Modlitwa to nasze najlepsze lekarstwo

(fot. paval hadzinski/fickr.com/CC))
Adam Maniura

Nie można celniej ująć pojęcia modlitwy jak właśnie przekształcanie. Modlitwa, a właściwie Ten, do którego jest ona skierowana, ma moc zdolną przemienić człowieka.

Modlitwa to najlepsze lekarstwo na wszelkie bolączki i choć wydaje się czymś trudnym, to zawsze możemy liczyć na wsparcie ze strony Ducha Świętego: "Właśnie w ten sposób Duch przychodzi nam z pomocą w naszej słabości. Gdy nie wiemy, jak mamy się modlić, Duch wstawia się za nami wołaniem bez słów. A Bóg, który przenika serca, zna pragnienie Ducha, ponieważ to właśnie zgodnie z Jego wolą Duch wstawia się za świętymi". Tak jak nie ma prywatnej religii, tak nie ma prawdziwej wiary bez modlitwy. Chrześcijanie są i tak na uprzywilejowanej pozycji, gdyż Bóg stał się jednym z nas, przebywał pośród nas i rozmawiał z nami. Jezus nauczył nas modlitwy (por. Łk 11, 1-4) i sam był wzorem w jej praktykowaniu (por. Mt 14, 23).

Czy można podtrzymać jakiekolwiek relacje z kimś, kto jest nam bliski, bez dialogu? Czy jestem w stanie pokochać drugą osobę bez poznania jej upodobań, charakteru i zainteresowań? Wszystko dane nam jest na drodze dialogu. Trzeba sobie wzajemnie poświęcić sporo czasu, by zdecydować się spędzić razem resztę życia. Zakochani pragną każdą nadarzającą się okazję wykorzystać, by tylko być blisko siebie. I z modlitwą jest identycznie. Przypatrzmy się i poszukajmy analogii. Chłopak poznaje dziewczynę, która urzekła go nadzwyczajną urodą. By nasza historia miała happy end, ustalmy, że i ona jest pod wrażeniem naszego chłoptasia. Gdy już nawiązują kontakt, umawiają się na tak zwaną pierwszą randkę. Ileż w ich mózgach produkuje się adrenaliny! Pierwsze rozmowy to typowe: "ę", "ą". Nawet jeśli pochodzą z jednej wsi, to nie mówią gwarą, tylko w języku ogólnym, a i tematy są z kategorii bezpiecznych. Najczęściej okazuje się, że ona uwielbia oglądać Ligę Mistrzów (czytelniczki informuję, że chodzi o piłkę nożną), a on zachwycony jest ostatnią ofertą AVON-u (czytelników informuję, że chodzi o katalog kosmetyków). Po prostu nie jesteśmy sobą. Podobnie jest z człowiekiem, który zwraca się do Boga nie dlatego, że ktoś mu kazał, bo tak wypada, tylko dlatego, że sam tego chce. Ile w tych tekstach natchnienia, uniesienia i mistycyzmu? I zarówno w przypadku pierwszych spotkań z ukochaną, jak i podczas pierwszych prób modlitwy jesteśmy równie naturalni co wędliny z supermarketów. Jednak te pierwsze kroki są czymś wspaniałym, czymś, do czego później wraca się z nostalgią i wzruszeniem.

Inną przypadłością jest wielomówstwo. Dla naszych gołąbeczków każda chwila ciszy w początkowej fazie wydaje się czymś niezręcznym. Gdy nagle łapią się na tym, że już przez kilka minut idą obok siebie w ciszy, peszą się i na siłę wymyślają jakiś temat, by uniknąć tej niezręcznej sytuacji. Boją się, co sobie ta druga strona pomyśli, i gadają dla samego gadania. A czy na modlitwie nie bywa podobnie? Gdyby tak nie było, Jezus nie musiałby nas przestrzegać: "Gdy się modlicie, nie mówcie wielu słów jak poganie. Wydaje się im, że dzięki gadulstwu będą wysłuchani".

