Dlaczego Jezus umarł na krzyżu?
Jak każda publiczna egzekucja – ścięcie mieczem, wieszanie czy szafot – ukrzyżowanie było popularną rozrywką ludu. Tłum oskarżenia, tłum odrzucenia, tłum szyderstwa, tłum popychany ciekawością i żądzą rozrywki. Zebrani z zainteresowaniem patrzyli na ukrzyżowanie.
Pan nie wkraczał do Jerozolimy sam, ukradkiem czy pod osłoną nocy. Przeciwnie, towarzyszył Mu „tłum ogromny”, który szedł przed Nim i za Nim. Plurima turba – jak to ujął św. Hieronim – „rzesza bardzo wielka”, zgodnie z propozycją przekładową ks. Wujka, ciągnęła za Nim już od dłuższego czasu. Już „gdy wychodzili z Jerycha, towarzyszył Mu wielki tłum” (Mt 20,29). Część zapewne przyszła za Nim aż z Galilei, gdzie byli świadkami rozmnożenia chleba, a także innych cudów. Czy należy się im dziwić, że ciągnęli za Nim? „Tłumy zdumiewały się, widząc, że niemi mówią, ułomni są zdrowi, chromi chodzą, niewidomi widzą” (Mt 15,31). Dołączyli do nich ci, którzy byli z Nim, „kiedy Łazarza z grobu wywoływał i wskrzesił z martwych” (J 12,17). A jeszcze ci, którzy przybyli na zbliżającą się Paschę do Świętego Miasta. Ten świąteczny tłum „wyszedł Mu na spotkanie, ponieważ usłyszał, że ten znak uczynił” (J 12,18). Nikt dotychczas nie widział wskrzeszenia. Jakiego jeszcze trzeba by znaku, by potwierdzić, że On jest prorokiem, królem Izraela? Żadnego więcej. Wołali więc „Hosanna”, wołali: „Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie!”, wołali: „Król izraelski”. To, co się działo tego dnia w Jerozolimie, najdobitniej chyba wyraził jeden z faryzeuszy w rozmowie z drugim: „Patrz – świat poszedł za Nim” (J 12,19).
W Niedzielę Palmową, po przeczytaniu Ewangelii o wjeździe do Jerozolimy, kapłan wzywa zebranych: „Drodzy bracia i siostry, naśladując rzesze, które uroczyście witały Pana Jezusa, idźmy w pokoju”. W tym roku w znakomitej większości kościołów w Polsce, ale i na świecie, te słowa nie padną. Nie będziemy naśladować tłumów, które „uroczyście witały Pana”. Nie pójdziemy w procesji z palmami. Ani za Nim, ani przed Nim. Nie ma dzisiaj tych, którzy na drodze słali swoje płaszcze. Ani tych, co obcinali gałązki z drzew i słali nimi drogę. Nie ma płaszczy świątecznych, nie ma palm, nie ma gałązek oliwnych. Jest tylko Ten, którego rozebrali z szat i na którego narzucili płaszcz szkarłatny. Jest tylko Ten, któremu do prawej ręki dali trzcinę. I zamiast tłumów kohorta żołnierzy namiestnika. Ci też krzyczeli: „Witaj, Królu żydowski!”. Jak chyba nigdy Niedziela Palmowa staje się Niedzielą Męki Pańskiej. Pasja się zaczyna. „Gdy zbliżył się czas męki, Pan chciał zbliżyć się do miejsca męki i tam w pobliżu pozostać, aby w postanowionym i oznaczonym przed wiekami czasie mógł spotkać to, przez co ta męka miała się wypełnić” [1].
