Dominikanki z Broniszewic. Chłopaków z naszego Domu się nie prowadzi, za nimi się biega

Dominikanki z Broniszewic. Chłopaków z naszego Domu się nie prowadzi, za nimi się biega
(fot. facebook.com/dpsbroniszewice)

Pomagają ponad pięćdziesięciu chłopcom, którzy są dla nich jak synowie. Trafiają do nich dzieci z bardzo poważnymi niepełnosprawnościami. „Nigdy nie oceniamy biologicznych mam chłopaków, bo wiemy, że życie z nimi bywa niemożliwe” – wyznają, ale dzielą się pięknem swojego doświadczenia.

Z dominikankami z Broniszewic rozmawia Karol Kleczka.

Karol Kleczka: Wkurzasz się, gdy chłopaki się buntują?

Tymoteusza Agnieszka Gil OP: Pewnie, że się wkurzam, ale oni wszystko robią na przekór, więc musisz odpowiednio podejść. Weźmy taką sytuację, że któryś się buntuje i nie chce się myć, to mówisz: „W takim razie się nie myj”, to on pójdzie i się umyje. Najwspanialej jest przecież, jak możesz coś zrobić na przekór, więc podchodzisz do tego na luzie, że dobrze, możesz sobie być małym brudaskiem. A on wtedy: „A to ja się umyję!”.

DEON.PL POLECA



Chłopaki, z którymi przyjechałyście do Krakowa, mają osiem i piętnaście lat, ale czy w pewnym sensie oni już zawsze będą dziećmi?

Tymka: Jeśli pytasz o sferę intelektualną, to niestety ich rozwój zawsze będzie na poziomie małego cztero-pięciolatka, czyli dziecka, które cały czas poznaje świat, szuka czegoś nowego, nowych wrażeń. Czterolatki w przedszkolu odkrywają nowe przyjaźnie i tak samo jest z nimi. Tylko, że jak będą mieli czterdzieści lat, to z nimi będzie tak samo.

W jaki sposób trafiają do was dzieci?

Tymka: Bardzo różnie. Najczęściej przez sąd, albo przez ośrodek pomocy społecznej, ale to zależy od sytuacji. Filip trafił ze szpitala, w którym był dwa miesiące, bo nikt go z tego szpitala nie odebrał. Miał dramatyczną sytuację rodzinna, a u nas zwolniło się miejsce, to znaczy zmarł inny chłopiec. Żeby Filip mógł u nas być, musiałyśmy wszystko załatwić w przyspieszonym tempie w sądzie. Procedury sądowe są bardzo trudne, bo warunkiem leczenia chłopców czy posłania ich do szkoły, jest załatwienie im opiekunów prawnych. Mówię o przyspieszeniu, ale dopiero ostatnio, po ponad roku, udało się ustanowić opiekuna prawnego dla Filipa, który wybrał sobie Kamila, jednego z naszych wolontariuszy i Kamil jest jego tatą.

Eliza Małgorzata Myk OP: A ja jestem mamusią! Ale nieformalną, bo chrzestną.

 

Jak to jest być mamą w zakonie?

Eliza: Bycie mamą dziecka niepełnosprawnego… gdybyśmy miały być w pojedynkę, bez pomocy całego zespołu, który nam towarzyszy, to byłoby niemożliwe. Dlatego nie oceniamy nigdy biologicznych mam chłopaków, bo wiemy, że życie z tymi chłopcami bywa niemożliwe. Jak popatrzy się na naszego Facebooka, to widać słodkie zdjęcia z dziećmi, które zasadniczo są naprawdę szczęśliwe, a my chcemy dawać nadzieję na przykład dla matek dzieci niepełnosprawnych. Niektórzy widząc te fotografie, chcą ich wziąć do adopcji, ale wiemy, że często nie zdają sobie sprawy, z tego co mówią. Nie wiem, czy daliby radę wytrzymać dłużej niż tydzień, może miesiąc, po którym prosiliby o wsparcie taki dom jak nasz, ale to byłoby kolejne zranienie dla takiego chłopaka.

