Na co biskup wydaje pieniądze? [WYWIAD]

Na co biskup wydaje pieniądze? [WYWIAD]
(fot. Michał Lewandowski)
abp Józef Życiński, Aleksandra Klich

"Nie uważam, że jeśli zamiast innych wartości wybierzemy pieniądze, to zawsze to się źle kończy. Ale jestem katolickim biskupem i dla mnie ideałem jest Jezus i Jego życie".

Aleksandra Klich: Na co biskup wydaje pensję?

Abp Józef Życiński: Z kurii pensji nie dostaję. KUL, gdzie mam wykłady, płaci mi na konto. Kupuję głównie książki. Płacę kartą. Ale z książkami jest pewien kłopot - coraz mniej czasu na lekturę i miejsca na półkach. Jak z wykładów uzbiera się większa suma, na przy­kład 20 tys. zł, rozdzielam ją między tych, o których wiem, że mają nadzwyczajne problemy.

DEON.PL POLECA

Często ksiądz myśli o pieniądzach?

Bardzo często. Muszę zadbać o pensje dla pracowników, zna­leźć pieniądze na inwestycje. Dziś zacząłem dzień od narady w kurii na temat tego, od których kościołów rozpocząć remon­ty. W naszym projekcie odnowy zabytków nad Wisłą plano­waliśmy remonty kilku ośrodków, poczynając od Kazimierza Dolnego. Wydatki sięgać będą 42 mln zł; okazało się, że Unia Europejska może nam dać 23. Skąd wziąć 19 mln zł?

Dobrze się ksiądz czuje w tym świecie finansów?

Źle. Ale ja nie jestem od tego, żeby czuć się dobrze.

Dokształca się ksiądz z ekonomii?

Życie mnie doucza, mam zresztą ludzi w kurii, którzy znają się na ekonomii i zmianach prawnych.

Ale to ksiądz biskup zakazał pewnym zakonnikom produk­cji piwa. Ponoć dlatego, że była nieopłacalna.

Nie wypada, by zakonnicy produkowali piwo, które w dodatku nazywało się Klasztorne. I jeszcze wyszli na tym ze 2 mln zł do tyłu. Uprosili mnie, żebym im pozwolił jeszcze trochę sprzedać, to się odkują. Szybko mieli już 5 mln zł długów. Gdyby mnie zaraz posłuchali, wyszliby na tym lepiej.

Czy pieniądze są problemem filozoficznym?

Tak. Zawsze, gdy w filozoficznych rozważaniach pojawia się napięcie między "być" a "mieć", zadajemy pytanie, czy całko­wicie dyskredytować "mieć". Ewangelia odpowiada: nie o to chodzi. Pytanie, jak połączyć "mieć" konieczne do bezpiecz­nego funkcjonowania z "być" - kulturą ducha, wrażliwością, wartością.

Czyli pieniądze nie są grzeszne?

Oczywiście, że nie. Wynalazek koła można wykorzystać do produkcji i ambulansu, i czołgu. Tak samo jest z pieniędzmi. Św. Paweł w Liście do Efezjan pisze tylko o jednej poważnej sytuacji, w której pieniądze stają się zagrożeniem - gdy stają się bogiem, czyli wartością najwyższą.

Jak dla Judasza? Miał Boga na wyciągnięcie ręki, a wybrał pieniądze.

I szybko go rozczarowały. Judasz to dla mnie problem nie tyle zaślepienia pieniędzmi, ile zagubionej hierarchii war­tości. Złem była nie tyle jego gotowość przyjęcia 30 srebrni­ków, ile pragnienie działania, które miało w jego przekona­niu być bardziej skuteczne niż Jezusa... Judasz to fenomen fałszywej wizji sukcesu. I śmiem twierdzić, że we współczes­nej kulturze największym problemem jest właśnie obsesja sukcesu.

Sukces? Przecież pieniądze zaspokajają nasze potrzeby.

A ja powiem, że chodzi o złudzenie - luksusu, komfortu - o potrzebę imponowania. Potrzeba sukcesu to klucz do nasze­go życia.

Bo chcemy żyć lepiej? Ubierać się w markowych sklepach i jeździć dobrymi samochodami?

Nie niepokoi mnie, jeśli ktoś pracuje i zarabia, marzy o domu, dobrym samochodzie. Pytanie tylko, w jakim tempie chce osiągnąć życiowe cele. Czy nie staje się niewolnikiem wyścigu? Goni, bo wszyscy obok gonią? Istnieje na eksport, demonstru­jąc swoje osiągnięcia poprzez konsumpcję? Wierzy, że posiada­jąc, staje się wolny?

Przeraża mnie, że można mierzyć ludzką wolność w kate­goriach własności. I to w kraju, gdzie tak mocna jest tradycja chrześcijańska. A przecież Chrystus urodził się w żłobie, nie w hotelu, złożono go do wypożyczonego grobu, Ostatnia Wie­czerza odbyła się w wynajętym wieczerniku, tuż przed ukrzy­żowaniem odebrano mu ostatnią szatę.

