Tam gdzie zanika głęboka religijność, pojawia się zabobon. Tak jest między innymi w Europie - religia ma coraz mniejszy wpływ na nasze życie- mówi księdz doktor Grzegorz Strzelczyk, teolog dogmatyczny.
Sławomir Rusin: Proszę Księdza, co teologia mówi nam o szatanie?
ks. Grzegorz Strzelczyk: Jedyny dogmat, który w pewien sposób odnosi się do szatana, mówi, że jest to stworzenie Boże, dobre z natury, które odwróciło się od swego Stwórcy.
Dlaczego? Przecież oglądało Go twarzą w twarz. A dlaczego Adam z Ewą zgrzeszyli?
Oni też rozmawiali z Bogiem twarzą w twarz. Po prostu my - ludzie i aniołowie - mamy taką możliwość; jesteśmy wolni.
Oczywiście teologia próbowała wyjaśniać, dlaczego niektórzy aniołowie się zbuntowali. Jedna z teorii mówi, że Bóg w momencie stwarzania świata ujawnił aniołom, że ich przeznaczeniem jest służyć człowiekowi. Część aniołów uniosła się pychą: "Jak to? Mam służyć komuś tak niedoskonałemu, gorszemu ode mnie? Non serviaml". Słowa: "Nie będę służył!", odnosiły się właśnie do człowieka. Kiedy Bóg chciał, aby aniołowie służyli człowiekowi, miał na myśli swego Syna, prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka, Jezusa Chrystusa.
Niektórzy teologowie zwracają uwagę na opisany na kartach Biblii swoisty szał aniołów w chwili Narodzenia Jezusa. Aniołowie wszędzie się pojawiają, śpiewają, rozmawiają z ludźmi, budzą ich w nocy. W tym bowiem momencie w pełni realizuje się ich powołanie, wreszcie mogą służyć temu człowieczeństwu, do którego służby zostali wezwani. Zapewne wśród upadłych aniołów też mamy do czynienia z szałem, tyle że nie jest to szał radości. Przedstawiam tu jednak wyłącznie hipotezy teologiczne, spekulacje. To nie jest oficjalne nauczanie Kościoła wynikające z Bożego Objawienia.
A w jaki sposób działa szatan? Co tak naprawdę może? Wiemy, że może nas kusić, chociaż ponoć nie ma dostępu do naszych myśli.
Na pewno istnieje jakiś rodzaj interakcji, sprzężenia ducha z materią, bo jeżeli coś może się pojawić w naszych myślach, to znaczy, że byty duchowe mogą oddziaływać na materię. Nie wiemy jak dalece.
Mogą wywoływać wizje?
Tak, aczkolwiek zdaje się, że władza szatana jest w tym zakresie dość ograniczona. Gdyby tak nie było, Zły nie dawałby nam spokoju, a przecież nękanie, czyli bardzo intensywna pokusa, nie zdarza się często. Takie kuszenia, jeżeli nie są oczywiście nerwicą natręctw - bo to jest zupełnie inna historia - bywają raczej czymś rzadkim. Oznacza to, że diabeł nie ma do nas swobodnego przystępu. A gdy dochodzi do tego łaska, czyli jesteśmy wyspowiadani, w bliskiej relacji z Bogiem, przyjmujemy sakramenty, to tak naprawdę nie mamy się co martwić szatanem. Mogę przejmować się pokusą, ponieważ jednak może być ona endogenna, moja własna, nie musi mieć pochodzenia szatańskiego. Część pokus jest bowiem po prostu związana z materią, z naszym ciałem. Przykładem jest popęd seksualny. On może stać się wielką pokusą na przykład dla osób żyjących w celibacie, ale nie pochodzi od szatana, tylko z ciała. Sam popęd seksualny nie jest zły - jest moralnie obojętny. Przecież dzięki niemu mamy szansę na podtrzymanie gatunku, na małżeństwo. Dopiero w określonym kontekście staje się on pokusą.
Również w małżeństwie...