Tymka: Bardzo nie lubię tego określenia, ale mamy też doświadczenie tak zwanych „zwrotów” adopcyjnych. W ostatnim czasie kilku chłopców wróciło do nas z rodzin zastępczych. Ktoś przyjął, bo piękny, cudowny chłopiec, rodzina sobie poradzi, bo mają doświadczenie, czy nawet są wykształceni kierunkowo do pracy z niepełnosprawnymi, a mimo wszystko sobie nie poradzili…

Eliza: …i zrobili dziecku nadzieję na rodzinę, a chłopiec nie zrozumiał, dlaczego za miesiąc wraca do nas z powrotem. To jest tak złożona sprawa z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie, że nikt, kto nie ma dziecka, które tego doświadcza, sobie tego nie wyobrazi. Nie mówimy o niepełnosprawności lekkiej, bo u nas są chłopcy z bardzo poważnymi niepełnosprawnościami.

Tymka: Zakładamy, że priorytetowo są traktowani ci chłopcy, którzy byli w ośrodkach adopcyjnych, ale nikt ich nie przyjął. Chłopcy, którzy zostali na przykład w szpitalach psychiatrycznych i nikt ich nie odebrał. Chłopcy, o których trudno mówić, bo ich niepełnosprawność jest bardzo poważna i nie chcemy o niej rozmawiać, żeby zachować ich prawo do prywatności. Jestem opiekunką prawną Jarka i nie chcę rozmawiać o jego chorobach czy zaburzeniach. Natomiast jeżeli tej opieki prawnej nie ma, to staramy się problemy chłopaków traktować anonimowo. U nas nie ma zdrowego dziecka, wszystkich 56 chłopców jest chorych, wielu cierpi na zaburzenia psychiczne. Zawsze musimy się z tego tłumaczyć, bo ktoś widzi w internecie miłe twarze uśmiechniętych dzieci i pyta, dlaczego one są u nas. Nas to bardzo cieszy, że chłopcy są piękni, a dla nas już w ogóle najpiękniejsi, ale ich zaburzenia często odbiegają od ich wyglądu zewnętrznego. A te historie czasem są naprawdę bardzo trudne. Trafił do nas chłopak, który w wieku 11 lat budził się w nocy i biegał z nożem. Rodzice bali się go, zamykali się na klucz z dwójką innych dzieci. Takie sytuacje też bywają.

Pewnie zgłaszają się do was rodzice, którzy w trakcie ciąży dowiadują się, że z dziecko urodzi się z niepełnosprawnością. Jak z nimi wtedy rozmawiacie?

Eliza: Bardzo często odbieramy takie telefony. Są wtedy w ogromnym szoku, są przerażeni i towarzyszy im panika czy strach, że sobie nie poradzą z przyjęciem tego nowego życia. Zawsze wtedy mamy tę możliwość, żeby ich pocieszyć i zapewnić, że po to prowadzimy Dom Chłopaków, żeby im pomóc. Nie będziecie oddawać tego dziecka, ale my wam pomożemy.

Tymka: Ci rodzice mają ogromną świadomość, że poczęło się w nich dziecko i oni na nie bardzo czekają. Jakiekolwiek chore by było, to nie myślą, że byłoby lepiej, gdyby się nie urodziło, tylko naprawdę go oczekują. Przy tym towarzyszy im lęk, bo chyba wszyscy rodzice, którzy do nas dzwonią, podkreślają, że ochrona życia kończy się wraz z narodzinami. Później zostają z tym dzieckiem sami.

Co czujecie, gdy stykacie się z tą granicą opieki?