Badania socjologiczne profesora Janusza Czapińskiego dowiodły, że wielu Polaków jest szczęśliwych, bo osiąg­nęło sukces materialny. Bo na przykład mają telewizor plazmowy.

Szczęśliwy człowiek z telewizorem? Hm. Daleko odeszliśmy od tego, co o szczęściu pisał Władysław Tatarkiewicz - że to stan satysfakcji z życia przeżywanego jako całość. Czyli jes­teśmy szczęśliwi, jeśli czujemy, że wszystko, co przeżyliśmy, miało sens. Tatarkiewicz pisał to w płonącej Warszawie, swój manuskrypt wynosił kanałami.

Trudno się dziwić, że nie szukał szczęścia w dobrach ma­terialnych.

Ale ja bym się obawiał społeczeństwa, które żyje błogo, żuje gumę, zalicza telewizyjne love story, a nie potrafi cierpieć, być wiernym, poświęcać się, dotrzymywać słowa. Te terminy znik­nęły z debaty publicznej. Do przesady słyszymy zaś o kreatyw­ności, która zaprowadzi do sukcesu, do pieniędzy.

Nie podoba się księdzu słowo "kreatywność"?

Nie, jeśli nie towarzyszy jej odpowiedzialność. Kreatywność to często synonim cwaniactwa. Czas wreszcie przywrócić właści­we znaczenie słów. Świat się dzieli. W jednym samolocie wra­cają z Austrii młodzi, bogaci Polacy, którzy spędzali urlop na nartach, i starsze panie, które w Wiedniu zarabiały jako sprzą­taczki. To współistnienie mercedesa z trabantem. Jedni mają większy kapitał kulturowy, potrafią korzystać z ubezpieczenia, ofert kredytowych, inni - mniejszy i są bezradni wobec wy­zwań współczesności.

Problem w tym, że te kontrasty społeczne się nasilają, a wrażliwości społecznej nie przybywa. Klasa średnia, nie tyl­ko w Polsce, ale w całej Europie, jest coraz mniej tolerancyj­na wobec tych, którzy sobie gorzej radzą. Nasila się agresja, choćby wobec Romów. Wzmaga się fanatyzm etniczny. Nie wierzę w cud, że uda się absolutnie zrównać szanse wszyst­kich i wszystkim zapewnić dobry los. Ale wierzę w solidarność i pomoc.

Kryzys to czas, gdy ludzie muszą walczyć o przeżycie. Czy to rzeczywiście najlepszy moment na dyskusje o wartoś­ciach?

Przeciwnie. Kryzys wyzwala z przywiązania do pieniędzy, uwrażliwia na potrzeby innych, odbudowuje wspólnotę. Wy­zwala z błędnego przekonania, że na świecie zawsze musi być równowaga i spokój. Po bankructwie któregoś z lubelskich zakładów poprosiłem o pomoc. Zgłosili się ludzie, którzy zaprosili bezrobotnych na święta Bożego Narodzenia. To nie jest łatwe, bo to przecież święta rodzinne. Ci zaproszeni mówili mi później: "To było wspaniałe, poczułem się znowu potrzebny". Jedna z matek, które przygotowywały paczki, opowiedziała mi, że jej synek chciał dać w prezencie starego misia. Zapytała go: "A ty sam wolałbyś dostać tego misia czy nową kolejkę?". W taki sposób w czasie kryzysu ludzie przebudowują swój system wartości.

W Ewangelii św. Mateusza jest historia dobrego i mądrego młodzieńca, który miał jedną wadę - był bogaty. Chrystus kazał mu porzucić majątek i pójść za sobą, mówiąc, że prę­dzej wielbłąd przeciśnie się przez ucho igielne, niż bogaty wejdzie do królestwa niebieskiego. Przerażająca historia. Co złego jest w tym, że ktoś jest bogaty?

Nie chodzi o bogactwo, tylko o realizowaną w praktyce wol­ność wyboru. Jeśli potrafię zrezygnować z pieniędzy, jestem wolny od przywiązania do nich, to znaczy, że są dla mnie waż­niejsze rzeczy. Nieraz sobie myślę, że gdyby ten młodzieniec porzucił wszystko, to może Chrystus nie byłby sam w Ogrójcu? Może inaczej by wyglądała historia zbawienia? Ale on odszedł smutny, nie pokazał się więcej.

Nie znam nikogo, kto powiedziałby: "Pal sześć mój mają­tek, są ważniejsze rzeczy w życiu". A ksiądz zna? Znam. Leonardo Mondadori, szef wielkiego włoskiego wydaw­nictwa, po dwóch nieudanych małżeństwach przeżył nawróce­nie: sprzedał majątek - bezcenne malarstwo, grafiki - i pienią­dze rozdał ubogim. Potem zajął się pomocą dzieciom. Pokazał, że jest ponad pieniądze, że potrafi być, nie mieć. Zmienił świat. Niestety, już nie żyje.

