Ks. Piotr Pawlukiewicz: szkoła może pomóc, ale wychowanie seksualne dokonuje się w rodzinie
"Na pewno nie wrócą już czasy powszechnej wiary w bociana i w kapustę. O sprawach płciowości trzeba mówić. Pozostaje pytanie: jak? Czy od samego dzieciństwa? Może rzeczywiście warto od razu mówić prawdę, nie wychodząc jednak za wcześnie poza wiadomości o brzuszku i przytulaniu się? Bo czy wykład z anatomii kobiety i mężczyzny jest naprawdę potrzebny już siedmiolatkom?" - przeczytaj fragment książki ks. Piotra Pawlukiewicza "Słowa, z którymi was zostawiam".
W zasadzie wydawać się może, że w sprawach związanych z seksem dzisiaj wszyscy już wszystko wiedzą. Czasy, w których wierzono w bociana i w kapustę, minęły raczej bezpowrotnie. Obecnie nawet kilkuletnie dzieci wiedzą już, że przyszły na świat z brzuszka swojej mamy, a znalazły się tam dlatego, że wcześniej tatuś tak bardzo mocno przytulił się do mamusi. Właśnie w wyniku tego "mocnego przytulenia" mały dzidziuś w jakiś - dla kilkulatka na razie niewytłumaczalny - sposób pojawił się pod serduszkiem mamy. Jeśli czegoś jeszcze te małe dzieciaki nie rozumieją, to z czasem albo rodzice trochę szczegółów na temat tej tajemnicy dorzucą, albo dziecko samo coś wypatrzy w telewizji, w książce lub w gazecie. Wspomnianą edukację, zwłaszcza w temacie owego "mocnego przytulania", uzupełniają często rówieśnicy z przedszkola, szkoły czy podwórka.
Można zatem przypuszczać, że gdy ma się te kilkanaście lat, wszystko dla wszystkich jest już jasne - a mimo to zainteresowanie tymi kwestiami nie spada. I zapewne nie spadnie aż do końca świata. Myślę, że dzieje się tak z tej samej przyczyny, dla której ludzi tak bardzo interesuje jedzenie - bo zgodzimy się chyba, że to interesuje każdego bez wyjątku. Wszyscy zostaliśmy obdarowani przez Stwórcę instynktem przetrwania, dlatego też potrzebujemy pokarmu, który do życia jest nam niezbędny. Dzień w dzień, kilka razy na dobę zaczynamy mocno interesować się tym, co by tu zjeść. Podobnie jest z seksem. Oprócz otrzymania wspomnianego instynktu przetrwania człowiek został obdarowany ogromną siłą, która pcha go ku temu, by życie przekazywać. Nawet jeśli ktoś w ogóle nie pragnie mieć dzieci, ten doskonale zorganizowany system, który jest w nas wdrukowany, bardzo mocno domaga się podjęcia działań prowadzących do wydania na świat potomstwa. Przez jakiś czas człowiek może w istocie nie mieć ochoty na "te rzeczy", nawet się nimi nie interesować. Niewątpliwie jednak prędzej czy później (raczej prędzej!) druga płeć zacznie być dla niego bardzo interesująca i zacznie go coś do niej ciągnąć.
Wprawdzie, jak wspomniałem, wiedza dotycząca płciowości bardzo się upowszechniła, ciągle jednak nie brakuje, a nawet przybywa ludzkich tragedii związanych z tą właśnie sferą. Wciąż mnożą się przypadki różnego rodzaju nerwic, u których źródła leży seks. Zbyt wczesna inicjacja seksualna potrafi dramatycznie skomplikować człowiekowi życie na długie lata. Zboczenia seksualne, szerząca się prostytucja (ta dobrowolna i wymuszana), zabijanie dzieci nienarodzonych, zdrady małżeńskie i rozwody - wszystko to pokazuje, jak daleko jesteśmy od utopijnej wizji ukazywanej przez niektórych mędrców tego świata, przekonanych, że jeśli już dziecku wytłumaczy się dokładnie, jak to jest z tymi sprawami płciowymi, będzie to stanowiło stuprocentową gwarancję, iż poukłada ono sobie całą tę dziedzinę spokojnie i bezkonfliktowo. Osoby te podkreślają często, że pruderia dawnych czasów, zabraniająca mówienia o seksie i zakazująca jakiejkolwiek aktywności płciowej przed małżeństwem, powodowała ogromne stresy i dramaty, które unieszczęśliwiały ludzi na całe życie.