Eliza: Jest w nas gniew, ale staramy się od razu działać, coś robić. Tymka jest taką osobą, która jest w stanie przekroczyć wszystkie granice, żeby tym dzieciom pomóc. Natomiast bardzo dobrze rozumiem bezradność rodziców. Mówisz, że ochrona życia kończy się w chwili narodzenia, ale prawda jest taka, że ten koniec następuje niekiedy już wcześniej. Kobieta słyszy od lekarza: „Pani dziecko będzie miało zespół Downa. To jest ostatni moment, kiedy może Pani usunąć tę ciążę”. Przyszła matka dostaje wtedy nie jedną, a dwie szokujące informacje. Kiedy podejmuje decyzję, że nie chce usuwać dziecka, ale je urodzić, to słyszy od lekarza: „Czy zdaje sobie Pani sprawę, że Pani będzie winna cierpienia tego dziecka przez całe jego życie?”.

Często padają takie słowa?

Eliza: Bardzo często, to jest chleb powszedni. Nie ma zespołu psychologów czy innych osób, które mogłyby wesprzeć kobietę, gdy słyszy taką diagnozę. Zupełny brak zaplecza. Kobiety zostają zmasakrowane koszmarnymi informacjami i na końcu, kiedy podejmują heroicznie tę decyzję, że urodzą, bo kochają to dziecko, to usłyszą, że i tak robią źle. O jakim wsparciu mówimy? Nie ma go nawet w czasie ciąży. Temat posiadania dzieci niepełnosprawnych jest w Polsce podejmowany zupełnie na dziko.

Tymka: Same często szukamy takiego wsparcia. Czasami Jarek, który jest moim absolutnym pupilem i nie jestem tego w stanie ukryć, że kocham go szalenie, jest w stanie doprowadzić mnie do takiej pasji, że wychodzę z siebie i potrzebuję odreagować. Zamykam się w pokoju i ciurkiem płyną mi łzy. Byliśmy kiedyś w Kaliszu w sanktuarium św. Józefa i miałam przemówienie, w którym opowiadałam o naszej pracy. Całe sanktuarium pełne ludzi, ja opowiadam, a mój Jarosław biega między nogami. Ja nie jestem w stanie się skupić, a on bierze relikwie Jana Pawła II i nimi ludzi błogosławi przy bocznym ołtarzu. Oddaję mikrofon, żeby Eliza kontynuowała, biegnę za Jarosławem, a on już jest na drugim końcu kościoła. Wszyscy patrzą na nas jak na wariatów, a Jarek biegnie do biskupa, zabiera mu pastorał i mówi „O, święty Mikołaj, ale masz wielką rózgę”.

[Siostra Eliza wychodzi, żeby pomóc wolontariuszom]

Ludzie się śmieją, a ja jestem wściekła, mam ochotę nim potrząść: „Jarku, daj nam 15 minut i pojedziemy, gdzie chcesz”. Jarek się śmieje, podchodzi do księdza, zabiera mu mikrofon. Drżę co on powie, mam pełno czarnych myśli, robię się blada, a Jarosław mówi: „Tymka…” – ja już pękam – „Tymka, moja mamusia, jest kochana. Wielkie brawa dla niej”. Ja mdleję, a ludzie biją brawo.

Sytuacja jak to u mamy! Kto wam pomaga?

Tymka: Pracuje u nas bardzo dużo świeckich. Cały zespół to 54 osoby i dzięki temu jesteśmy w stanie jakoś funkcjonować, ale pracujemy w trybie zmianowym, żeby mieć też czas na odpoczynek. Czasami zabieram Jarka do mojego domu rodzinnego, on jedzie do babci, która go traktuje jak wnuka. Niemniej jest to trudne i nie dziwimy się rodzicom, którzy nie potrafią radzić sobie z dzieckiem niepełnosprawnym, bo to zaburza ich spokój i radykalnie zmienia funkcjonowanie całej rodziny. Nie zapominajmy, że gdy pojawia się dziecko niepełnosprawne, to często zostają zaniedbywane inne dzieci, jego rodzeństwo. Komu się poświęci więcej uwagi? Dziecku, któremu trzeba zmienić pampersa i dać leki, czy temu, które nie ma tych potrzeb? To cały proces.