A wracając do bogatego młodzieńca z Ewangelii św. Ma­teusza - może nic złego się nie stało, że nie porzucił mająt­ku? Może pozostał mądry i dobry?

Nie uważam, że jeśli zamiast innych wartości wybierzemy pie­niądze, to zawsze to się źle kończy. Ale jestem katolickim bis­kupem i dla mnie ideałem jest Jezus i Jego życie. W końcu nic by się nie stało, gdyby anioł w dzień zwiastowania powiedział Maryi: "Jedną willę będziesz miała w Nazarecie, drugą w Egip­cie, na wypadek ucieczki przed Herodem, a trzecią w Jerozo­limie. O sprzątaczki i kucharki też się nie martw. Wszystko załatwione". Wielu uznałoby to za minimalny warunek akcep­tacji wcielenia: skoro Bóg chce, żebym urodziła Jego syna, to niech się o nas zatroszczy. Ale ani Bóg się nie zatroszczył, ani Maria o to nie poprosiła.

Jednak większość z nas nie ma dylematów typu: porzucić majątek czy nie, bo ciężko pracuje na każdą złotówkę.

O, tak. I nierzadko intensywnie zazdrości tym, którym się uda­ło zdobyć więcej. To poważny problem moralny i społeczny, gdy ludzie wychodzą z biedy, ale nie potrafią wyskoczyć na po­ziom, o którym marzą. Z pewnym samorządowcem z zachod­niej Polski jedliśmy obiad po jakiejś uroczystości, a on przez cały czas mówił jak najgorzej o Kulczyku. W końcu zapytałem: "A co konkretnie pan Kulczyk zrobił złego?". Usłyszałem: "On mi totalnie gra na nerwach". Przekonanie, że ktoś, kto odniósł sukces, musi być niemoralny, stanowi iluzję, w której jakże często wyraża się nasza bezinteresowna nieżyczliwość.

To pewnie spadek po PRL-u.

Raczej połączenie PRL-u i działalności współczesnych specja­listów od korupcji. Gdy słyszymy o tym, ilu wikła się w dwu­znaczne sytuacje, kradnie, oszukuje, to łatwo już wtedy o wnio­sek, że wszyscy bogaci w taki sposób zdobywają pieniądze.

Do tego dochodzą kontrasty między poziomem życia róż­nych grup społecznych. Przychodzą do mnie panie, którym właściciel firmy pielęgniarskiej płaci 2,70 zł za godzinę opieki nad chorym. Daje to niewiele ponad 300 zł na miesiąc, a one zazwyczaj samotnie wychowują dzieci! A w tym samym cza­sie były minister, podkreślający zresztą swe nadzwyczajne przywiązanie do ideałów patriotyzmu, przyznaje sobie premię w takiej wysokości, że te panie musiałyby pracować na nią przez dwadzieścia siedem lat.

Pieniądze są nie tylko problemem społeczeństw. Ewange­lia uczy, że Kościół jest Kościołem ubogich?

Raczej akcentuje solidarność z ubogimi. Kościół ubogich to pojęcie odwołujące się do sfery ducha. Założyciel Opus Dei podkreślał, że czuje się odpowiedzialny za zbawienie zarów­no kloszarda, jak i doskonale funkcjonującego biznesmena. Ewangelia nie mówi: "Błogosławieni bogaci, którzy dokonali skoku na kasę, albowiem oni będą podziwiani i będą ludźmi sukcesu". Ale nie mówi też: "Błogosławieni najbiedniejsi". Nie wynosi na piedestał finansowej nieroztropności.

Jednak wystarczy pojechać do Watykanu, żeby się przeko­nać, jak majątek Kościoła rozpala wyobraźnię wiernych. A gdyby tak instytucji kościelnej poradzić jak młodzieńco­wi z Ewangelii św. Mateusza: sprzedaj, rozdaj ubogim?

To jest do przeprowadzenia. Natychmiast się tym zainteresują koneserzy sztuki. Ale nie wiem, w jaki sposób skorzystają bied­ni. Mają się wprowadzić do opuszczonych kościołów?

Trudno się rozmawia o pieniądzach. Dlaczego?

Bo to sprawa bardzo intymna, dotyka czułych stron naszej du­szy. W stosunku do nich wyrażają się nasze ja, nasze życio­we wybory, skrzętnie ukrywane kompleksy, niezaradność, ale też cwaniactwo. Nie mówimy też o pieniądzach ze względów pragmatycznych - bo boimy się, że ktoś nam je odbierze, trze­ba się będzie tłumaczyć. Nie tylko milczenie jest złotem. Złoto też jest milczeniem.

Fragment pochodzi z książki "Świat musi mieć sens. Ostatnia rozmowa" »

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Na co biskup wydaje pieniądze? [WYWIAD]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.