Mamy prawo do zwykłych, mistycznych wtorków. Ja taki kiedyś miałem. Najzwyczajniejszy dzień, który nie zapowiadał przełomu. Dajmy sobie szansę. Umówmy się na coś z naszym życiem, przecież jesteśmy sprawczy. Zmieńmy to, co nas uwiera. Spełnijmy marzenie. Zróbmy to, na co nam wcześniej nie starczało odwagi.
Spotkałem ostatnio człowieka, który wprost się przyznał, że w pewnej sytuacji życiowej po prostu nie dał rady i zrobił potworne świństwo. Wcale się nie usprawiedliwiał. Do tego potrzeba ogromnej duchowej siły. Z najgorszej sytuacji można wyjść z twarzą. Ks. Tischner mówił: „Prawda wypowiedziana o sobie jest zawsze czymś wielkim, niezależnie od tego, czy jest to prawda o ludzkiej cnocie, czy winie. Kto się przyznaje, ten wchodzi pod opiekę prawdy. Prawda chroni lepiej od wszelkiej kryjówki”.
„Czemu taki zwykły wtorek jak dziś nie może być momentem przełomowym w moim życiu?”. Mamy prawo do zwykłych, mistycznych wtorków. Ja taki kiedyś miałem. Najzwyczajniejszy dzień, który nie zapowiadał przełomu. Dajmy sobie szansę. Umówmy się na coś z naszym życiem, przecież jesteśmy sprawczy. Zmieńmy to, co nas uwiera. Spełnijmy marzenie. Zróbmy to, na co nam wcześniej nie starczało odwagi.
Musimy umiejętnie wychodzić ku innym osobom, wkraczać w ich obce dla nas światy. Pewien starszy dominikanin, wychylając się przez okno z klasztornej celi, rozmawiał z prostytutkami, które czatowały na klientów pod klasztorem. Inni ojcowie półżartem mówili: „Niech ojciec się tak nie wychyla, bo ojciec wypadnie”. On jednak w tej konwencji odpowiadał: „Nie bójcie się. Jestem mocno zaczepiony stopami o kaloryfer”. Taki właśnie jest chrześcijański dialog: mocno zakorzeniony w wierze, ale odważnie wychylający się ku innym. Im bardziej jesteśmy autentyczni, tym bardziej jesteśmy swobodni. Natomiast pewna sztywność w postawie i w myśleniu, która jest zarzucana katolikom, może wynikać z tego, że oni sami są po prostu nie do końca przekonani do tego, co robią. Ktoś, kto czuje się dobrze na swoim miejscu, potrafi wyjść z konwencji. Nie mówię o rozmienianiu się na drobne i odrywaniu od korzeni, ale o takim wzroście, który pozwala sięgać naprawdę daleko. Jednocześnie nie ma tu miejsca na żadne zgniłe kompromisy moralne. Jak zachować nieskazitelność gołębia i roztropność węża? Roztropność nie może doprowadzić do kompromisu moralnego, a nieskazitelność nie może doprowadzić nas do purytanizmu, przez który przestaniemy być skuteczni. Po to mamy sumienie, żeby się nim kierować, kiedy musimy stąpać po cienkim lodzie. A musimy robić to stosunkowo często, ponieważ w wierze jesteśmy wezwani do ryzyka.
Gdy patrzymy na postać Mojżesza, cudownie uratowanego z Nilu – z jednej strony, a z drugiej – tego, który zabił Egipcjanina, a mimo to przez Boga był traktowany jako wybrany, to uświadamiamy sobie, że można słabo zacząć, a dobrze skończyć. Mojżesz miał w sobie pokorę. Pytał: „Kimże ja jestem, żebym szedł do faraona?”. Często tak się zdarza, że Pan Bóg wybiera tych słabych, prostych, niewykształconych. Pokora świętego polega na tym, że pyta: Boże, kim ja jestem, że posyłasz mnie tu czy tam? Takie postawy obserwujemy na kartach Ewangelii. Tak reagowali niemal wszyscy apostołowie (z wyjątkiem Judasza). Święty Piotr mówił: Mistrzu, nigdy Cię nie opuszczę, pójdę za Tobą na śmierć. Tymczasem spanikował. Zdradził. Ale jak wiemy, stał się filarem Kościoła. Święty Paweł najpierw pozbawiał chrześcijan życia, a potem nawrócił się, nosił ciężar dawnych win w sobie, i świetnie skończył. To jest dla nas nauka, by się nigdy nie poddawać, nie przestawać walczyć o lepszą wersję siebie.
Bóg nie jest poza naszym matriksem, jest w nim, jest w nas, jest dramatycznie blisko każdego. Bez względu na to, czy nam się życie wali czy nie. Bóg jest stały, niezmienny, wierny. To my bywamy...
Skomentuj artykuł