Życie zmienia się z góry na dół. Jak macie taki dzień, że ręce wam opadają, to jak zdobyć się na siły, żeby kolejnego dnia iść do pracy, towarzyszyć i być z chłopcami?

Tymka: Osobiście zajmuję się głównie administracją Domu Chłopaków i budową nowej placówki, ale ta odpowiedzialność, która na nas spoczywa, jest ogromna i trzeba być ciągle w gotowości. Chciałabym powiedzieć, że wszystko oddajemy Panu Bogu, ale mam poczucie, że Bóg mówi: „Dałem ci umysł, dałem ci ręce, więc musisz myśleć i pracować”, więc wszystko nie spadnie mi z Nieba, tylko muszę to sama zrobić. Ale Mu ufam, może dlatego łatwiej przychodzi mi myśleć i działać.

Ogromnym wsparciem jest nasza wspólnota. Zawsze byłam w takich wspólnotach, gdzie różnie to było z dogadywaniem między ludźmi, a tutaj wszystkie jesteśmy zaangażowane w te dzieło, które nas łączy.

To chyba nie jest codzienność w Kościele. Często widzę trudne przypadki, gdzie ludzie raczej się różnią niż porozumiewają.

Tymka: Miałam w tym roku takie doświadczenie w trakcie epidemii, że pochorowały się różne pielęgniarki, z którymi pracujemy. Nie miał kto pomagać, więc sama się oddelegowałam do gabinetu, żeby pomagać w tych kombinezonach i innych gratach. Pomagałam w takim małym zakresie, ale dla mnie to było niesamowite doświadczenie.

Rok epidemii mocno was doświadczył?

Tymka: Z pewnością, bo wielu chłopaków chorowało na Covid, ale rzeczy trudne mieszały się z pięknymi. Samo doświadczenie epidemii było ciężkie, bo nie wiedziałyśmy, jak chłopcy to przeżyją i czy przeżyją. W większości, całe szczęście, nie były to trudne przypadki.

Było natomiast też wiele wspaniałych doświadczeń. Wsparło nas wielu wolontariuszy, czy nawet studentów, którzy mają zajęcia online. Dla nas to jest wybawienie i jesteśmy wdzięczne państwu, że tak te studia wspaniale zorganizowało, że dały nam ręce do pracy (śmiech). Jest z nami Iza, Kamil, Paulina czy Sylwia… oni bezinteresownie organizują dzieciakom czas. Mnóstwo ludzi wspierało nas, kontaktowało się z nami i doświadczyłyśmy o wiele więcej dobra niż zazwyczaj.

Prowadzona przez nas fundacja starała się pomagać w DPS-ach i czasami nie było to najprostsze. Znajome siostry mówiły mi, że były takie domy, gdzie na 70 osób zostawały 4 siostry do pracy. To jest niemożliwe do ogarnięcia, bo to całodobowa robota! Szukałyśmy dla nich wolontariuszy, nasze siostry katechetki też jeździły do domów i zbierałyśmy pieniądze na rękawice, maseczki. Wiesz, nas to bardzo zaskoczyło, że paczka rękawiczek za 8,5 zł nagle kosztuje 80 zł. Nasza codzienna dotacja to było za mało na takie „dogodności”. Zrobiłyśmy nieplanowaną wcześniej zbiórkę i w trakcie trzech tygodni zebrałyśmy 850 tys. zł. Dla nas to było niewiarygodne, a dzięki temu mogłyśmy pomóc trzydziestu domom opieki.

Obecnie budujecie drugi dom. Jak wyglądają prace?