I wreszcie nadchodzi ten wyjątkowy moment. Pamiętam go jak dziś… Siedzisz sobie obok najbliższej Ci osoby i nagle odkrywasz, że już od dłuższego czasu nie zamieniliście ze sobą żadnego słowa. W tym samym momencie patrzycie sobie prosto w oczy i już wszystko jest jasne! Odkrywacie, że jest wam ze sobą wspaniale i wystarczyło tylko spojrzenie, by to sobie powiedzieć. Adorujecie tę chwilę i trwacie. Ten dziwny stan chrześcijanie zwykli określać mianem medytacji. I nie trzeba siedzieć w specjalnej pozycji czy kontrolować oddech, by medytować (jak się to czyni w religiach Wschodu). Wystarczy po prostu trwać i oddać tę chwilę Bogu.

Oczywiście nawet między najbardziej rozkochaną parą pojawiają się problemy w komunikacji. Modlitwa, która również jest dialogiem, nie stanowi tu wyjątku. Można wymienić całą gamę trudności, na które napotyka modlący się człowiek. Wypada zatem, by do kilku z nich się odnieść. Ich przebieg jest podobny u ludzi świeckich i duchownych, choć środowisko, w jakim przebywają, może niektóre syndromy wzmóc lub osłabić. Jednak wszyscy jesteśmy na nie narażeni w jednakowym stopniu. Oczywiście gorzej jest, jeśli kapłan lub zakonnik się nie modli, bo przecież oddał swe życie Bogu. Jak zatem ma wytrwać w swym powołaniu, jeśli nie rozmawia z ukochaną Osobą?

Nie wierzę, że jakiś związek może przetrwać bez dialogu. Gdy nie będę rozmawiał z moją żoną i dzieckiem, na pewno zaprzepaszczę, zmarnuję swoje powołanie małżeńskie i ojcowskie. W drodze ku miłości rozmawiamy, bo tego pragniemy, ale żeby wytrwać w uczuciu, rozmawiamy z konieczności. Tylko proszę nie kojarzyć konieczności z przymusem! Rozmowa jest jak lekarstwo. Mogę przestać je przyjmować, choć jest ono konieczne, ale muszę liczyć się z negatywnymi skutkami. Lekarz wypisuje recepty, ale nie może zmusić pacjenta do przyjmowania leków. Jeśli małżonkowie przestają ze sobą rozmawiać, finałem jest rozpad ich związku lub trwanie w nim na siłę, co bardziej przypomina wegetację niż prawdziwe życie. Problem pojawia się w przypadku osób poświęcających swe życie Bogu, bo skoro nie rozmawiają z Tym, którego wybrali, ich życie traci sens i często odchodzą z kapłaństwa lub zakonu, szukając wypełnienia swej pustki po Chrystusie w relacjach z drugim człowiekiem. A jeśli nawet trwają w stanie duchownym, to do złudzenia przypominają wielu świeckich, którzy ograniczają swoje odruchy życiowe do absolutnie koniecznych, jak jedzenie, spanie, oddychanie czy wydalanie, a jedynym aktem ludzkim jest przerzucanie kanałów telewizyjnych za pomocą narzędzia władzy - pilota. Czy może być coś gorszego dla małżeństwa, kapłaństwa lub życia konsekrowanego?

Jednym z najczęściej wymienianych problemów jest "brak czasu". Kto z nas chciałby usłyszeć od najbliższej osoby, że mimo wielkiej miłości, jaką ten ktoś do nas żywi, nie ma czasu na spotkanie z nami? Czy uwierzymy w taką miłość? Pewien filozof powiedział mi kiedyś, że stwierdzenie "nie mam czasu" oznacza nie jego rzeczywisty brak, ale nieumiejętność gospodarowania. Czas mamy na wszystko! Tylko gdzieś zagubiliśmy priorytety. Czas ma bardzo wiele wspólnego z pierwszym przykazaniem. Mój znajomy kapłan poprosił licealistów, by opisali punkt po punkcie ich zwykły dzień. Gdy to zrobili, poprosił, by napisali, co lubią robić najbardziej i czemu poświęcają najwięcej czasu. Gdy to zrobili, stwierdził: już wiecie, co i kto jest waszym bogiem.

