W pierwszych wiekach chrześcijaństwa setki, a może i tysiące chrześcijan udawały się na pustynię. Dlaczego uciekali od świata? I co znajdowali tam, gdzie się znaleźli?
Czytania I niedzieli Wielkiego Postu zabierają nas w dwa miejsca: do ogrodu i na pustynię. Ogród jest obrazem pierwotnej szczęśliwości człowieka. Pustynia – chciałoby się powiedzieć – domeną zła, miejscem działania diabła. Ale tak powiedzieć się nie da. Jak dobrze wiemy, miejscem pokusy, miejscem działania zła może być zarówno ogród, jak i pustynia. To w ogrodzie dokonało się kuszenie pierwszych ludzi. Nie trzeba iść aż na pustynię, by być kuszonym. Można zostać w ogrodzie, wszak „nie ma raju bez węży”1.
W pierwszych wiekach chrześcijaństwa setki, a może i tysiące chrześcijan udawały się na pustynię. Jak pisze Ryszard Przybylski w książce Pustelnicy i demony, gdyby istniał sztandar anachoretów, czyli pustelników, można by umieścić na nim zawołanie ukute przez Charles’a Baudelaire’a w XIX wieku: „Gdziekolwiek, byle z dala od tego świata”2. Dlaczego uciekali od świata? I co znajdowali tam, gdzie się znaleźli? „Opuścili […] świat przerażeni materialnym dostatkiem, który przesłaniał ludziom Niebieską Jeruzalem, […] zgnębieni powszechną chorobą na puchlinę ziemskich dóbr, jak nienasycenie doczesnym bogactwem określał św. Augustyn” – odpowiada Przybylski3. Uciekali bardziej przed wirusami ducha niż ciała.
A co znajdowali na pustyni? Ano to, co chcieli porzucić: siebie. Owszem, zamienili „ogród rozkoszy ziemskich” – jak brzmi tytuł dzieła Hieronima Boscha – na pustynię, gdzie tych rozkoszy nie było. Ale to właśnie tam uświadamiali sobie, że uciekając od świata, nigdy nie uciekną od siebie, od ludzkiej natury, cielesności, skłonności do zła, od pożądliwości, która szła z nimi, dokądkolwiek skierowali swe kroki. Pustynia uświadamiała im rzecz straszną: nie da się już pokus zwalić na świat, bo przecież go już dookoła niby nie ma. Pokusy się nosi w sobie.
Jest taka opowieść o dwóch mnichach, którzy przeżyli w odosobnieniu czterdzieści lat, „akurat tyle, ile – jak poucza Biblia – trzeba, by osiągnęła kres pokuta, kara lub modlitwa”4. Odwiedził ich abba Makary ze Sketis w Egipcie. Pustelnicy zadali mu trzy pytania: „Co się dzieje ze światem? Czy Nil wylewa? Czy na świecie panuje dobrobyt?”. Jak to komentuje Przybylski, skoro zadawali takie pytania, to znak, że „musieli zachować czułość dla doczesnego zgiełku”5. Owszem, opuścili świat, ale ich świat tak naprawdę nie opuścił. Bo ponieśli go w sobie.
Rozpoczął się Wielki Post. Gdy Pan „pościł już czterdzieści dni i czterdzieści nocy, poczuł w końcu głód”. Nie inaczej ma być z nami. Wychodzimy na czterdziestodniową pustynię, by poczuć w końcu głód. Nie chodzi o to, by uciec od świata. Bo się nie ucieknie. Ani też o to, by się wytrenować w odrzucaniu pokus. Bo cnota – choć zwana jest sprawnością – to ani trening, ani atletyka. Nie tak wyćwiczeni jak my ulegali. Chodzi o to, by poczuć pustynny głód.
Ojciec Michał Legan, paulin, w książeczce Epicentrum Ewangelii, idąc za abp. Fultonem Sheenem, pisze o synu marnotrawnym, że gdy się zdecydował na powrót do domu, zrodził się w nim „bunt przeciwko światu, w którym można umrzeć z głodu pośród ludzi sytych”6. Myślę, że wszyscy jesteśmy po trochu ludźmi głodnymi pośrodku sytych. Wszyscy jednak jesteśmy za mało głodni i zbyt syci jednocześnie. Syci, bo gnębi nas powszechne zapadanie na „puchlinę ziemskich dóbr”, a jednocześnie wciąż za mało głodni tego, co prawdziwie nasyca i daje życie. Pan nie musi zamieniać kamieni w chleb. On jako chleb zostawi nam swoje Ciało. Obyśmy zgłodnieli.
[1] N. Witoszek, Najlepszy kraj na świecie. Pamflet, tłum. M. Kalinowski, Wołowiec 2017, s. 157.
[2] R. Przybylski, Pustelnicy i demony, Kraków 1994, s. 31.
[3] Tamże, s. 21.
[4] Tamże.
[5] Tamże.
[6] M. Legan, Epicentrum Ewangelii. Mała książeczka o wielkiej miłości, Kraków 2018, s. 49.
Fragment pochodzi z książki "Plaża zbawionych". Więcej znajdziesz tutaj >>
Skomentuj artykuł