Tłumność uroczystego wjazdu do Jerozolimy natychmiast ustępuje miejsca samotności Pasji. „Wy wszyscy zwątpicie we Mnie tej nocy. Bo jest napisane: Uderzę Pasterza, a rozproszą się owce ze stada” (Mt 26,31–32) – zapowiada sam Jezus. Judasz Go zdradzi, uczniów zmorzy sen, Piotr się Go zaprze, kobiety będą „przypatrywały się z daleka”. „[W]szyscy uczniowie opuścili Go i uciekli” – powie Mateusz. Tylko Matka i Jan dotrwają do końca, a „zaświadczył to ten, który widział” (J 19,35). Tłum – owszem – też będzie, ale nie ten z pierwszego dnia po szabacie, ten z wjazdu do Jerozolimy, który krzyczał „Hosanna”. To już będzie inny tłum. Ten z dni Męki wyjdzie na Niego z pałkami i kijami, a potem będzie wołał: „Na krzyż z Nim!” oraz: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze!”. W końcu tłumy poszły za Nim i pod krzyż, jak powie Łukasz – „zbiegły się na to widowisko” (Łk 23,48). Tłumy gapiów żądnych spektaklu.
A skoro było na co patrzeć, to „lud stał i patrzył” (Łk 23,35). Jak każda publiczna egzekucja – ścięcie mieczem, wieszanie czy szafot – ukrzyżowanie było popularną rozrywką ludu. Tłum oskarżenia, tłum odrzucenia, tłum szyderstwa, tłum popychany ciekawością i żądzą rozrywki. Zebrani z zainteresowaniem patrzyli na ukrzyżowanie. To była kara ohydna, niegodna Żyda i człowieka wolnego, kara niewolnicza i obsceniczna. Cyceron nazwał ukrzyżowanie „karą najokrutniejszą i najpotworniejszą […], najwyższą i ostateczną karą niewolników” (crudelissimum taeterrimumque supplicium) [2]. Miała też mieć odstraszający charakter, dlatego skazańców wieszano na wzgórzu czy na skrzyżowaniu dróg: aby dało się ich zobaczyć z daleka. Mateusz powie, że „ci, którzy przechodzili obok, przeklinali Go i potrząsali głowami”. Tych przechodniów było wielu, „ponieważ miejsce, gdzie ukrzyżowano Jezusa, było blisko miasta” (J 19,20). Przechodzili tamtędy Żydzi, Rzymianie, Grecy, mieszkańcy wielu miejsc ówczesnego świata, którzy przybyli na święto, wszyscy, którzy potrafili odczytać tytuł winy w języku hebrajskim, łacińskim czy greckim.
W powieści Ewangelia według Piłata Érica-Emmanuela Schimtta tytułowy bohater pisze w liście do brata: „Znaki ryb mnożą się na piasku i w kurzu Palestyny; pielgrzymi kreślą je końcem swoich kijów jako tajemny znak wspólnoty, która się wciąż poszerza. Moi szpiedzy właśnie mi donieśli, że sekciarze Jeszui znaleźli dla siebie nazwę – chrześcijan, uczniów Chrystusa, pomazańca Bożego. Mają też jeszcze inny znak rozpoznawczy, który często zawieszają sobie na szyi: krzyż. Zadrżałem, dowiedziawszy się o tym dziwactwie. Cóż za barbarzyński pomysł! A dlaczego nie szubienica, siekiera, sztylet? W jaki sposób zamierzają zgromadzić wiernych wokół owego epizodu z historii Jeszui, najbardziej niesławnego i odrażającego?” [3].
Piłat opowiada o tym swojej żonie, Klaudii Prokuli, która – według wersji autora – była świadkiem śmierci Jezusa i towarzyszyła przy pogrzebie. Teraz z bólem wspomina tamto popołudnie na Golgocie, „gdzie patrzyła w osłupieniu na agonię Jeszui”. „Oni nie są w błędzie – odpowiada mężowi na jego wątpliwości. – Nawet jeśli ten znak budzi grozę, to właśnie na krzyżu Jeszua objawił nam to, co najistotniejsze. Bo jeżeli pozwolił się ukrzyżować, zrobił to z miłości do ludzi. A zmartwychwstał po to, by udowodnić, że kochając, miał rację. I że trzeba zawsze, w każdej sytuacji, nawet jeśli nikt nie chce nas słuchać, mieć odwagę kochać” [4]. Wydaje się, że słowa żony do niego nie przemawiają. Kończąc list, Piłat pisze: „Chrześcijaństwo, ta cała żydowska historia, rozpuści się, być może w naszym morzu? A może pójdzie w ślad za mną… Kto zna bieg myśli?” [5]. „Nasze morze”, Mare Nostrum – jak mówili Rzymianie o Morzu Śródziemnym. Piłat nie wiedział, że wyznawcy Jezusa kiedyś opanują jego brzegi.