Oczywiście to wielkie uproszczenie, ale dobrze pokazuje, że jeśli na kimś i na czymś nam zależy, nie szczędzimy czasu i wysiłku, by wygospodarować jak najwięcej czasu, by oddać się temu bez reszty. Kogo lub co kochamy, tym żyjemy. Nie chodzi o rzeczy nadzwyczajne, bo te są domeną Boga, ale o zwykłą wierność modlitwie. Powinniśmy wygospodarować sobie odpowiedni czas na modlitwę i nie rezygnować z niej bez względu na okoliczności. I może jeszcze jeden argument, z którym raczej nikt nie będzie polemizował. Kto bardziej ma wypełniony dzień: ja czy Jezus podczas ziemskiego nauczania? Otoczony przez tłumy, które chciały Go dotknąć, by uzyskać zdrowie (por. Mk 5, 27-29), szukali Go głodni, by za darmo najeść się do syta (por. J 6, 26), lub zwykli ludzie - wyłącznie z ciekawości i poszukiwania sensacji (por. Mk 6, 2b-3).

Prawidłową postawą wobec Chrystusa wykazała się Maria (siostra Marty), która usiadła u stóp Jezusa i przysłuchiwała się Jego nauczaniu. Niestety jej siostra do złudzenia przypominała dzisiejszego człowieka, który zmaga się z wieloma sprawami i pomija to, co najważniejsze. Zwróciła się z wyrzutem do Jezusa, by upomniał jej siostrę, że powinna jej pomóc. I cóż odpowiedział Jezus? "Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a jedno jest potrzebne. Maria wybrała dobrą część, która nie będzie jej odebrana". Postawa Marii jest niezrozumiała i dziś. Pamiętam, jak obok klasztoru Sióstr Klarysek w Krakowie robiłem ankietę na temat, czy zakony kontemplacyjne są dziś potrzebne. Ci, którzy negowali sens ich istnienia, na pytanie, dlaczego tak myślą, odpowiadali najczęściej, że to strata czasu i marnowanie życia. A osoby, które do takich zakonów należą, po prostu wybrały najlepszą część życia! Modlitwa nigdy nie jest stratą czasu, a może okazać się najlepszą inwestycją naszego życia. Czy można powiedzieć, że czas spędzony z ukochaną osobą jest czasem straconym? Tak - pod warunkiem, że powie to ktoś, kto nigdy nie kochał. Nie wolno nam nigdy zapominać, że prawdziwą SIŁĄ świętych wszelkiej maści była MODLITWA!

Innym problemem pozostają tzw. rozproszenia. Czym są? Wszystkim tym, co telepie się nam po głowie podczas modlitwy. Ileż tego jest?! Zawsze, gdy udaję się na modlitwę, moją głowę zaprzątają różne osoby, obrazy i sytuacje. Na pewno to przeszkadza, ale w pewnej mierze może się okazać naszym sojusznikiem. Powinniśmy wyznaczyć sobie konkretny czas (ani zbyt długi, ani za krótki) na modlitwę i starać się swe myśli skierować do Boga. "Pan Jezus zachęcał do uważnej i częstej modlitwy, nie żeby wydłużając się, nużyła, ale aby przez ponawianie pomnażała się żarliwość. Gdy bowiem modlitwa jest zbyt długa, ulega rozproszeniom, gdy zaś jest rzadka, dochodzi do jej zaniedbywania". Mamy tendencję do tego, by w momentach uniesienia chcieć trwać i trwać, a gdy borykamy się ze zmęczeniem, ograniczamy czas do minimum.

Nieprzypadkowo w klasztorach jest wyznaczony czas nie tylko na poranną toaletę, jedzenie czy spanie, ale również na modlitwę. Wystarczy, że wszystko będziemy wykonywali należycie, a pozostanie w odpowiednich proporcjach. Dojdzie nawet do tego, że będziemy modlili się cały dzień. Czy to możliwe? Tak, bo ilekroć swe myśli skierujemy do Boga, prosząc o błogosławieństwo w naszej pracy, nauce, spotkaniu z kimś, za kim nie przepadamy, przeżyjemy to z Bogiem. A to już jest modlitwa. Gdyby ludzie częściej modlili się przed pracą, nie mielibyśmy do czynienia z marnotrawstwem, humorami pań w okienku czy naciągającymi fakty dziennikarzami. Zaproszenie Boga do każdej sfery naszego życia czyni je jedną wielką modlitwą.

