeszła do swojej 81-letniej babci i powiedziała: „Babcia, ty stara jesteś, ale dobrze słyszysz”. Bardzo mnie to rozbawiło. Dzieci mówią prawdę bez ogródek, są szalone w swojej prostocie i bezpośredniości. To chyba najbardziej mi się w nich podoba. Dlatego tak bardzo lubię z nimi przebywać. A sama dzieci nie mam. Dziwna jest logika Pana Boga. Kto może ją pojąć? Ja jej nie pojmuję. Ale akceptuję.

Na co dzień towarzyszy mi cisza. Jakby nieustanna rozmowa z sobą i Bogiem. Przebywanie w ciszy to nauka siebie. Kiedyś tego nie widziałam, kiedyś nie było to dla mnie wartością. Uwielbiam tłumy, a jednym z moich największych marzeń jest stanąć na tętniącej życiem ulicy Nowego Yorku i poczuć serce tego ogromnego miasta. Uwielbiam ludzi, bycie koło nich i najlepiej odpoczywam, kiedy dużo się dzieje, jest szum i jest głośno. A w domu cisza. Mąż pyta, jak mi minął dzień, a później opowiada o swoim. Wspólna kolacja i rozmowy, czasem do późna. A między nimi cisza. Tak wyglądają nasze dni. W odbiciu ciszy widzimy siebie, wchodzimy na coraz głębsze pokłady znajomości siebie. Cisza to też lekarstwo na pomysły tego świata. Ileż to razy słyszałam od różnych lekarzy: „In vitro to rozwiązanie pani bolączek. Będzie in vitro, będzie dziecko”. A ja mówię NIE dla pomysłów tego świata. Wierzę, że to, przez co przechodzę, ma czemuś służyć. Że przez to też mogę się realizować w swoim macierzyństwie.

Użalanie się nad swoim stanem to nic innego jak „nieżycie”. To życie życiem innych. To patrzenie na to, że inni mają lepiej, i porównywanie się. Użalanie wchodzi w nawyk i jak się zakorzeni, to może być ciężko go wyrwać. Ale codzienna praca, decyzja: „chcę się uśmiechać”, „chcę być szczęśliwa mimo braku”, „chcę żyć” – to może zamienić zły nawyk w tryskające życiem źródło.

Był czas, kiedy nie żyłam. Kiedy, idąc do toalety, co chwilę sprawdzałam, czy dostałam okres, czy może jednak nie. Był czas, kiedy jak oszalała kupowałam testy ciążowe, kiedy okres spóźniał się choć o dzień. Był czas, kiedy narzekałam, płakałam, chodziłam jak zombie. Był czas szału, złości, poczucia niesprawiedliwości i krzywdy. Był czas odpuszczenia sobie, próby zapomnienia czy zbagatelizowania obecnego stanu. Był czas pokoju i akceptacji. Teraz jest czas pokoju, miłości, zrozumienia i oddania życia Bogu. To jest czas wdzięczności i uwielbienia mimo braku. To w końcu jest czas życia w pełni. Bo Bóg jest pełnią, On jest radością, On jest dobry.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czułam się jak pół kobiety. Nieprzydatna, niegodna, nie matka
Komentarze (5)
RD
~Renata Drabik
29 października 2019, 18:19
Piękne świadectwo o miłości do Pana Boga i ludzi. Ja też mam podobne doświadczenia. Czytając ten artykuł, jakbym widziała siebie.
AP
~Ania Ptaszek
29 października 2019, 09:16
Dzięki za wyjątkowy artykuł, w którym happy endem jest akceptacja rzeczywistosci
PW
~Piotr Wójciak
29 października 2019, 06:45
Dlaczego nie ma naturalnej mysli o adopcji? Mam kontakt z rodzmą adoptującą. Sa szczęśliwi i normalni.
ZO
~Zuzanna Orzelska
28 października 2019, 14:45
Dziękuję za ten artykuł. I dziękuję, że nie zakończył się "narodzinami dziecka", bo właśnie tak często bywa- pomimo zaufania, pomimo cierpliwości dzieciątko się nie pojawia... Pięknie pokazano, że trzeba pomimo wszystko pięknie żyć, i że to jest możliwe...
KB
~Kas Basia
28 października 2019, 14:02
Dokładnie tak się czułam, jak autorka - nie mogąc mieć dziecka przez kilka lat. Lekarze nie byli w stanie jednoznacznie ocenić przyczyny, niby wszystko było w porządku, a jednak... Bezpłodność jest ciężka, ale rzeczywiście najtrudniejsza jest akceptacja tego stanu, że nic więcej nie możemy zrobić i że trzeba żyć tu i teraz. Ten czas może rzeczywiście stanowić trudną duchową wędrówkę, ja na początku w ogóle niczego nie rozumiałam. Pytałam Pana Boga po co wyszłam za mąż, skąd takie moje powołanie, skoro nie mogę założyć rodziny. Nie widziałam w tym sensu. Z perspektywy czasu wiem, że Pan prowadził mnie za rękę, pomagał w budowie relacji z Nim, chciał abym dojrzała do miłości. Kiedy przestałam myśleć, że wszystko mogę kontrolować i zaplanować, kiedy po ludzku straciłam nadzieję, w moim życiu wydarzył się Cud. W Nim wszystkie nasze pragnienia zostają spełnione. Dziękuję Ci Panie, że przez ręce Twojej Matki, otrzymałam łaskę o którą prosiłam. Chwała Panu!