Dbajmy o ciało - przed nim cała wieczność!
Ciało przysparza nam sporo problemów. Z jednej strony, troszczymy się o nie, zadajemy sobie wiele trudu, by je chronić i pielęgnować. Pożądamy ciała. Kochamy je. Z drugiej strony, nasze ciało jest niejednokrotnie źródłem udręk i upokorzeń. Nie akceptujemy go. Mierzi nas ono swoją brzydotą lub słabością. Nasz stosunek do ciała jest więc nader skomplikowany i niejasny. W jaki sposób ten nieusuwalny paradoks cielesności jest podjęty przez orędzie chrześcijańskie?
Szukając odpowiedzi na to pytanie, dość szybko gubimy się w historycznym gąszczu idei, postaw, wydarzeń. Wielość opinii o stosunku chrześcijaństwa do ciała znajduje swe potwierdzenie w różnorodności kolejnych pokoleń wierzących. Problem ciała to również problem języka. Słowa „ciało” używamy bowiem w różnych znaczeniach i kontekstach. I prawdopodobnie tak już pozostanie. Tym bardziej warto podejmować od czasu do czasu refleksję nad ludzkim kochanym i nienawidzonym jednocześnie ciałem.
Wyrażenie „duchowość ciała” uświadamia nam, że kiedy myślimy o ciele, to od razu pojawia się też perspektywa ducha. Człowiek bowiem odnajduje siebie w świecie jako ciało i ducha. I od razu pojawia się pytanie o relację pomiędzy tymi dwoma elementami, a może raczej wymiarami ludzkiej egzystencji. Jedni dochodzą do wniosku, że duch pojawia się jedynie jako rezultat pewnego stopnia złożoności materii i pozostaje całkowicie od niej zależny. Duchowość dałoby się zatem rozłożyć na czynniki pierwsze, sprowadzając ją do chemiczno-fizycznych procesów zachodzących w mózgu.
Inni – wręcz przeciwnie – uważają ciało za niezbyt ważną powłokę, która więzi niematerialnego ducha ludzkiego. Ów duch któregoś pięknego dnia wyzwoli się z cielesnej ułudy i połączy z tak czy inaczej rozumianym Duchem najwyższym. Biblia zachowuje w tej kwestii godne podziwu umiarkowanie i podkreśla, że człowiek nie tyle „ma ciało”, co po prostu „jest ciałem”. Chodzi o to, że człowiek nie jest samym ciałem, ale nie jest też tylko duchem, który przejściowo połączył się z tym, co materialne. Osoba ludzka została stworzona jako duchowo-cielesna jedność. Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia – czytamy w Księdze Rodzaju (2, 7). A zatem nie ma człowieka zarówno bez „prochu ziemi”, jak i bez duchowego, Boskiego „tchnienia”.
Cielesno-duchowa równowaga, jaką znajdujemy na pierwszych stronicach Biblii, nie jest łatwa do utrzymania, stąd ludzie nieustannie popadają w skrajności materializmu lub spirytualizmu. Niejednokrotnie te skrajności przedziwnie się łączą, bo zarówno teza, że ciało jest wszystkim, jak i przekonanie, że jest ono niczym, mogą w praktyce prowadzić do folgowania ciału we wszystkim.
Jeśli jest wszystkim, to głupotą byłoby szukać jakichś wartości poza tym, co podpowiada ciało, a jeśli jest niczym, to tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia, co z nim robimy, czy je umartwiamy, czy też oddajemy się całkowitej rozpuście. Tymczasem chrześcijaństwo uczy, że ciało jest ważne, bo Bóg daje się całemu człowiekowi, a więc nie tylko duszy, ale i ciału. Ciało jest mieszkaniem Bożego Ducha.