A rozproszenia? Uzmysławiają nam, jak jesteśmy słabi i przyziemni. Jak wiele spraw zaprząta nam głowę. I jeśli są one powodem naszego zaniedbania modlitwy, to rzeczywiście pozostają czymś złym. Jednak jeśli uświadamiają mi, że nie potrafię się na kilka minut skupić, że myślę o wszystkim, tylko nie o Bogu, to powinienem oddać Mu to z ufnością i nadal trwać. W takim układzie rozproszenia mogą nam pomóc. I wtedy wszystko staje się modlitwą, a my rozważamy każdy aspekt naszej egzystencji w odniesieniu do Boga. Na tym polega medytacja chrześcijańska. "Może cię przerazi słowo: medytacja. Przypomina ci książki w czarnych i starych okładkach, szmer westchnień lub modłów jak rutynowe śpiewki… Ale to nie jest medytacja. Medytować oznacza rozważać, kontemplować, że Bóg jest twoim Ojcem, a ty Jego dzieckiem, które potrzebuje pomocy; a potem dziękować Mu za to, czego ci już użyczył, i za wszystko, co ci jeszcze da".

Młodzi często krytykują starszych za to, że "klepią zdrowaśki". Jednak oni przynajmniej się modlą, a ci, którzy są ich oponentami, najczęściej nie. Zatem kto jest bardziej autentyczny w modlitwie? Ja wolę tych, którzy przesuwają paciorki różańca i przesiadują w skupieniu w kościele, niż cały ten tłum teoretyków modlitwy. "Katolik bez modlitwy…? To jakby żołnierz bezbroni". Musimy pamiętać, że modlitwa stanowi swoisty bastion przeciwko naszym słabościom i działaniom złego ducha. O każdego z nas toczy się walka między pierwiastkami duchowymi. Tu na nic się nie przydadzą ziemskie armie i najnowocześniejsze rodzaje broni. Sfera duchowa rządzi się innymi prawami i jeśli pragniemy uniknąć wszelkich zasadzek, które piętrzą się na naszej drodze, korzystajmy ze sprawdzonych metod.

Na pewno do najskuteczniejszych z nich należy zaliczyć modlitwę. Sam Jezus wzywa nas do przebywania ze sobą: "Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście. Ja dam wam wytchnienie. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, że jestem łagodny i pokorny sercem. Znajdziecie ukojenie dla waszych dusz. Bo moje jarzmo jest łatwe do zniesienia, a mój ciężar lekki". I choć wielokrotnie staniesz przed alternatywą: modlitwa czy coś innego, nigdy, przenigdy nie rezygnuj z modlitwy. To nie Bóg jej potrzebuje, ale Ty i ja! Moja modlitwa niczego nie dodaje Bogu, nie będzie On bardziej doskonały, bo zaszczycę Go moją modlitwą. Nic nie straci, jeśli się nie pomodlę. Mój brak modlitwy nie może Mu wyrządzić jakiejkolwiek krzywdy! Nie róbmy zatem naszą modlitwą łaski Bogu, bo jeśli modlitwa jest czymkolwiek, to na pewno Jego łaską wobec nas. I "mówisz, że nie umiesz się modlić? Stań przed obliczem Boga, a gdy wymówisz słowa: «Panie, nie umiem się modlić!», bądź pewien, że już zacząłeś się modlić".

