Nie kochaj powierzchownie

(fot. shutterstock.com)

"Miłość cierpliwa jest" (1 Kor 13, 4)

Miłość romantyczna jest. Miłość lubi zmysły. Miłość walczy o przyjemność. Miłość nie stroni od kaprysów. Miłość ciągle czegoś potrzebuje. Miłość się ceni i wszystko przelicza.

Nie, nie o tym usłyszeliśmy w dzisiejszym drugim czytaniu podczas mszy świętych. Ale o takiej miłości słyszymy na okrągło w internecie, w gazetach, w filmach i kabaretach. O takiej miłości często szepcą zakochani w sobie od miesiąca i trąbią plotkarskie portale. Jeśli uczucie przemija i zakochanie gaśnie, to i miłość znika jak poranna rosa. Taka płytka miłość napędza rynek, reklamę i sprzedaż. Miłość, podobnie jak szczęście, to słowo wytrych, pod które można wszystko podłożyć i wiele na nim ugrać.

Dlaczego tak się dzieje? Bo prawdziwej miłości ciągle nie znamy, bo nie potrafimy jeszcze w pełni kochać, bo tworzymy sobie jej własny obraz, bo myślimy, że miłość jest czymś, co się zdobywa własnym wysiłkiem.

DEON.PL POLECA

Oczywiście, jest w tych obiegowych opiniach trochę prawdy. Miłość bywa przyjemna, jest także uczuciem, wyraża się w seksie. Ale to nie cała prawda. Św. Paweł pisze, że miłość to przede wszystkim dar. Miłość się najpierw przyjmuje, a potem przekazuje dalej. Nie można jej wytworzyć w laboratorium, w sypialni ani na kimś wymusić. Popatrzmy jak stworzony jest świat. Żyjemy, ponieważ ktoś ciągle wyprzedza nas w miłości. Najpierw Bóg: "Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię" (Jr 1, 5). Zanim zostaliśmy poczęci, już Bóg był w nas zakochany, znał nas. Nie jesteśmy przypadkowi. Jesteśmy chciani i oczekiwani przez Boga.

Potem poczęli nas rodzice, żywili, pracowali dla nas, wozili do lekarzy, pokazywali jak zawiązywać sznurówki, pomagali wydmuchiwać nosy, chociaż tego nie lubiliśmy, uczyli mówić i jak się właściwie zachowywać. Nawet jeśli było to niedoskonałe, nawet jeśli niektórzy z nas pochodzą z rozbitych rodzin lub nie znali swoich rodziców. Ktoś musiał przekazać nam przynajmniej minimum miłości. Te zwykłe obowiązki i codzienna troska to nic innego jak miłość, czyli także trud i poświęcenie. Być może na tym polega problem wielu rozczarowanych młodych małżeństw: zapomnieli, że miłość to także zwyczajność, a nie tylko motylki w brzuchu. Wystarczy czasem poprosić rodziców, by przypomnieli, a nie wypomnieli, co to znaczyło, nie przespać kilka nocy, bo dziecko chorowało i płakało? Czy to nazwalibyśmy czymś przyjemnym? A jednak wstaje się w nocy do dziecka, bo się je kocha, bo ono wiele znaczy. I to jest też miłość.

Jest taka prawidłowość, że im mniej doświadczymy miłości ze strony Boga i ludzi, tym trudniej ją później okazywać. Owszem, można wiele nadrobić, ale trzeba przejść dłuższą i mozolną drogę, by otworzyć się na przyjęcie miłości Boga i kochać innych. Ta miłość jest ciągle dawana, ale człowiek może być tak rozgoryczony, tak skupiony na sobie, tak poraniony i skoncentrowany na swoim głodzie miłości, że jej po prostu nie zauważa albo ją odrzuca, bo wydaje mu się niemożliwa.

Od lat zastanawia mnie, że pierwszą cechą miłości według św. Pawła jest cierpliwość. Ma ona jakiś związek z cierpieniem, ze znoszeniem tego, co niewygodne, co jest trudne. Św. Tomasz z Akwinu powiada, że "cierpliwym nie jest ten, kto nie dostrzega zła, lecz ten, kto nie pozwala, by zło wciągnęło go w smutek". Aby być cierpliwym, muszę także widzieć dobro w drugim człowieku, w świecie.

Miłość cierpliwa to inne imię miłosierdzia. Najpierw Bożego. Co więc, oprócz grzechu i zła, widzi w nas i w świecie Bóg, że ciągle gotów jest nam przebaczać, że jest cierpliwy po tysiąckroć, że się nami nie męczy i nie nuży? Co widzą w dziecku rodzice, po raz setny przypominając mu, żeby nie wkładało palca do gniazdka, a i tak często mało to skutkuje?

Tej odpowiedzi nie znajdziemy dzisiaj w komercyjnych mediach, bo nie da się jej spieniężyć. Musimy zajrzeć do Pisma św. Prorok Izajasz już w Starym Testamencie mówi do Izraela i do każdego z nas: "Jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje" (Iz 62, 5).

