Czy katolickie małżeństwa są szczęśliwsze? "Ryzykowna teza" [PODCAST]
- Nie do końca wiemy, co mamy. A mamy łaskę i jak się pracuje z tą łaską, to można wypracować dobry, szczęśliwy związek, w którym znajdujemy spełnienie. Czasem trudno jest o tym mówić, gdy spotykamy małżeństwa cierpiące; wtedy niezręcznie jest mówić o tym, że życiowe szczęście przynosi nam właśnie coś tak niepopularnego, jak sakrament małżeństwa. A w Kościele często mówi się o małżeństwie językiem, który jest trudny i zniechęca, zamiast zachęcać - mówią Agata Rusek i Marta Łysek w podkaście "Bez cenzury".
- Nie zaryzykowałabym takiej tezy, że katolickie małżeństwa są zawsze szczęśliwe, bo mam w głowie te katolickie małżeństwa, które są mi bliskie, ale po ludzku w swojej relacji szczęśliwe nie są. Ale powiedziałabym, i tej tezy będę bronić będę jak lwica, że katolickie małżeństwa dostają niesamowity dar i mają supermoc, z której mogą korzystać tylko jest jedno małe ale: nie zawsze wiedzą, co mają - mówi Agata Rusek, publicystka Deonu oraz szczęśliwa żona i matka. - To mnie też motywuje w moich publicystycznych działaniach: my, małżeństwa katolickie nie wiemy, co mamy, nie do końca rozumiemy ten sakrament, nie do końca się nim posługujemy. A strasznie chciałabym, żeby taki temat był bardziej bliski normalnemu człowiekowi.
Posłuchaj całego podcastu:
Nie mówimy o szczęściu, bo to powoduje zazdrość
Zapytana, czy doświadcza zazdrości, gdy mówi o tym, że jako żona jest bardzo szczęśliwa, Agata odpowiada: - Doświadczam raczej lęku przed mówieniem dobrze o moim małżeństwie, przed pokazywaniem nas i mówieniem, że małżeństwo jest super i nie umiem sobie wyobrazić piękniejszego doświadczenia. Moją prywatną misją w internetach jest mówić, że małżeństwo jest boskie, bo widzę, że jest ogromna potrzeba ludzi, żeby to słyszeć: że to jest pomysł Boga na człowieka, na jego relacje, na rozwój, miłość, wzrost. Ale kiedy chcę coś napisać dobrze o małżeństwie tak ze swojego życia, mam taką myśl: kurczę, ale to na pewno kogoś dotknie, komuś będzie przykro. Bo widzę katolickie małżeństwa, które są tak daleko od siebie: mają pięć lat stażu i są obcymi ludźmi. Dlatego mam w tyle głowy takiego małego krytyka: zranisz kogoś, komuś dołożysz.
Podobnym doświadczeniem dzieli się Marta Łysek: - Łapię się na tym, że się autocenzuruję, rzadko w tekstach, częściej w prawdziwym życiu - mówi. - Jest mi trudno mówić o swoim szczęściu ludziom, którzy przeżywają swoje kryzysy, bo jest coś niezręcznego w mówieniu o swoim szczęściu ludziom, których małżeństwo jest teraz źródłem cierpienia. Doświadczam też trochę zazdrości, bo gdy jednak coś o tym powiem, ktoś gorzko komentuje: ty to masz tak dobrze. I to boli, masz poczucie, że kogoś zraniłeś. Dlatego to jest trudne, bo powstaje pytanie: kto będzie mówił o tym, że małżeństwo jest piękne i szczęśliwe?
O małżeństwie mówi się trudnym językiem, który mało wyjaśnia
Jak podkreślają publicystki, każde małżeństwo ma czasem kłopoty, mniejszy lub większy kryzys. - Tylko żyjemy w takiej rzeczywistości, w któej wszystko musi być albo-albo, czarno-białe, a najlepiej super idealne i jeszcze podkręcone filtrem. A tu chodzi o to, żeby pokazać, jak może być, gdy się włoży w małżeństwo trochę pracy, bo to, że mamy szczęśliwy, sakramentalny związek to nie jest tylko i wyłącznie cudowne działanie łaski, która się sama z siebie rozmnaża bez żadnego naszego udziału, siłą inercji. Bo to jest po prostu praca - mówi Agata Rusek.
Jak dodaje, to też kwestia języka, którym się w Kościele mówi o małżeństwie. - Świat się zmienia dramatycznie szybko, a my mówimy ciągle do małżonków i młodych ludzi językiem, który jest niezrozumiały i trąci myszką. Więc z jednej strony nie wiemy, co mamy, a z drugiej - nie umiemy o tym mówić, my, małżonkowie. Mamy do tego w społeczeństwie kryzys małżeństwa jako instytucji i to nie taki, że młode pary nie idą do kościoła po ślub, tylko taki, że w ogóle nie idą do żadnego ślubu, nie chcą małżeństwa - wyjaśnia publicystka.
Marta Łysek podkreśla, że to też kwestia podejścia do tematu przez duchownych. - Mam poczucie, że bardzo wielu księży w sposób niezamierzony próbuje kopiować język geniuszy teologicznych, którzy ujęli jakąś myśl świetnie i głęboko, ale trudnym językiem i zamiast iść za głębią, idą za trudnym językiem. A co gorsza, stosują takie różne skróty myślowe, które w ścisłym środowisku ludzi wierzących i oczytanych z Biblią są oczywiste, ale już nie są oczywiste w środowisku ludzi będących krok dalej ze swoją wiarą. Rzucasz hasłem, przestawiasz utarte, banale zwroty i wydaje ci się, że wszyscy rozumieją, że to są zwroty budujące porozumienie, ale one robią kompletnie przeciwną rzecz. Dlatego, gdy się słucha o sakramencie małżeństwa, to są albo bardzo wzniosłe słowa, cytowany katechizm, język teologiczny, od którego uszy się wyłączają.
Sakrament małżeństwa jest jak dom, w którym mieszkasz
- Jest takie przekonanie w ludziach, że sakrament małżeństwa jest jednorazowy, że on "występuje" wtedy, gdy zawiera się małżeństwo; że to wtedy był sakrament, a potem jest po sakramencie - mówi Marta Łysek. - A przecież on trwa całe życie, to jest proces, który się rozwija. Po ślubie tak jakby otwierają się drzwi, wchodzisz do rzeczywistości sakramentu i w niej mieszkasz. Czasem robisz przemeblowanie. Sakrament to jest łaska, czyli Boża obecność: sakrament małżeństwa to jest miejsce przebywania w bożej obecności, a to znaczy, że jesteśmy w nim zanurzeni; po ślubie wchodzę do basenu z łaską i zostaję w nim do końca życia.
Źródło: DEON TV
Skomentuj artykuł