Czy rzeczywiście Klaudia Prokula stanęła pod krzyżem? Czy uczestniczyła w pogrzebie? Czy była potem u Jego grobu? Choć niektóre Kościoły wschodnie czczą ją jako świętą, nie to jest najważniejsze. Niech będzie dla nas jedną z tych, o których wspomina św. Łukasz: „Wszystkie też tłumy […], gdy zobaczyły, co się działo, powracały, bijąc się w piersi” (Łk 23,48). Czy ludzie to chcieli zobaczyć, co zobaczyli? Chcieli nasycić oko widowiskiem, ale dostrzegli coś zupełnie innego, szybko sobie uświadamiając, że śmierć, na którą patrzyli, nie była jak każda inna. Świat ogarnęły ciemności, słońce się zaćmiło, ziemia zadrżała, a zasłona przybytku rozdarła się na dwoje.
Wracają z poczuciem winy, że brali udział w zabójstwie Sprawiedliwego. Nawet jeśli to nie oni przybijali Go do krzyża, to przecież oni – podburzeni przez arcykapłanów – domagali się Jego śmierci krzyżowej. Czy doznali nawrócenia? Perska wersja Ewangelii według św. Łukasza mówi, że „wrócili do domu, uklękli i padli na ziemię”. Być może tylko z przerażenia, a być może był to moment, kiedy budziła się w nich wiara w Tego, na którego patrzyli.
Pod krzyżem rodzi się nowy tłum. Już nie ten, który krzyczał „Hosanna”, ani ten, który domagał się „Ukrzyżuj”, ale ten, który milczący wraca do domu. Owszem, trzeba będzie jeszcze wielu dni, trzeba będzie Zmartwychwstania i Pięćdziesiątnicy, aby zacząć się gromadzić pod tym „znakiem rozpoznawczym”, znakiem miłości, a nie grozy, którym stanie się krzyż. Ten tłum będzie rósł. A to, co widzieli świadkowie tamtych wydarzeń, będą przekazywać kolejne pokolenia. Historia tego tłumu nieustannie rodzącego się pod krzyżem znajdzie swój finał w wizji św. Jana, który ujrzał „wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków” (Ap 7,9). To ci „odziani w białe szaty”, które „we krwi Baranka wybielili”, „a w ręku ich palmy” (Ap 7,9.14). Już nie trzeba zdejmować płaszczy ani rzucać palm. Dla nich zapowiedź królestwa już się spełniła. Pan króluje między nimi. „Patrz – świat poszedł za Nim” – jak prorokował niczego nieświadomy faryzeusz.
W tym roku Niedziela Palmowa bez palm, bez procesji, bez „Hosanna”. Bez tłumu zafascynowanego znakami. Bez rzesz podekscytowanych wskrzeszeniem Łazarza. Nawet ci, którzy się szykują na Paschę, cicho się gdzieś kryją. Niewielu ich w świątyni. Jeśli tłum, to raczej niewielki, bo nie więcej niż pięciu. Mała trzódka, pasillus grex. Tak jakby nic nie miało się wydarzyć. Ale nie, właśnie wyszli z Betfage. Pasja się zaczyna.
Przypisy:
[1] Beda Venerabilis, In Marci Evangelium expositio, 11; cyt. za: Amalariusz z Metzu, Dzieła, t. 1: Święte obrzędy Kościoła, tłum. zbiorowe, Lublin 2016, s. 89.
[2] Marcus Tulius Cicero, In Verrem, II, 5, 165; zob. M. Hengel, Crucifixion in the ancient world and the folly of the message of the cross, Philadelphia 1978, s. 8.
[3] E.-E. Schmitt, Ewangelia według Piłata, tłum. K. Rodowska, Kraków 2003, s. 237.
[4] Tamże.
[5] Tamże, s. 238.
Tekst pochodzi z książki "Plaża zbawionych". Więcej znajdziesz tutaj >>
Skomentuj artykuł