Tak. Dopóki męża pociąga jego żona, jest dobrze. Jeśli jednak obiekt zainteresowania się zmieni, to pojawia się problem.
Powtarzam: zasięg działania Złego jest niewielki. Święty Ignacy Loyola bardzo ciekawie to ujął, choć powiedzielibyśmy dzisiaj, że politycznie niepoprawnie: "Szatan w swoim działaniu podobny jest do kobiety, chęć szkodzenia ma bowiem wielką, a moc minimalną".
Takie jest właśnie rozeznanie Kościoła w tej kwestii: nie zajmujmy się diabłem, bo on nie ma siły. Lepiej się w tym czasie pomodlić.
Jest takie stwierdzenie: "Są dwa największe zwycięstwa szatana. Jedno to przekonanie, że go nie ma, drugie to przypisywanie mu zbyt dużej mocy".
To prawda. Szatan albo zupełnie się chowa i zwycięża przez to, że nie mówi się o pokusach, o realnym zagrożeniu grzechem, o istniejącym złu - wtedy wszystko jest miłe i fajne - albo staje się drugim bogiem i to również jest jego zwycięstwo.
Wydaje mi się, że ostatnio mamy do czynienia z tym drugim wariantem. Rzeczywiście, w latach siedemdziesiątych XX wieku, w okresie rozwoju teologii postliberalnej, zwłaszcza na Zachodzie, pojawiły się tendencje, żeby szatana jako osobowe zło wyrugować z teologii i patrzeć na rzeczywistość tylko od strony pozytywnej: wszystko wokół nas i w nas jest dobre, różny jest tylko stopień tego dobra. Może więc pominąć kwestię grzechu? I ludzie przestali się spowiadać. Przestali nie dlatego, że nie mówiono im o szatanie, ale dlatego, że nie mówiono im o grzechu i o przebaczeniu, czyli nie głoszono Dobrej Nowiny. Trudno się dziwić, że chrześcijaństwo tam umiera, bo skoro nie ma grzechu, to nie ma też Dobrej Nowiny o przebaczeniu.
W tę pustkę na Zachodzie wszedł ezoteryzm, New Age. Dziś ta fala przychodzi i do nas. Rzeczywiście ezoteryzmu jest wokół pełno, nie wiem jednak, czy dobrze definiujemy zagrożenia, które on ze sobą niesie.
W Biblii, a potem podczas niektórych synodów kościelnych potępiano magię, wróżbiarstwo i tym podobne praktyki.
Magii nie potępiano, bo ona nie działa. Potępiano tych, którzy się nią zajmują.
Skoro magia nie działa, to po co potępienia?
Ponieważ ten, który się nią trudni, grzeszy. Myślenie Kościoła było i jest takie: jeżeli, dajmy na to, próbujesz za pomocą zaklęć sprowadzić deszcz na swoje pole, to grzeszysz, bo odwracasz się od Boga. To jest czyste bałwochwalstwo. Natomiast jeżeli to robi ktoś inny i bez twojego przyzwolenia, twojemu polu nic się nie stanie. Deszcz spadnie albo nie spadnie, ale nie będzie to zależeć od tego, co ten ktoś tam wyprawia, lecz od naturalnego biegu rzeczy, ewentualnie od boskiej interwencji, jeśli Bóg zechce w ten sposób zadziałać. Dziś często myślimy: "Zagraża mi coś z zewnątrz, jakieś czary, uroki". Nie. Jestem zagrożony dopiero wtedy, kiedy realnie się w zło angażuję. Przestrzeganie przed podobnymi praktykami ma sens, o ile brzmi następująco: "Człowieku, nie rób tego. Nie baw się magią, nie dlatego że cię kopnie, że zrobisz coś, nad czym nie zapanujesz, ale dlatego że w ten sposób grzeszysz. Odwracasz się od Boga".
Nie dlatego, że burzy to jakiś boski porządek?