Każde słowo jest tutaj na wagę złota. Dzieci często mówią "moja mama", "mój tata". "Mój", "moja" oznacza, że ktoś jest mi bliski, jedyny "Twój" Bóg to Bóg bliski, nie gdzieś w niedostępnym dla nas niebie, lecz tuż obok. "W Nim poruszamy się, żyjemy i jesteśmy" - pisze św. Paweł. Z takim Bogiem mamy do czynienia.

Jakie uczucia się w tobie rodzą, gdy słyszysz, że Bóg się tobą raduje? Jakie myśli chodzą ci po głowie, gdy dowiadujesz się, że Bóg cieszy się z tego, że jesteś, a nie z tego, co zrobiłeś lub co zaniedbałeś? Bóg stworzył wszystko po to, aby było. Tak naprawdę nie ma wobec nas żadnych roszczeń. Nasza obecność jest dla Niego najważniejsza. Dlatego w oczach Bożych nie ma ludzi niepotrzebnych na tym świecie. To logika użyteczności, opłacalności i egoizmu stwierdza, że wolno pozbywać się chorych, uśmiercać tych, którzy są dla nas finansowym i emocjonalnym ciężarem, zabijać bezbronnych i upośledzonych. Bóg się raduje każdym człowiekiem, nie za to, co on zrobi i co wytworzy lub jaką wartość dodaną wniesie.

I tutaj pojawia się kolejny problem. Powątpiewamy: Przecież to niemożliwe! Tak nie może być! Jak to, kocha za nic? Nie wierzymy w tę Dobrą Nowinę. Nie mieści się nam ona w głowie. Także dlatego, że na co dzień jesteśmy zbombardowani inną "dobrą nowiną". Siedzimy w niej po uszy. I często tylko ją słyszymy. A jej fundamenty da się streścić w paru zdaniach: "O tyle coś znaczysz, o ile kupisz nowe spodnie, sukienkę, suplement diety. Tylko wtedy możesz coś dostać, jeśli sobie na to zasłużysz". Wszyscy wokół czegoś od nas chcą i cenią nas za to, co zrobimy, kupimy, zamówimy. Cały przemysł reklamowy na tym się opiera. Marketingowcy wiedzą, jak zagrać na naszych najgłębszych pragnieniach. Większość reklam w Polsce odwołuje się do szczęścia rodzinnego. Często w tle pojawia się całe morze uśmiechu, kwiatów i w ogóle błoga atmosfera: "Kup najnowszy serek lub czekoladkę i wszyscy będą czuć się w domu jak w siódmym niebie". Gdyby to było takie proste...

Tak bardzo jesteśmy przesiąknięci tym myśleniem, że nawet w naszych domach wszystko coraz bardziej przeliczamy, porównujemy się z innymi, z braćmi, siostrami, kolegami i sąsiadami; okazujemy miłość za coś, nie cieszymy się tym, że jesteśmy dla siebie, bo nie mamy czasu, nie potrafimy powiedzieć przepraszam. Dlaczego? Bo jeszcze nie dotarło do nas, że Bóg cieszy się naszym zwykłym, nagim i ubogim byciem. Dlatego za nas umarł i zmartwychwstał, by nas uzdrowić i przekonać, że nasza wartość nie bierze się z tego, co sami zdziałamy, lecz z miłości okazanej nam za nic.

Właśnie z tych powodów Papież Franciszek ogłosił Rok Miłosierdzia. Nie znamy do końca miłości, a zwłaszcza tej cierpliwej, zwanej miłosierdziem. Wyobrażamy sobie Boga często po swojemu, tak że się Go boimy. Już św. Teresa z Lisieux, kilkadziesiąt lat przed św. Faustyną, pisała w swoim dzienniku: "Miłość Miłosierna zewsząd jest odtrącana, nieznana; serca, które chciałbyś nią obdarzyć zwracają się ku stworzeniom, oczekując od nich szczęścia i ich kruchego przywiązania, miast rzucić się w Twoje ramiona i przyjąć Twoją nieskończoną miłość". Dlatego reagujemy często tak jak mieszkańcy Nazaretu, którzy nie przyjmują Jezusa: "Lekarzu, sam się ulecz. My sobie sami poradzimy". Ten Rok jest nam podarowany, byśmy bardziej poznali bliskość Boga, Jego czułość, cierpliwość, prawa Królestwa Bożego, które są nieco inne niż prawa tego świata. Jubileusz jest po to, by zauważyć, że Bóg się nami raduje i dlatego ratuje, kiedy upadamy, błądzimy. Nie będziemy mogli przebaczać, czynić miłosierdzia, jeśli go wpierw nie doświadczymy w Słowie Bożym, lekturze, dobrej spowiedzi, Eucharystii. Na to potrzeba czasu, czyli rezygnacji z innych spraw, może także przykręcenia kurka z "dobrą nowiną", która płynie do nas strumieniem z mediów i kształtuje nasze myślenie, choć nawet o tym nie wiemy. Być może drugiej takiej szansy nie będziemy mieli. Wykorzystajmy więc to Boże zaproszenie, które przychodzi do nas przez Kościół.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie kochaj powierzchownie
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.