Często się powtarza, że pierwotny Kościół był prawie idealny, że wszyscy w nim żyli pobożnie i przykładnie, mimo prześladowań. W rzeczywistości aż tak dobrze nie było, a niektórych rozwiązań można by się od przodków nauczyć. Widzimy obecnie, ile kłopotów ma Kościół z pozbyciem się duchownych gorszycieli, ile skomplikowanych procesów się toczy i ile przy okazji mnoży się nowych zgorszeń.
Dopóki Kościół był wolny, to znaczy, dopóki władza cesarska nie wtrącała się do jego postanowień – co zaczyna się na poważnie pod koniec IV wieku – sprawy załatwiano szybko i skutecznie. Nikomu nie wpadło do głowy przez kilkaset lat, że gdy ktoś raz zostanie ustanowiony duchownym jakiegokolwiek stopnia, to nie może znowu stać się świeckim. Zostawał powołany przez wspólnotę Kościoła na jakąś funkcję, to i przez tę wspólnotę mógł zostać odwołany i od dnia następnego zasiadać w kościele w gronie świeckich, chyba że jego przestępstwo okazałoby się aż tak wielkie, by do dymisji dołożono mu ekskomunikę. Raczej tak jednak nie robiono, uważając, że wystarczy jedna kara za jedno wykroczenie. Tak było tylko w przypadku przystąpienia do jakiejś poważnej grupy heretyckiej, to znaczy negującej prawdziwość bóstwa Jezusa Chrystusa lub Jego człowieczeństwa.
Żeby zostać wybranym do duchowieństwa, trzeba było się wykazać porządnym prowadzaniem, stosownym wykształceniem, dobrym prowadzeniem domu i tym podobnymi przymiotami. Gdy jednak wybrany okazywał się niegodnym, zwalniano go bez większych ceregieli, choć z zachowaniem prawa odwołania do synodu. Nie istniało takie zjawisko, jak przenoszenie duchownego do innego kościoła, jeśli źle się sprawował w swoim, a wręcz było to wyraźnie zakazane, nie mogło więc być zjawiska recydywy.
Nie istniało scentralizowane prawodawstwo i posiadamy tylko świadectwa licznych synodów z różnych części Cesarstwa. Powszechnie jednak było uważane za powód wystarczający do zdymisjonowania duchownego nieposzanowanie praw ustalonych na synodach, gdy biskupi jakiejś prowincji ustanawiali swoje, a ksiądz jakiś w sercu swoim uważał, że może uczyć i postępować po swojemu. Natychmiast zostawał pozbawiony urzędu i wszystkich okolicznych biskupów na piśmie o tym powiadamiano. Raz usuniętego duchownego nie można było nigdzie i nigdy przywrócić do służby Bożej.
W sprawach natury moralnej dyscyplina nie była jednolita w całym Kościele, ale i tak wymagająca mniej lub bardziej. Na ile pozwalają nam wiedzieć zachowane dokumenty, szczególne surowe były w tym względzie tak zwane Kanony Apostolskie, ułożone prawdopodobnie pod koniec IV wieku w Kościele Antiocheńskim. Przewidywano w nich nieodwołalną dymisję za bicie, za cudzołóstwo, krzywoprzysięstwo, kradzież, grę w kości, pijaństwo, demonstracyjne niejedzenie mięsa i niepicie wina w niedzielę, za lekceważenie postu w Wielkim Poście, za jedzenie w gospodach poza koniecznością wynikającą z podróży, za złe traktowanie niższych duchownych, za odmowę przyjęcia grzesznika po odbytej pokucie, za świętowanie z heretykami lub Żydami, za zniewagę biskupa lub cesarza.
Pewnie prawodawcy celowo przesadzali z groźbami, dla większego efektu, ale takie problemy miały widocznie miejsce. Najpoważniejsze i powszechnie egzekwowane było karanie wykluczeniem z duchowieństwa za zabójstwo i pedofilię, za co, gdzieniegdzie odmawiano nawet możliwości pokuty aż do śmierci, a także za homoseksualizm czy zoofilię. Oczywiście musiały to być występki publiczne, gorszące i możliwe do udowodnienia, nie przyjmowano bowiem anonimowych donosów.
Trzeba powiedzieć, że za te same grzechy nakładano też pokutę ludziom świeckim, nic więc nadzwyczajnego. Warto jednak zauważyć, że przeniesienia do stanu świeckiego po licznych upomnieniach i pokutach nie traktowano jako najwyższego wymiaru kary dla duchownego, ale jako pierwszą sankcję, po której mogły pójść inne, jeśli w tych wykroczeniach ktoś taki nadal trwał, już jako człowiek świecki. Człowiek świecki, ukarany ekskomuniką za najpoważniejsze grzechy, miał zawsze możliwość powrotu do Kościoła po przyjęciu i podjęciu wyznaczonej pokuty. Od dymisji ważnie nakazanej nie było zaś powrotu.
W ten to sposób Kościół miał narzędzie i możliwość natychmiastowego oczyszczania szeregów swojego kleru i utrącania możliwości szerzenia zgorszenia. Życie płata figle i zawsze znajdą się nowe powody zgorszenia, nieprzewidziane przez prawodawców. Zasada natychmiastowego usuwania gorszycieli obowiązywała jednak we wszystkich poważnych przypadkach. Tak przynajmniej było do czasu wchłonięcia Kościoła przez cesarstwo i nadania takich przywilejów duchownym, zwłaszcza wyższym, że państwo ich chroniło jako swoich funkcjonariuszy. A że z poparciem władzy niejeden przestępca staje się bezkarny, dowodzą całe dzieje.
Henryk Pietras SJ
* * * *
PS. Jeśli ktoś jest ciekaw dokładnych odniesień do tekstów synodalnych, to można je znaleźć w moim artykule, napisanym kilkanaście lat temu, ciągle jednak, niestety, aktualnym.
Skomentuj artykuł