Przyzwyczailiśmy się do prawdy o wcieleniu. Przeżywamy ją najczęściej w błogiej atmosferze świąt Bożego Narodzenia: stół wigilijny, opłatek, choinka i żłóbek. Trochę umyka nam niebywała treść orędzia: Bóg się rodzi... Rodzi się jak każdy człowiek: z łona matki wychodzi na świat małe, bezbronne, płaczące ciało. Oto Stwórca wszystkiego, co istnieje, niepojęty Duch, Moc nieogarniona staje się ludzkim ciałem, prawdziwym człowiekiem. Czyż można wyobrazić sobie większe wywyższenie ludzkiej cielesności? Niektórzy, de facto zgorszeni nowiną o wcieleniu, chcieli widzieć w nim jakieś czasowe zbliżenie się Boga do człowieka.
Ot! Bóg założył maskę i pojawił się wśród zwykłych śmiertelników jako jeden z nich, ale tak naprawdę nie przyjął ciała. Takiemu mitologicznemu spojrzeniu na narodziny Jezusa sprzeciwiali się Ojcowie Kościoła, którzy powtarzali, że to, co nie jest przez Boga przyjęte, nie może być zbawione. Jezus Chrystus nie uczynił sobie z ciała przejściowej skorupy skrywającej Jego Boskość, ale wprowadził ciało w samo życie odwiecznej Trójcy. Kościół przypomina o tym szczególnie w prawdzie o wniebowstąpieniu: Jezus wstąpił do nieba jako prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, potwierdzając przez to w sposób nieodwołalny, że w domu Ojca jest miejsce dla ludzi z ich duszą i ciałem.
Chrześcijaństwo nie głosi jedynie nadziei, że dusza jest nieśmiertelna, ale w centrum swej nauki postawiło prawdę o zmartwychwstaniu. Wierzymy w „ciała zmartwychwstanie”, a nie tylko w „wieczny żywot” niematerialnej duszy. Oczywiście, owo zmartwychwstałe ciało będzie przemienione, a natura tego przemienienia pozostaje dla nas tajemnicą. Możemy jednak powiedzieć, że przemienienie nie naruszy tożsamości ciała – to będzie „moje” ciało. Inne niż to, które znają lekarze, ale wciąż „moje”. A nawet bardziej „własne” niż ciało pozostawione w trumnie. Na zmartwychwstałą cielesność nie możemy jednak patrzeć tylko indywidualistycznie. Tajemnica „wskrzeszenia umarłych” nie dotyczy jedynie jednostek, ale także wspólnoty, czyli relacji pomiędzy ludźmi. Człowiek tworzy i wyraża więzi z innymi przez ciało. A zatem zmartwychwstanie, przemienienie ciała, oznacza również przemienienie i udoskonalenie naszych międzyludzkich relacji. Ciało przemienione to takie, które nie przeciwstawia się – na co niejednokrotnie wskazuje Paweł Apostoł – duchowi, który jest duchem dobroci i miłości.
Najlepszą syntezą chrześcijańskiej duchowości ciała jest Eucharystia. Być może między innymi dlatego Jan Paweł II – widząc kłopoty, jakie współczesny człowiek ma z własną cielesnością – ogłosił Rok Eucharystii i wydał list apostolski Mane nobiscum, Domine. Eucharystia uczy nas stawania się sobą, czyli bycia własnym ciałem, ale także przypomina nam, że autentyczna duchowość ciała pamięta o tych, których ciało narażone jest na zimno i głód. Papież we wspomnianym liście pisze: „Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt, który w znacznej mierze przesądza o autentycznym uczestnictwie w Eucharystii celebrowanej we wspólnocie: chodzi o to, czy jest ona bodźcem do czynnego zaangażowania w budowę społeczeństwa bardziej sprawiedliwego i braterskiego”.
Pomimo że doświadczamy słabości i grzeszności naszego ciała, możemy z ufnością wpatrywać się w Tę, która została wzięta do nieba z duszą i ciałem jako na Bożą obietnicę dla nas: nasze ciało jest przeznaczone do tego, by mocą Chrystusowego zmartwychwstania stać się – jak ciało Maryi – przebóstwionym, czyli po prostu Boskim ciałem. A zatem dbajmy o ciało, bo przed nim cała wieczność1.
Skomentuj artykuł