Ludzie znają jej fragmenty z liturgii lub z przekazu kulturowego, ale nie z własnego doświadczenia. Nie chcą jej poznać? Tak bardzo się jej boją?
Wśród biblijnych ksiąg są takie, które omijamy szerokim łukiem. Może nie wszyscy, ale część z nas na pewno. Wiele razy podczas rekolekcji, warsztatów biblijnych rozmawiałam z ich uczestnikami, próbując dociec, dlaczego tak jest. Najczęstszą odpowiedzią było niezrozumienie, na drugim miejscu lokował się strach przed tym, co czytamy ("Bóg jest tam taki straszny i okrutny, nie ma tam nic z nadziei i radości").
Kiedy pytałam o konkretne fragmenty lub księgi, które omijamy, najczęściej pojawiała się Apokalipsa. Moja ukochana księga z Nowego Testamentu! Tu w większości odpowiedzi strach szedł w parze z niezrozumieniem. "Ja w ogóle nie wiem, o czym to jest!", a zarazem: "Te wszystkie plagi, klęski, bestie są takie przerażające!". Co ciekawe, większość tych, którzy nie przepadali za Apokalipsą, nigdy jej całej nie przeczytała. Ludzie znali jej fragmenty z liturgii, z przekazu kulturowego, nie z własnego doświadczenia. Nie chcieli jej poznać? Tak bardzo się jej bali? Trudno powiedzieć. Warto jednak zapytać, czy aby nie jest to trochę spowodowane słabą katechezą biblijną albo zamianą przepowiadania Słowa Bożego na rozważanie doraźnych problemów społecznych w miejscu i czasie, które powinny być poświęcone wyjaśnianiu czytań mszalnych.
Próbuję odnaleźć w głowie jakąś homilię o Apokalipsie. Z trudnością przypominam sobie jedną: sprzed wielu lat, z rorat u dominikanów w Krakowie. Czyżby Apokalipsa pojawiała się tak rzadko w czytaniach mszalnych? Nie, tu nie chodzi o częstotliwość, tu chodzi o to, że nierzadko sami komentujący jej nie rozumieją i traktują trochę z przymrużeniem oka.
Jeżeli i ty odczuwasz pewne obawy przed sięgnięciem po ostatnią z ksiąg Nowego Testamentu, może właśnie teraz nadszedł czas "odczarowania" tego tajemniczego tekstu? Nie zrobię tego za ciebie. Ty sam musisz zacząć czytać, prosić autora owych trudnych słów, by cię prowadził przez labirynt symboli. Ja mogę ci tylko pokazać, co mnie fascynuje, urzeka w Objawieniu św. Jana. Tym razem chcę to pokazać od strony modlitwy. Tak! Księga Apokalipsy także może być przewodnikiem po naszej modlitwie, może wskazywać kierunek.
Kiedy dobrze wczytamy się w tę trudną księgę, zauważymy, że wcale nie musi być straszna. Wystarczy tylko właściwa perspektywa odczytywania tekstu. Jeśli czytamy ją jako chrześcijanie, to nie może nas przerażać. Ona powstała właśnie po to, by podnieść nas na duchu, dodać nadziei, byśmy radośnie patrzyli w przyszłość. Tak, ja naprawdę mówię o tej Apokalipsie! Ci, którzy należą do Chrystusa, w ogóle nie mają się czego obawiać. Ich historia skończy się dobrze. To nawet mało powiedziane, ona skończy się bardzo dobrze. Apokalipsa według św. Jana to historia tego, że ci, którzy należą do Jezusa, wygrają. Do nich należy zwycięstwo, bo ich Pan zwyciężył. Bóg troszczy się o ich losy i walczy dla nich.
Dlaczego więc zwracamy uwagę na zło? Ono jest zawsze bardziej krzykliwe i swoim wrzaskiem zagłusza dobro, ale to wcale nie oznacza, że zwycięża. Kiedy przeraża nas zło Apokalipsy, powinniśmy sobie natychmiast przypomnieć o tym, że Bóg jest od niego większy. Czyli naprawdę ogromny. On jest straszny dla tych, którzy przeciw Niemu powstają. W starciu z Nim zło nie ma szans.
Ta wielkość Boga może nas czasem przerażać, onieśmielać, a jednak On zaprasza nas do bliskości. Ostatnia z ksiąg Nowego Testamentu objawia nam Boga wielkiego, potężnego, lecz zarazem stęsknionego za bliskością z człowiekiem.
Myślę, że wielokrotnie spotkaliśmy się z ideą wiecznej szczęśliwości, w której będziemy oddawać chwałę Panu. Może mamy zakodowany gdzieś w głowie obrazek: ogromny tłum stojący na rozległym placu, w środku na tronie zasiada Jezus. Tłum ubrany w białe szaty, śpiewa na cześć Zbawiciela. Podejrzewam, że niejednemu z nas przemknęło wtedy przez głowę: "ale nuda" albo "to tak ma wyglądać szczęście wieczne?". Trochę się boimy, że to będzie przypominać długą mszę odpustową, na której proboszcz postanowił powiedzieć trzy kazania, a chór parafialny wyciągnął jakieś stare, nikomu nieznane pieśni i wykonuje dwadzieścia zwrotek, powtarzając refren po dwa razy. Sama myśl o staniu w tłumie nas przeraża - nie ma jak zmienić pozycji, nie ma jak oddychać. Koszmar. Jeżeli naprawdę tak nam się kojarzy modlitwa, to rzeczywiście mamy problem. Powinniśmy wtedy wrócić jeszcze raz do początku i zapytać samych siebie: Po co się modlę? Czym dla mnie jest modlitwa?
A teraz wyobraźmy sobie to, co najbardziej lubimy robić. To, co sprawia nam naprawdę ogromną radość. Taka jest właśnie modlitwa przed tronem Baranka w Apokalipsie, ona wypływa z naszego życia, z naszego ciała, z naszej duszy. Niesie wszystko to, co kochamy, czym się rozkoszujemy, co sprawia nam przyjemność. Ale to nie nasz wysiłek, nasze starania sprawiają, że to jest możliwe. Tu znowu w nas oddycha Bóg. Jego oddech oczyszcza nasze pragnienia, nasze przeżywanie radości i miłości. Jesteśmy blisko, bardzo blisko. Tam, pod tronem Boga, nie ma miejsca na dławienie się oddechem, na zadyszkę. Jest tak, jak ma być.
Kiedy modlimy się tu, na ziemi, możemy doświadczyć przedsmaku tego, co będzie w niebie. Modlitwa, która ogarnie mnie całego. Moje ciało, moją duszę, to, kim jestem, to, co kocham, co sprawia mi radość i przyjemność - tylko że o wiele mocniejsze, o wiele bardziej świadome, pełne pokoju, wolne i zupełnie czyste. Teraz, gdy się modlę, Bóg oddycha we mnie i mam przedsmak zjednoczenia z Nim. Tam nie będzie barier, ograniczeń, które tu, na ziemi, sobie stwarzam.
***
Dziś na modlitwie porozmawiaj z Bogiem o swojej wizji szczęścia wiecznego. Pozwól, by On też miał coś do powiedzenia.
Zastanów się, co sprawia ci radość, kiedy czujesz się całkowi¬cie wolny, szczęśliwy, przepełniony pokojem. Poproś, by przez te doświadczenia Pan przygotowywał cię na wieczność w swojej bliskości.
Tekst pochodzi z książki Marii Miduch "Oddech Boga".
Skomentuj artykuł