Niczego nie burzy. Przecież gdyby magia działała, wszystko inne przestałoby działać. Gdyby była skuteczna, Ziemi już by nie było, bo dawno obrócilibyśmy ją w perzynę. Powtórzę: magia nie działa.
Ale - jak Ksiądz powiedział - istnieje jakieś sprzężenie między światem ducha i materii, które upadłe anioły mogą wykorzystywać. Nie można skłonić demona do działania, do wykorzystania tego sprzężenia?
On sam chce działać, więc pytanie brzmi raczej, czy można mu to działanie ułatwić. Odpowiedź jest następująca: można - grzechem. Jeśli więc magia ułatwia życie, to tylko Złemu i to dlatego, że ten, kto ją uprawia, odwraca się od Boga (grzeszy) i jest to taki sam grzech jak każdy inny.
Szatan działa więc w wolności. My możemy się łudzić, że będzie nas słuchał, a tymczasem odwróceniem się od Boga przestrzeń diabelskiego działania tylko poszerzamy.
Dokładnie.
Szatan może zsyłać cierpienie, choroby?
Teoretycznie tak. Kościół jednak nigdy nie zatrzymywał się nad tym problemem, nie uważał go za ważny.
Kiedy czyta się niektóre fragmenty Biblii, można odnieść wrażenie, że jest jakaś łączność między chorobą, grzechem i działaniem złego ducha.
Wedle tekstów Starego Testamentu szczęście i nieszczęście człowieka sterowane było niejako ręcznie, najpierw przez samego Boga, a potem przez Boga (szczęście) i szatana (nieszczęście). Bóg oddawał człowieka w ręce szatana, ewentualnie anioła nieszczęścia, i ten był bezpośrednim sprawcą niedoli lub choroby. To bardzo ciekawe, że Bóg zsyłał nieszczęścia za pośrednictwem aniołów, sam bezpośrednio tego nie robił.
W Księdze Izajasza znajdziemy jednak fragment, w którym czytamy: "światło i ciemność stwarza, dolę i niedolę..."
Tak, ale ta teologia bezpośredniości, ręcznego sterowania, zostaje w Nowym Testamencie zminimalizowana. Nie ma tam już bezpośredniego związku między grzechem a brakiem pomyślności w życiu, między chorobą a szatanem. Dlatego w sakramencie namaszczenia chorych nie ma egzorcyzmu i nigdy nie było. Nie modlimy się wtedy o uwolnienie, ale o uzdrowienie. Nie obchodzi nas przyczyna choroby. Dla nas ważne jest to, żeby człowiek, który jest chory, jakoś poradził sobie z bólem, jeśli taka jest wola Boga.
Egzorcyzm jest za to przy chrzcie. Dlaczego? Bo wtedy wychodzimy z grzechu i to w tym najbardziej podstawowym znaczeniu. Potem nie ma już potrzeby stosowania egzor-cyzmów przy udzielaniu sakramentów, nawet przy rozgrzeszeniu, bo nie wpadamy z powrotem do otchłani grzechu.
Niektórzy uważają, że przyczyną cierpienia, a nawet opętania jakiejś osoby, może być klątwa.
Jeżeli założymy, że klątwa działa, to znaczy, że musi istnieć coś pośredniczącego między wyklinającym a wyklinanym. Aby moje słowo mogło komuś w ten sposób zaszkodzić - bo samo nie ma takiej mocy sprawczej - musi istnieć jakiś pośrednik, który nada mu moc. W przypadku modlitwy, jak wierzymy, zwracamy się do Boga. On odpowiada sprawczo, jeżeli taka jest Jego wola, wysyłając dobro do tej osoby, za którą się modlimy. Aby skuteczna była modlitwa negatywna, czyli ściąganie na kogoś zła, musiałaby również zawierać element pośredniczący. I tu pojawia się teologiczne niebezpieczeństwo, bo albo powiemy, że to Bóg przenosi tę złą modlitwę, a wtedy mamy do czynienia z dużym zniekształceniem obrazu Boga, albo że jest jakiś zły bóg, który ma moc podobną do Boga dobrego.
