Boże, nie jesteś mi potrzebny

Boże, nie jesteś mi potrzebny
(fot. shutterstock.com)

Grzesznik niczym nie może się pochwalić: żadnych duchowych osiągnięć, żadnych zasług, żadnych naręczy pełnych dobrych uczynków. A jednak może być blisko Boga.

"Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie" (Łk 18, 11).

"Pokora jest dyspozycją do darmowego przyjęcia daru modlitwy: człowiek jest żebrakiem wobec Boga" (KKK, 2559).

DEON.PL POLECA

Podobnie jak w przypowieści o wdowie i sędzim (Łk 18, 1-9), Łukasz już na początku wyjaśnia, do kogo skierowana jest przypowieść o faryzeuszu i celniku. Wydobywa ona na światło postawę tych, którzy "ufali sobie, że są sprawiedliwi, a pogardzali innymi". Jest to pouczenie, jak zdemaskować w sobie specyficzny rodzaj pychy i ostrzeżenie, by jej unikać.

Istnieją różne formy pychy, spośród których najtrudniejsze do zauważenia są te związane z niewłaściwie przeżywaną religijnością, ponieważ pobożne okoliczności i słowa mydlą nam oczy. Czy może być coś zdrożnego w tym, że człowiek się modli? Gdzie tu miejsce na pychę, skoro wierzący dziękuje Bogu?

Mnie osobiście najbardziej zastanawia, że faryzeusz dziękuje nie za to, kim jest, lecz za to, kim nie jest. O sobie może coś powiedzieć jedynie przez negatywne porównanie z innymi. On jeszcze nie wie, kim rzeczywiście jest. Żyje w iluzji.

Ale na upartego możemy zapytać, cóż złego czyni faryzeusz? Przecież dziękuje za wszystko Bogu, nie przypisuje sobie wprost zasług. To tylko maska. Faryzeusz okazuje Bogu wdzięczność, która jednak jest pozorem. Wprawdzie z jego ust wychodzi właściwe słowo, ale w parze nie idzie z nim właściwa wewnętrzna postawa - pokora. Niby jest wdzięczny, ale równocześnie przypomina Bogu, jak to swoim wysiłkiem, pobożnymi uczynkami, postami i ofiarami odróżnia się od innych. Ufa bardziej swoim możliwościom niż Bogu.

Ale to nie wszystko. Poczucie własnej sprawiedliwości, słusznego postępowania zwykle ukrywa w sobie ciemną stronę, której faryzeusz nie widzi: pogarda wobec innych ludzi. Św. Paweł pisze, że prawdziwa pokora to "ocenianie drugich za wyżej stojących od siebie" (Flp 2, 3). A jak często bywa raczej na odwrót. Ci, którzy rzeczywiście mogą być w czymś lepsi, mają więcej talentów, cnót, budzą niejednokrotnie kompleksy, zazdrość, niezdrową rywalizację i smutek.

Józef Flawiusz w "Dawnych dziejach Izraela", księdze z czasów Jezusa i apostołów, opisuje stronnictwo faryzeuszów w niezwykle przychylny sposób. "Faryzeusze prowadzą życie wstrzemięźliwe i unikają wszelkich uciech, kierując się tym, co ich nauka wybrała i przekazała jako dobre, i usilnie starając się przestrzegać jej nakazów. (…) Przez te nauki posiedli oni tak znaczny wpływ na ludzi, że we wszystkich sprawach religijnych, odprawianiu modłów i składaniu ofiar rozstrzygają ich wskazania. Ich wielkiej cnotliwości najlepsze świadectwo dali mieszkańcy miast dążąc zarówno słowem, jak i sposobem życia do tego, co wzniosłe" (księga XVIII, 3). Żydowski historyk jasno stwierdza, że, jego zdaniem, faryzeusze byli wiarygodni i budujący dla ludu, ponieważ nie tylko nauczali, ale konsekwentnie wcielali swoją naukę w życie.

A co na to Jezus? Jak zwykle odwraca nasze wyobrażenie o świecie do góry nogami. Idzie w poprzek. Przede wszystkim, w kontraście do wzniosłego opisu Flawiusza, Chrystus nazywa faryzeuszy hipokrytami, czyli ludźmi, których słowa i przekonania wcale nie zgadzają się z ich postępowaniem. Raczej dbają tylko o to, żeby swoim zewnętrznym zachowaniem robić imponujące wrażenie. Rysując nieco karykaturalną postać modlącego się faryzeusza, Jezus odsłania wewnętrzną postawę pysznego. Ten obraz różni się od tego, co widzą ludzkie oczy. Wczujmy się w reakcję słuchaczy, biorąc pod uwagę to, co pisał o faryzeuszach Józef Flawiusz. Jezus krytykuje tego, kogo powszechnie uważano za sprawiedliwego, a tego, kim pogardzano (bo przecież widać, czym on się para) niejako kanonizuje jako wzór modlitwy i pokory.

Faryzeusz, jak pisze św. Łukasz, wcale nie zwraca się do Boga, lecz  "w kierunku samego siebie". Na to wskazuje wyraźnie greckie wyrażenie "pros eauton". Bóg ma być tylko świadkiem jego występu w świątyni, pewnego rodzaju lustrem. Stoi też bliżej ołtarza lub wewnętrznej części świątyni niż celnik. Zapewne budzi w innych zachwyt, ponieważ - jak sam mówi - pości dwa razy w tygodniu. Tego prawo nie wymagało. On sam czyni więcej niż trzeba. I dlatego jest dumny ze swoich osiągnieć. Czyż to nie godne podziwu? W sumie cała jego modlitwa wcale nie jest chwaleniem Boga, lecz wręcz komicznym chwaleniem samego siebie.