Wprawdzie, jak wspomniałem, wiedza dotycząca płciowości bardzo się upowszechniła, ciągle jednak nie brakuje, a nawet przybywa ludzkich tragedii związanych z tą właśnie sferą.
Nie mogę się zgodzić z takim poglądem. Są tacy, którym się wydaje, że jeśli powie się współczesnemu młodemu człowiekowi, jak to jest z tymi sprawami łóżkowymi, jeżeli pokaże się mu wszystko dokładnie na planszach i filmach, będzie to dla niego stanowiło jasny przekaz: "A teraz rób, co chcesz, byle higienicznie, byle kulturalnie, sam ze sobą albo z partnerem. A jeśli z partnerem, to wyłącznie za przyzwoleniem drugiej strony, abyś nikogo do niczego nie zmuszał". Według zwolenników pełnej otwartości i nieskrępowanej wolności dzięki takiemu postawieniu sprawy automatycznie powinny zniknąć wszelkie stresy i napięcia. Powinna się skończyć ta katorga, jaką zafundowało ludziom to pruderyjne, mieszczańskie, kościelne wychowanie. Czy jednak naprawdę tak jest? Rzeczywistość okazuje się bardziej skomplikowana.
Kiedyś, gdy katecheza odbywała się jeszcze przy parafii w godzinach popołudniowych, zdarzało mi się czasem bywać w kinie na seansie porannym. Nierzadko spotykałem się tam z bardzo podobną sytuacją. Oto w ostatnich rzędach sali kinowej siadała grupa młodych chłopców, którzy zamiast gorliwie poddawać się procesowi szkolnej edukacji, woleli się zapoznawać z osiągnięciami światowej lub krajowej kinematografii. Młodzieńcy ci, których słychać było w całej sali kinowej przez cały czas projekcji, ożywiali się zdecydowanie na widok jakiejkolwiek miłosnej sceny na ekranie. Krzyczeli wtedy, jęczeli i wyli: "Dawaj! Przeleć ją! No, bierz się za nią!" - proszę mieć na uwadze, że podaję tu jedynie najbardziej cenzuralne cytaty. Myślałem sobie wtedy: gdzie jest ten ich spokój, bezstresowość i wyluzowanie?
Mocno się zastanawiam, czy ci chłopcy - a przynajmniej większość z nich - nie byli przypadkiem tak wulgarni, bo stosując się do rad współczesnych mędrców rozładowywali swoje napięcie seksualne przez onanizowanie się, a może już i kontakty seksualne z własną dziewczyną. Według obietnic, jakie się im składa, powinni zyskać dzięki temu wewnętrzny spokój i luz, powinni być wolni od napięć i stresów. A jednak tak nie jest. Zachowują się jak rozbudzone samce. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że dwadzieścia, trzydzieści lat temu, przed "rewolucją seksualną", jaka dokonała się lub dokonuje w naszym kraju, czegoś takiego w kinach nie było. Owszem, gdy na ekranie ktoś kogoś namiętnie całował lub gdy pokazano trochę nagości, słychać było tu i ówdzie tłumione śmieszki czy pojawiał się jakiś pikantny komentarzyk, ale sceny takie nie wyzwalały tak wulgarnych reakcji jak te, które widywałem w ostatnich latach. Wiem, że współczesna edukacja nie jest tego jedynym powodem. Problem dotyczy przecież ogólnego obniżenia się kultury bycia młodego pokolenia - wystarczy popatrzeć na to, co się dzieje na stadionach, lub poczytać kronikę kryminalną. Coraz częściej staje się ona, niestety, młodzieżową kroniką kryminalną, gdzie nie brakuje opisów najbardziej okrutnych zbrodni.