Tymka: Mamy szczęście do sponsora, który finansuje prace od początku do końca, więc może w marcu rozpoczniemy wykończenie domu. Dom ma służyć chłopcom z autyzmem i jest przepięknie zaprojektowany przez naszą przyjaciółkę. To też jest dobry przykład, bo ludzie często, gdy słyszą o chłopakach, to chcą coś dla nich zrobić i oferują swój talent czy pracę. Dla mnie to jest ogromnie budujące, dlatego gdy słyszę, że mamy dziś zepsutą młodzież, albo ludzie są jacyś dziwni, to ja mam zupełnie inny odbiór. Nie chodzi mi o ludzi tylko z Kościoła, bo znam całe mnóstwo osób spoza Kościoła, którzy jak widzą cierpienie dziecka, to służą nawet tym, że chociaż do szpitala podrzucą, gdy trzeba.

Nie miewasz wtedy takiej pokusy, że sobie myślisz „ale jestem super bizneswoman, że umiem to wszystko załatwić”? Nie chodzi mi o świadomość dobrze wykonanej roboty, ale o to, czy gdy się pomaga innym, to nie jest łatwo wpaść w jakąś pychę?

Tymka: Ciągle myślę, że robię za mało. Myślę, że za mało się modlę, za mało pobożna jestem, za mało pomagam – no za mało daję. Mam taką pokusę bycia dla siebie, potrzebuję gdzieś na chwilę zniknąć, poczytać coś, co jest dobre dla mnie.

Czasami się śmiejemy, że bliżej nam do świeckich niż do księży, bo normalnie pracujemy i szukamy czasu, żeby się pomodlić. Każdego dnia mogą się zdarzyć nieprzewidziane sytuacje. Nie wiemy, że tego dnia zachoruje dziecko, albo spali się piec, albo zacznie przeciekać dach. Bliżej nam do rodziny, w której codziennie jest jakaś praca do zrobienia.

Praca to też modlitwa.

Tymka: Dokładnie! Dlatego zawsze staram się to łączyć. Jeśli wydaje ci się, że jesteś w kaplicy i tam jest Pan Bóg, a potem z niej wychodzisz i robisz jakieś swoje sprawy, w których Boga nie ma, no to przecież te przestrzenie zaczynają się rozjeżdżać, a wtedy zaczyna ci się walić grunt pod nogami. A ten grunt musi przecież być, musisz mieć na czym stawać, bo chłopaków z naszego Domu się nie prowadzi, tylko za nimi się biega.

***

Możesz pomóc w codziennej pracy sióstr wspierając prowadzoną przez nie Fundację Sióstr Św. Dominika. Możesz dokonać przelewu internetowego lub tradycyjnego:

PRZELEW NA KONTO:

FUNDACJA SIÓSTR ŚW. DOMINIKA

Kasztanowa 36, 30-227 Kraków

TYTUŁEM:

Darowizna - Cele fundacyjne

NUMER KONTA:

PEKAO SA: 91 1240 4722 1111 0010 7641 5479

SANTANDER BANK: 03 1090 1131 0000 0001 4673 1509

PRZELEW ZAGRANICZNY (KONTO W ZŁOTÓWKACH):

IBAN: PL91124047221111001076415479

SWIFT: BREXPLPWMBK

Za pośrednictwem Fundacji Sióstr św. Dominika, dominikanki mają możliwość zbierania 1% na dzieła prowadzone przez siostry w Polsce i na świecie. Wpisując do swojego zeznania podatkowego numer KRS: 0000698914 możecie wesprzeć działania Fundacji. Więcej na ten temat przeczytasz na ich stronie internetowej: fundacjadominikanek.pl/1procent

Redaktor i publicysta DEON.pl, pracuje nad doktoratem z metafizyki na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Zuzanna Radzik

- Puk puk.
- Kto tam?
- To my, więcej niż połowa Kościoła!

Taki improwizowany dialog krzyczały kobiety w stronę hierarchów udających się na synod w 2018 roku.

Ruch równouprawnienia w Kościele to...

Skomentuj artykuł

Dominikanki z Broniszewic. Chłopaków z naszego Domu się nie prowadzi, za nimi się biega
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.