Anioł nie może być takim pośrednikiem?
Nie ma takiej siły. Do końca nie wiemy, jaki jest zasięg możliwości swobodnego działania aniołów w świecie, ale zakładamy, że mają one moc partycypowaną, czyli uczestniczącą w mocy Bożej, nie są autonomiczne. Anioły upadłe mają w stosunku do aniołów Bożych moc jeszcze bardziej ograniczoną, ponieważ zerwanie łączności z Bogiem osłabia zakres i moc ich działania, zwłaszcza w świecie dotkniętym łaską. Zakładanie, że jeśli w zdenerwowaniu ktoś powie coś głupiego przeciwko komuś, a to zadziała na zasadzie automatu, jest wiarą w to, że istnieje jakaś struktura rzeczywistości, która przenosi te negatywne skutki, czyli de facto jakiś zły bóg.
I mamy dualizm.
Tak. Choć żaden chrześcijanin nie podpisze się pod tą doktryną, to wielu na co dzień tak właśnie myśli. Jeżeli bowiem uważamy, że za sporym odsetkiem opętań stoi jakaś klątwa, to zakładamy, że taki mechanizm istnieje.
We Włoszech istnieje cały "przemysł" związany z rzucaniem klątw i uroków. Określa się go mianem fattura.
Tam gdzie zanika głęboka religijność, pojawia się zabobon. Tak jest między innymi w Europie - religia ma coraz mniejszy wpływ na nasze życie. Ludzie kiepsko radzą sobie ze zrozumieniem otaczającej ich rzeczywistości. Wraz z rozwojem nauki świat miał stać się coraz lepiej opisany i oswojony, ale wiedzy nagromadziło się tyle, że teraz jeszcze łatwiej się w nim pogubić. Ludzie szukają więc jakiegoś sposobu ogarnięcia tego wszystkiego. Czegoś, co sprawi, że życie stanie się prostsze i będzie można nad nim zapanować. Wśród różnych metod, które w ich mniemaniu mają to ułatwić, są również klątwy i uroki.
Chrześcijaństwo nie daje łatwych rozwiązań. Głosi, że nie ma żadnego pewnego sposobu zapanowania nad rzeczywistością. Wierzymy - i to jest fundamentalne przekonanie w naszej religii - że Bóg wolności pozwolił nam stanowić o sobie, a i sam nie daje sobą manipulować.
Nie można Go do niczego przymusić.
Kiedy modlimy się o zdrowie, to prosimy, ale nie wiemy, czy ta prośba zostanie wysłuchana. Nie ma żadnego rytu, którego dokładne powtórzenie sprawi, że ta prośba będzie skuteczna. A my tego właśnie byśmy chcieli; domaga się tego nasza prymitywna religijność. Podobnie - bardzo byśmy chcieli, żeby za sprawą jakiegoś rytu zło zostało z nas wyciągnięte raz na zawsze. Wtedy nie musielibyśmy się już nawracać. Doskwiera nam, że każdy musi wziąć się za siebie i nad sobą pracować.
Zafascynowanie egzorcyzmami, modlitwami o uwolnienie, walką z siłami zła sprawia, że zapominam, że to ja jestem odpowiedzialny za zło, które wyrządzam, ja muszę się nawrócić, wyznać swoje grzechy i próbować ich więcej nie popełniać. To nie diabeł popełnia grzechy, on może mnie kusić. Pokusy są częścią naszej rzeczywistości, nawet Jezus je miał, ale to ja odpowiadam za swoje wybory. Uleganie bądź nieuleganie pokusie nie jest kwestią Złego. To jest kwestia mojej wolności, mojej odpowiedzialności i mojego nawrócenia, a nie określonego rytuału. Problem w tym, że nawrócenie i wysiłek związany z poprawą życia to coś znacznie trudniejszego, niż udanie się do specjalisty, żeby dokonał konkretnego rytuału.
Skomentuj artykuł