Więcej w książce: Ale faza! Życie pod napięciem

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Modlitwa to nasze najlepsze lekarstwo
Komentarze (12)
GN
g nG
12 września 2014, 19:10
Nie wiem o czym jest ten długi tekst. Bez spisu treści, bez śródtytułów, nie ma na czym oka zachaczyć. Kiedyś kupowałem dobre książki   porządniewydane przez WAM, po takich "zachętach"  jak tu odwracam się i tyle...
E
Egri
12 września 2014, 10:04
Czy modlitwa przemienia człowieka? Myślę, że modlitwa jest wynikiem przemiany, a to, człowiek musi już zrobić sam. Wcale nie jest takie oczywiste, czy Bóg będzie mu w tym pomagał ale z pewnościa Go za to oceni.
T
teresa
27 listopada 2012, 07:52
Muszę powiedzieć,że wieńce na głowie starców, Syna Człowieczego w niebie Ap w jakiś sposób kojarzą się z wieńcem cezarów rzymskich itp. Widocznie ten atrybut Bóg przekazał o sobie, a potem naznaczono nim królów  i świętojańskie prośby rzucone na spokojne wody jezior polskich.
MS
modli się ten kto miłuje
9 maja 2012, 09:13
bójmy się aktywności, która nie płynie z miłości do Jezusa.... Modlitwa... z miłości do Jezusa modlę się... Do Niego.
MS
modli się ten kto miłuje
9 maja 2012, 08:55
bójmy się aktywności, która nie płynie z miłości do Jezusa.... Modlitwa... z miłości do Jezusa modlę się... Do Niego.
L
Lilia
8 maja 2012, 23:15
Ach, ten tekst o Marii i Marcie został źle przetłumaczony i to już na łacinę przez św. Hieronima. Grecki oryginał mówi bowiem, że "Maria wybrała dobrą część (agthen merida), której nie będzie spozbawiona". Nie wiedzieć dlaczego św. Hieronim przetłumaczył to na łacinę jako "optimam partem" czyli "najlepszą część". W każdym razie za Hieronimem poszły potem zachodnie interpretacje tego fragmentu, jako życie aktywne i kontemplacyjne. Chodzi zaś o coś zupełnie innego. Rzecz w tym, czy zabiega się o doczesność, czy o wieczność... Maria to osoba, która swe życie opiera na Jezusie, z niego czerpie, żyje Jego słowem, żyje Jego życiem i tego nigdy nie będzie pozbawiona, bo wybrała życie wieczne z Panem. Marta zaś to osoba, która ma zupełnie inną perspektywę. Urządza się tutaj, dba może nawet o sprawy doczesne Kościoła, roi wiele dobra, ale na koniec wszystkiego tego będzie pozbawiona, bo wszystko to zniszczeje. Dlatego jej postawa nie tylko jest gorsza, ale wręcz zła. Ludzie aktywni jak najbardziej mogą być Marią, pytanie tylko, co jest siłą ich aktywności... Inna Maria, a właściwie, Maryja - Matka Pana - wcale nie była zakonnicą, była bardzo aktywna, ale Jej aktywność była wyrazem serca oddanego w całości Panu. Nie bójmy się więc aktywności jako takiej, bójmy się aktywności, która nie płynie z miłości do Jezusa....
1
13:29
22 sierpnia 2011, 13:32
@O_Stanislaw Właśnie! Nieuporządkowaną, nie podłączoną do Źródła aktywnością można zrobić wiele złego. "Arbeit macht frei"... I pustoszą Ziemię, masakrują życie ludzkie konsumpcjonizmem, służeniem bożkowi PKB. To rozdwojenie Zachodu: zarówno zachwyt nad "maryjnym" Tybetem (jin), jak i ciemiężącymi je "martowymi" Chinami (jang) - o, przyjdź Równowago! Praca ma służyć Miłości, ma pomagać Jej w przejawianiu się na Ziemi. Jeśli jest inaczej, to daremny trud! Primum non nocere. Trzeba zdobywać świadomość, by nie szkodzić, a działać pożytecznie: trzeba nieustannie wsłuchiwać się w głos Mistrza - Prawdy, bo ostatecznie to nie krzątanina, pracoholizm, ale Prawda czyni wolnym ("Prawda was wyzwoli") i nadaje konstruktywny, miłosny charakter wszelkim działaniom. Czy jest ważniejszy rodzaj pracy niż ta nad sobą?
T
teresa
27 września 2010, 14:44