Celnik natomiast stoi daleko, często jak ci wierni w naszych kościołach, którzy "okupują" tyły i podpierają filary, bojąc się podejść bliżej ołtarza. Głowę ma spuszczoną do dołu i bije się w piersi. Modli się całym ciałem. Nie ma niczego na swe usprawiedliwienie, niczym nie może się pochwalić: żadnych duchowych osiągnięć, żadnych zasług, żadnych naręczy pełnych dobrych uczynków. Po ludzku jawi się jako osoba przegrana. Dlatego niewiele mówi, przyznając jedynie, że jest grzesznikiem, podczas gdy faryzeusz chwali się, że "nie jest taki jak inni".

Istotą modlitwy i w ogóle naszej relacji do Boga nie są słowa, lecz pokora. Dzięki niej otwieramy się na działanie Boga. Częścią pokory jest uznanie siebie za grzesznika, ponieważ nie ma ludzi sprawiedliwych samych z siebie - a właśnie za sprawiedliwego de facto uważał się faryzeusz. Natomiast pycha jest jak przepaska na oczach ducha. Człowiek chodzi wtedy po omacku, chociaż wydaje mu się, że widzi. Pycha nie tylko zniekształca właściwe postrzeganie siebie i rzeczywistości, lecz odgradza serce człowieka od Boga. Św. Grzegorz Palamas zwięźle opisuje jeden z najbardziej fatalnych skutków pychy: "Kiedy mamy wysokie mniemanie o sobie, w dodatku wyrażane w Jego obecności, Bóg, postępując całkiem rozsądnie, opuszcza nas, ponieważ myślimy, że nie potrzebujemy Jego pomocy".

O. Garrigou - Lagrange w książce "Trzy okresy życia wewnętrznego" pisze, że pycha jest "duchowym grzechem, który sam w sobie jest mniej haniebny, mniej poniżający, lecz cięższy -  zdaniem św. Tomasza - niż grzechy cielesne, ponieważ bardziej odwraca nas od Boga. Diabeł często stosuje taką taktykę, byśmy koncentrowali się głównie na grzechach cielesnych (zwłaszcza seksualnych), by odwrócić naszą uwagę od poważniejszych duchowych wad.

Na dokładkę pycha może ubierać się w szaty cnoty, zwłaszcza pośród ludzi pobożnych. Dlatego trudno ją nieraz w sobie wytropić. Św. Grzegorz Wielki  w komentarzu do księgi Hioba pisze o czterech rodzajach pychy. Pierwsza, najbardziej jawna i próżna, występuje wtedy, gdy człowiek wszelkie dobro, które dostrzega w sobie, przypisuje swojej przemyślności i wysiłkowi. Druga, gdy wprawdzie widzi, że dobro, które posiada, pochodzi od Boga, ale równocześnie sądzi, iż otrzymał je za zasługi i własne osiągnięcia. Trzecia, gdy człowiek chełpi się czymś, czego w rzeczywistości nie ma. W końcu czwarta, kiedy pogardza innymi i sądzi, że jest lepszy od nich, nawet jeśli Boga uznaje za źródło wszelkich darów. To jest właśnie przypadek wszystkich "prawdziwie" wierzących, wiedzących zawsze lepiej niż inni i potępiających tych, którzy w ich mniemaniu należą do "cywilizacji śmierci".

Św. Augustyn pychę określa jako "przewrotne pożądanie wielkości". A wyraża się ono w tym, iż człowiek nie uznaje innych ludzi za równych sobie, chce narzucić własne zdanie i kontrolę innym, nie potrafi wysłuchać żadnych racji, ponieważ przekonany jest o słuszności i wyższości własnych. Gdy ktoś opiera się takiemu człowiekowi, wtedy pyszny odwołuje się do manipulacji, agresji, pomniejszania i demonizowania swojego rozmówcy. Tak właśnie czynili pobożni faryzeusze, których słowa Jezusa drażniły. Ostatecznie właśnie z tego powodu umarł na krzyżu. Gdyby dzisiaj Chrystus pojawił się w postaci zwykłego człowieka też mógłby zginąć z rąk pobożnych i wierzących, jeśliby tylko poważył się przebić balon ich pychy. Współczesnym przejawem ukrytej pychy i zarozumiałości jest, np. hejterstwo. Można być pobożnym, chodzić do kościoła i nie widzieć nic niestosownego w obmowie, wylewaniu pomyj i obrażaniu tych, którzy myślą inaczej lub po prostu w czymś się nie podobają. 

Może być więc tak, że ci, którzy w Kościele czują się przegrani, ciągle odnoszący porażkę w walce z własnymi grzechami, ale żałujący i zwracający się z pustymi rękami do Boga, liczący na Jego miłosierdzie, mogą być bliżej Boga niż ci, którym wydaje się, że są w porządku, nie mają większych grzechów, wszystko im się układa. Jeśli jednak patrzą przy tym z góry na innych i potępiają ich, to jeszcze nie zaczęli drogi z Jezusem.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Boże, nie jesteś mi potrzebny
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.