Żeby była jasność: nie twierdzę, że edukacja seksualna jest zła, a jej brak to błogosławieństwo. Nie jest tak. Dawniej, gdy o seksie nie mówiło się w życiu publicznym tak otwarcie, dochodziło do licznych dramatów. Być może niejeden młody człowiek, pozbawiony elementarnej wiedzy z tej dziedziny, mógł stać się ofiarą nadużyć seksualnych, o których istnieniu wcześniej nie miał pojęcia, a których mógłby uniknąć, gdyby wiedział, co się święci. Jednocześnie chcę jednak nadmienić, że po latach wspomnianej rewolucji seksualnej w USA i w Europie Zachodniej widać wyraźnie, że umożliwienie już małym dzieciom dostępu do wiedzy jeszcze niedawno zarezerwowanej wyłącznie dla dorosłych, zachęcanie do spróbowania samemu pewnych rzeczy ("byleby tylko się nie stresować i do niczego nie przymuszać"), czyli, najogólniej mówiąc, ideologia luzu, absolutnie nie zdały egzaminu, a nawet zwiększyły skalę problemów, jakich doświadczają ludzie w związku ze swoją płciowością.
Jak wspomniałem, na pewno nie wrócą już czasy powszechnej wiary w bociana i w kapustę. O sprawach płciowości trzeba mówić. Pozostaje pytanie: jak? Czy od samego dzieciństwa? Może rzeczywiście warto od razu mówić prawdę, nie wychodząc jednak za wcześnie poza wiadomości o brzuszku i przytulaniu się? Bo czy wykład z anatomii kobiety i mężczyzny jest naprawdę potrzebny już siedmiolatkom? Na pewno powinna go usłyszeć młodzież nastoletnia, ale czy koniecznie trzeba jej to pokazywać (na przykład prezentując pozycje seksualne)? Czy wreszcie, prócz wiedzy jako takiej, nie powinno się wprowadzić w tej dziedzinie tego, co nazywamy formacją?
Dbania o ten ład, czyli kultury osobistej, można się nauczyć tylko w rodzinie. Szkoła, owszem, może w tym pomóc, ale domu nie zastąpi. Wychowanie człowieka, a więc także wychowanie seksualne, dokonuje się w rodzinie, tam gdzie ludzie są ze sobą dzień i noc.
Jak do tej pory szkolne wychowanie ogranicza się jedynie do teoretycznego wykładu. Czy więc rzeczywiście jest to wychowanie? Czy naprawdę można kogoś wychować w tak skomplikowanej, ogromnie ważnej dziedzinie życia jedynie w ciągu czterdziestu pięciu minut tygodniowo? A gdzie w tym wszystkim rola rodziny? Żeby człowiek umiał panować nad swoją seksualnością, musi najpierw potrafić panować nad całym swoim ciałem, nad jego zachciankami, nie tylko w sferze płciowości. Aby dać sobie radę z "tymi sprawami", trzeba dawać sobie radę z higieną ciała, z kontrolowaniem swojego języka, ze sprzątaniem pokoju i z sumiennością w pracy.
Czy wyobrażacie sobie dobrego piłkarza, który biega powoli, nie ma refleksu i nie jest zwinny? Tak samo nie będzie mógł prowadzić pięknego życia seksualnego ktoś, kto jest leniem, egoistą i hedonistą. Człowiek stanowi integralną całość. Brak harmonii w jednej dziedzinie ludzkiego życia natychmiast odbija się na innej. Dbania o ten ład, czyli kultury osobistej, można się nauczyć tylko w rodzinie. Szkoła, owszem, może w tym pomóc, ale domu nie zastąpi. Wychowanie człowieka, a więc także wychowanie seksualne, dokonuje się w rodzinie, tam gdzie ludzie są ze sobą dzień i noc.
Fragment książki ks. Piotra Pawlukiewicza "Słowa, z którymi was zostawiam".
Skomentuj artykuł