Tajemnica Nawiedzenia św. Elżbiety. Czym jest równość. Co to znaczy,że mam takie same prawa w tym kraju jak każdy inny. Z pewnością nie oznacza to,że mogę mnolestować dzieci,albo kraść,  bo to lubię. Mamy prawo do intymności swego życia seksualnego.Nie obnoszę się na zewnątrz ze swoją seksualnością,zwłaszcza w pracy.Nie robię afery ,gdy omija mnie awans,albo premia...[pewnie dlatego,że jestem lesbijką]. Nie narzucam swego stylu życia i metod zaspokajania potrzeb płciowych innym .Po prostu żyję.Mam rodzinę,dzieci. Czy mam prawo obrzucać bigoteryjnym bigosem homoseksualistów,że nie są tacy jak ja? Nie.Czy mam obowiązek wiązać się jakimiś więzami prawno-towarzyskimi z osobami, z którymi nie chcę? Nie.  Czy człowiek ma prawo do dobierania sobie znajomych i przyjaciół ?Czy można mieć o to pretensje?
A
Anna
27 września 2010, 14:40
adrenalina nie jest produkowana przez mózg! Podstawowa wiedza z zakresu fizjologii - jesli się już do niej odwołujemy - tez by sie przydało.
Stanisław Łucarz SJ
27 września 2010, 10:54
Ach, ten tekst o Marii i Marcie został źle przetłumaczony i to już na łacinę przez św. Hieronima. Grecki oryginał mówi bowiem, że "Maria wybrała dobrą część (agthen merida), której nie będzie spozbawiona". Nie wiedzieć dlaczego św. Hieronim przetłumaczył to na łacinę jako "optimam partem" czyli "najlepszą część". W każdym razie za Hieronimem poszły potem zachodnie interpretacje tego fragmentu, jako życie aktywne i kontemplacyjne. Chodzi zaś o coś zupełnie innego. Rzecz w tym, czy zabiega się o doczesność, czy o wieczność... Maria to osoba, która swe życie opiera na Jezusie, z niego czerpie, żyje Jego słowem, żyje Jego życiem i tego nigdy nie będzie pozbawiona, bo wybrała życie wieczne z Panem. Marta zaś to osoba, która ma zupełnie inną perspektywę. Urządza się tutaj, dba może nawet o sprawy doczesne Kościoła, roi wiele dobra, ale na koniec wszystkiego tego będzie pozbawiona, bo wszystko to zniszczeje. Dlatego jej postawa nie tylko jest gorsza, ale wręcz zła. Ludzie aktywni jak najbardziej mogą być Marią, pytanie tylko, co jest siłą ich aktywności... Inna Maria, a właściwie, Maryja - Matka Pana - wcale nie była zakonnicą, była bardzo aktywna, ale Jej aktywność była wyrazem serca oddanego w całości Panu. Nie bójmy się więc aktywności jako takiej, bójmy się aktywności, która nie płynie z miłości do Jezusa.... 
T
tomasz
27 września 2010, 10:35
 oLA, DZIĘKI! tego mi było trzeba. Ostatnio na dylemat Marta - Maria spojrzałem z perspektywy mężczyzny :) Ani ja Marta ani Maria, tylko Tomasz :) Więc moze to nie dla facetów ? pozdrawiam! szukający środka :)
Aleksandra Adamczyk
27 września 2010, 10:20
Podoba mi się tekst, ale muszę stanąć w obronie ewangelicznej Marty. Biedna ona, naprawdę, i zupełnie niezrozumiana. Kompletnie się nie zgadzam ze słowami autora: "Niestety jej siostra do złudzenia przypominała dzisiejszego człowieka, który zmaga się z wieloma sprawami i pomija to, co najważniejsze." Czy Jezus coś takiego powiedział? Przypatrzmy się jeszcze raz:  "Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła. A Pan jej odpowiedział: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba <mało albo> tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona." Jezus mówi o Marii, że obrała najlepszą cząstkę. Ale najlepszą dla kogo? Dla niej samej. Jezus nie wyrzuca Marcie, że źle postępuje. Gani ją tylko, że swój styl chce narzucać innym. Każdy jest powołany do czego innego, ale przynaglony jest aby powołanie wypełniać z miłością. Skąd autor wie, że Marta pomijała to, co najważniejsze? Jak wiadomo Marta i Maria reprezentują dwa st<x>yle życia: czynne i kontemplacyjne. Żadne nie jest lepsze, żadne nie jest gorsze. Każde jest potrzebne, tak jak potrzebujemy zarówno przenicy aby miec co jeść, jak i kwiatów aby cieszyć nimi wzrok.